Jest ciemna pochmurna noc. W tym czasie Jeremy pracował jak zwykle w pizzeri. Około w 2 w nocy Jeremy w ciemnym kącie zauważył coś fioletowego. Gdy podszedł do tego czegoś bliżej to wtedy to coś odleciało. Jeremy zaczął gonić to coś, lecz to uciekało. Gonił to aż to zaprowadziło go do ciemnego pokoju. Po czym te coś ukazało swoje czerwone oczy i uśmiech a następnie swoją postać.
- V-Vincent? C-Co ty tu robisz? - Spytał przestraszony Jeremy.
- Ja? Siedzę... - Odpowiedział mu.
- B-Byłeś duchem! - Krzyknął .
- Nie duchem. Tylko demonem. - Odrzekł.
- C-Co?! A-Al- Nie skończył mówić.
Nawet nie pozwolił mu dokończyć, a Vincent zmienił się z powrotem w demona w wszedł w Jeremy'iego. Nic nie było widać oprócz ciemności. Później wyszedł z tego pokoju inny niż zwykle, a jego uśmiech był dziwny. Nie wiadomo, co by było gdyby miał iść spotkać się z ludźmi. Po chwili chwycił za nóż z kuchni i wyszedł.
Trochę czasu minęło odkąd to wszystko się wydarzyło. Vincent w ciele Jeremy'iego postanowił wrócić do pizzeri i czekać na kolejną ofiarę. Czekał, czekał i czekał aż w końcu ktoś się zjawi. Po 30 minutach oczekiwaniach zjawił się Mike.
- Jeremy? Jesteś? - Spytał Mike.
- Tak - Odrzekł.
Zamachnął nożem, który trzymał obok Mike'a, a on upadł na kolana.
- Coś ty głupi?! Oszalał żeś?! - Pytał się go Mike.
- Nie mogę nic robić, on w moim mózgu jest! - Odpowiedział normalny Jeremy.
Po chwili znowu został kontrolowany. Mike nie myślał długo i zaczął uciekać.
Mike jak już myślał że jest bezpieczny, wtedy pojawiły się te same oczy i uśmiech. Krzyknął przerażony, a w to miejsce przybiegł Jeremy. Otworzył drzwi. Na niego wyskoczył Mike, który miał czarne oczy, jakby był opętany!
Zaczęła się walka. Jeden podduszał drugiego, lub uderzał. Bili się tak z parę ładnych minut.
Nagle wtedy niespodziewanie wszedła trzecia osoba. Był to Fritz.
- Ciszej być! Noc jest! - Nakrzyczał na nich Fritz.
Vincent rzucił się na niego w postaci człowieka, a za nim Jeremy i Mike. Nie obeszło się bez tego, że Vincent musiał zmienić się z powrotem w postać ducha i opętać także jego.
Zamiast zostawić ich w spokoju Vincent wolał wziąć ich ze sobą na tak zwaną przygodę życia.
- Braciszku, idę do ciebie. Pokażę ci do czego jestem zdolny, a ty będziesz ze mnie dumny - Odparł Vincent.
Cała czwórka poszła w stronę domu Williama.
Wszyscy już dochodzili do domu Williama. Ale za nim weszli drzwi się same otworzyły. Zza rogu było widać Williama.
- Umm... Co wy tu robicie?- Spytał.
Nie odpowiedzieli mu i wepchali go z powrotem do domu.
- Ej! Co wy robicie!?- Rzucił pytaniem William.
Po raz kolejny nie padło ani jedno słowo, a po chwili z cienia wyłonił się Vincent.
- Proszę, proszę, proszę, Kogo my tu mamy.? Czyżby nie William? - Zapytał Vincent.
- A ty kim jesteś? - Spytał zdezorientowany.
- Brata nie poznajesz? Czekaj jak to miałem na imię.... Vincenta?- Wypytywał go ciągle.