Wybałuszyłam oczy kompletnie nie mogąc się ruszyć. Sprawy już bardzo mocno się skomplikowały, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że z każdym kolejnym krokiem będzie coraz gorzej. Dotarło do mnie, że chyba za często to mówię, ale pogrążałam się w tym bagnie na tyle, że już chyba nigdy nie będzie lepiej, tylko i wyłącznie gorzej... Tak wszystko zagmatwałam, że nic innego mi nie pozostało jak przyzwyczaić się do tego.
Serce łomotało mi tak, że jakbym miała na sobie najciaśniejszy gorset to z pewnością rozerwałby się na strzępy, w miejscu w którym nagle poczułam kłujący ból. Przed oczyma pociemniało, a wokół głowy zaciskała mi się jakby rozgrzana stalowa obręcz... W dodatku ten śmiech, taki lekki, a przy tym szyderczy i nienawistny zdawał się dobiegać ze wszystkich stron...
- No co tak stoisz? - zapytał rozbawiony chłopięcy głos.
Nie ruszyłam się nawet o milimetr. Nie wiem... Może podświadomie liczyłam, że zagrożenie samo odejdzie. Jak nie trudno się domyślić - tak się nie stało. Zamiast tego do uszu zaczęły dobiegać odgłosy kroków. Delikatne i subtelne, a przez to jeszcze bardziej niepokojące.
- No no, zachciało się bawić w żołnierza, co? - zanim zdążyłam zdać sobie sprawę ze znaczenia tych słów, przed moje oczy wkroczył mój znienawidzony elegant, Gereb - Co taka zdziwiona? I nareszcie zamilkłaś - chłopak uśmiechnął się szyderczo - Zakładam, że będzie mi dane słuchać tego milczenia jeszcze nie raz, chyba że przygotowałaś kolejne kłamstwa lub inne bajeczki...
- Nie mam pojęcia o czym ty mówisz - odpowiedziałam prawie nie otwierając ust i przyglądając się chłopakowi.
- A wiesz, że głos Ci lekko drży, kiedy kłamiesz? - chłopak uniósł brew - Słodko, jaką historyjkę teraz opowiesz?
- O co Ci chodzi? Czego chcesz? - zaczęło we mnie już wrzeć. Chciałam pokazać chłopakowi, jak bardzo nim gardzę i że się nie boję... chociaż wewnętrznie trzęsłam się jak galareta, ale mimo wszystko wciąż wrząca.
- Najpierw byłaś na wyspie Czerwonych Koszul - zaczął elegant jakby z lekką nostalgią w głosie - Ach, pamiętam jak sam cię wyprowadzałem... To były czasy - Uśmiechnął się, ale to nie był ten sam znany mi złośliwy uśmieszek. Nie znając Gereba od tej strony można by się domyślać że jest to chłopak miły, uprzejmy, a nawet troskliwy... Do momentu gdy ten uśmiech przerodził się w spojrzenie pełne pogardy - A potem wszystko zaczęłaś knocić. Powiedz, po co Ci to było? - tu zrobił przerwę, jakby na prawdę interesowała go moja odpowiedź.
- Chodzi Ci o te kulki? Już mówiłam, że...
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Nie ma sensu udawać... A tak między nami to jesteś fatalną kłamczuchą, nawet żałosną. Niech Ci będzie, zagrajmy w twoją grę. Sądzisz zatem, że twoja obecność na Placu Broni nie rozwścieczy Feriego Acza? ARNO? - znów cholerny uśmieszek.
To naprawdę koniec. Chłopak zdawał się wiedzieć o każdym szczególe, ale fakt że ja o nim również wiele wiedziałam, nie dawał żadnemu z nas przewagi. Byliśmy na równie przegranych pozycjach.
- Jak się domyśliłeś? - zapytałam, starając się by ani głos, ani mimika twarzy nie zdradzały żadnych emocji.
- Pozwól, że teraz ja zamienię się w bajkopisarza. Pewnego słonecznego dnia w Ogrodzie Botanicznym usłyszałem od strażników, że jest wśród nich ktoś nowy. Nie było w tym nic dziwnego. Sam nie wiem dlaczego, mimochodem zapytałem ich o szczegóły: A kto to? Jak wygląda? I tak dalej... Zgodnie z prawdą opisali delikwenta, że czapeczka na cały łeb, że raczej piegus, ale w niczym się nie wyróżniał. Zwykły szarak - mówiąc to omiótł mnie spojrzeniem - ALE! Nie uwierzysz, bo teraz będzie nagły zwrot akcji i musimy się cofnąć z tą historyjką o kilka dni wstecz. W równie piękny dzień było mi dane zobaczyć już tego szaraka. Szedłem za nim jakiś kawał, a w miejscu gdy nasze drogi miały się rozejść, bo zmierzałem w przeciwnym kierunku, zdałem sobie sprawę, że ON szedł do Ogrodu. Zastanawiałem się po co, czego mógł tam chcieć. Wychyliłem się zza rogu, za który wcześniej zamierzałem skręcić i zacząłem obserwować. Nie minęło 5 minut, gdy okazało się jakim ten szarak jest dżentelmenem. No wiesz... Kłania się damom, zdejmuje czapkę spod której wypada burza włosów i ucieka!... Koniec - Gereb spojrzał na mnie wyraźnie usatysfakcjonowany - Teraz pozostaje mi tylko pytanie, które szczerze mnie nurtuje: Po co ci to, dziewczyneczko, było? Co dalej zamierzałaś zrobić?
- Nie czuję, że zrobiłam coś złego - odpowiedziałam nadal bezbarwnym głosem - Wasze głupie zabawy dyskryminują kobiety. Co z tego, że udawałam chłopaka, skoro dowiodłam, że w niczym wam nie ustępuję. Na wszystko, co mam w Ogrodzie Botanicznym, zapracowałam własnymi rękami.
- A nie czujesz, że budowa czegokolwiek na kłamstwie nie jest warta złamanego grajcara?
- TY śmiesz wytykać kłamstwa MI?! - oburzyłam się - Wyglądasz mi na dość rozgarniętą szumowinę, by wiedzieć co znaczy hipokryzja.
- Czy ja przebieram się za dziewczynkę?... O niczym nie masz pojęcia! - nagle przyciszył głos - Plac Broni nie ma szans, ja tylko przyspieszam nieuniknione.
- Zdradą - podkreśliłam wyraźnie - W porównaniu z tobą jestem wzorem cnót. Nigdy nie przeszłoby mi nawet przez myśl, żeby zdradzić Czerwone Koszule i to w sposób tak haniebny.
- Łatwo wywracasz kota ogonem... Ale poczekaj... Jak myślisz, co Acz pomyśli, gdy tylko powiem, że nie jesteś prawdziwym żołnierzem, że widziałem cię na Placu Broni jak bratasz się z wrogiem, że grasz jakiegoś podwójnego agenta, wykorzystując przy tym dwie inne osobowości, łamiąc zasady?
- To nie prawda! Nikogo nie zdradzam!
- Ale kiedy tylko Feri Acz odkryje kim jesteś, myślisz, że ci uwierzy?
Zwiesiłam głowę... Podła szuja!
- Nie będziesz mi wchodzić w paradę - kontynuował - Dasz mi spokojnie robić swoje. Nikomu o niczym nie powiesz... Nie oszukujmy się, kto by ci zresztą uwierzył - mruknął pogardliwie - W zamian JA, wspaniałomyślnie pozwolę CI dalej bawić się w Czerwoną Koszulę.
- Nie ma mowy - wyszeptałam po chwili, przypominając sobie rozmowę z Boką. Uniosłam głowę i spojrzałam chłopakowi w oczy - Ja tam już nigdy nie wrócę.
- Nie bądź nie mądra, pomyśl co się stanie, gdy ot tak to porzucisz... Zostaniesz od razu uznana za zdrajcę, skończy się przyłażenie do Ogrodu... a i komuś mogłoby uciec z ust o parę słów prawdy za dużo. Ojoj! A wtedy, gdy się już rozniesie, nie tylko wśród rówieśników ale i dorosłych. A pomyśl co sobie pomyślą twoi opiekunowie, co zrobią w obawie przed kolejnymi wybrykami, przed splamieniem jako takiego dobrego imienia...
- Dość! - nie mogłam dłużej tego słuchać. Nigdy nie myślałam o tym, co powiedziałaby ciotka, choć teraz nasuwały mi się same najczarniejsze scenariusze. Przecież to miało negatywne konsekwencje nie tylko dla mnie. A co z Aną i Irmą? Czułam, że je zawiodłam. One dały mi swobodę, o jakiej tylko mogłam marzyć, a ja jej nadużyłam... Nie mogłam im tego zrobić, nawet nie chciałam myśleć, o tym co ciotka by zrobiła, gdyby dowiedziała się o ich współudziale...
- Nie zapominaj, co zrobią Chłopcy z Placu Broni, kiedy dowiedzą się o TWOJEJ zdradzie - odpowiedziałam z wielką gulą w gardle, mimo wszystko nadal próbując się bronić.
- Że niby od ciebie? A jeżeli zaprzeczę, to komu prędzej uwierzą? Nie oszukuj się, jesteś na przegranej pozycji...
- Czego oczekujesz? - miał rację, a ja... ja się bardzo myliłam. Nie miałam z nim szans. Dopiero teraz to sobie uświadomiłam... zdecydowanie za późno.
- Będziesz grać w te swoje gierki jak do tej pory. Pomożesz mi... NAM wygrać. W końcu chyba zależy Ci na wygranej skoro jesteś CZERWONĄ KOSZULĄ.
- A w zamian TY nie będziesz mi szkodził? Nie powiesz nikomu? - zapytałam iście naiwnym, pełnym żałości głosem.
- Masz moje słowo - przytaknął chłopak - Nie mam powodów, by ci zaszkodzić, skoro masz mi pomagać - chłopak uśmiechnął się lekko.
- Czy to już wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? - próbowałam sprowadzić tę rozmowę na mniej podejrzane tory, gdy spostrzegłam, że mijał nas młodzieniec, który bacznie nam się przyglądał.
- To wszystko. Dziękuję - przytaknął głową chłopak, widząc przechodnia.
Gotowa ruszyć w swoim kierunku z głową buzującą od rozmyślań, wykonałam pół kroku, gdy Gereb złapał mnie za przedramię.
- Pamiętaj o zebraniu w Ogrodzie - wyszeptał, po czym puścił moją rękę.
Przytaknęłam wolno głową, a gdy chłopak zaczął się powoli odsuwać z powrotem na Plac, ruszyłam niespokojnie w swoją stronę. Dalej towarzyszyło mi to samo uczucie. W głowie mi wrzało, ale nogi trzęsły się jak galareta. Czułam się jak wrząca galareta... wrząca galareta... Wrząca galareta jest nieforemnym glutem!
CZYTASZ
Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muru
Macera... Zwiesiłam głowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - To nie takie proste - wydusiłam z siebie. - To może mi wyjaśnisz! W czym widzisz problem? - ... Ja... - głos mi zamarł. - Co ty? To przecież nic prostszego... - Nie rozumiesz... - ... Po której...