Wszystko na tym świecie jest brudne. Słuchawki, telefon, przyciski, uchwyty, klamki. Także powietrze wdychane i wydychane przez ludzi. Wszystko.Czuł, że się dusi, ale nie przez zwykłe trudności z oddychaniem. Brzydził się, a jeżeli się czegoś brzydził to nie dotykał tego. Twierdził, że aby móc żyć dalej, musi sobie z tym radzić, żyć dotykając wszystkich tych brudnych rzeczy, osób. Nie mógł pozwolić, aby to go zniszczyło. A jednak...
- O piętnastej ma Pan zaplanowane spotkanie z Panią Jung w ramach akcji charytatywnej na rzecz schroniska w YongsanGu. - Jego głos wymieszał się z ciężko i szybko opadającymi kroplami deszczu, które rozbijały się o samochód. W tym samym momencie zadzwonił telefon. Starszy mężczyzna przeprosił chłopaka i wysiadł z pojazdu przebiegając na drugą stronę jezdni odbierając połączenie.
Westchnął. Wyciągnął żel antybakteryjny z swojej torby, ściągnął gumowe rękawiczki, które nosił już od rana, wyrzucił je do kosza na śmieci znajdującego się w pojeździe, po czym zaczął wylewać zawartość butelki na dłoń smarując dokładnie każde miejsce. W końcu założył nowe rękawiczki. Obrócił głowę i zobaczył swojego szefa biegnącego z powrotem w jego kierunki przez środek drogi, jednak w tym samym momencie ktoś jechał rowerem z na przeciwka. W jednej chwili stracił panowanie, przez co wywrócił się i rower przejechał pół drogi bokiem wpadając na mężczyznę i przewracając go. Szczęście w nieszczęściu było takie, że to był tylko rower, jednaka Pan Choi miał już swoje lata.
Chittaphon widząc to bez wahania wybiegł z samochodu i podbiegł do niego, jednak w momencie w którym chciał pomóc mu i wyciągnął rękę, cofnął ją szybko.
- Prezesie! - Przygryzł wargę. Poczuł jak brudny deszcz przesiąka przez jego ubranie i brudzi go. Wzdrygnął się, poczuł obrzydzenie. Starał się zignorować to bo w tamtym momencie najważniejszy był poszkodowany prezes.
- Wszystko w porządku, po prostu mnie boli.- Chciał szybko wstać, nie blokować drogi na ulicy, jednak przez ból wszystko trwało trzy razy dłużej. W tym momencie czuł się winny tego, że nie może mu pomóc, że stoi bezczynnie i przygląda się.
- Zadzwonię po karetkę. - Sięgnął po telefon.
- Nie ma potrzeby, Chittaphon sprawdź co z tym mężczyzną na rowerze. - Obrócił wzrok i zobaczył siedzącego z głową w dół bruneta. Z czoła kapała mu krew. Obrzydzenie. To uczucie uderzyło w niego z pięciokrotnością. Krew go obrzydzała najbardziej, ledwo powstrzymał się przed wymiotowaniem.
- Ja...Nie mogę.- Obrócił wzrok na prezesa. Spojrzał na swoje drżące dłonie i rozpłakał się. Zawładnął nim mrok i rządza odkażenia wszystkiego wokół. Słone łzy leciały samowolnie, a ręce drżały. Wszystko działo się tak szybko, to wszystko tak bardzo go przytłoczyło, mimo, że wszystko było tylko krótką chwilą nie wytrzymał. Zobaczył tylko jak prezes wstaje, a chłopak który krwawił podchodzi i pyta czy wszystko okej, a potem tylko ciemność.
Ocknął się w szpitalnym łóżku, dalej był mokry, koszula i spodnie przylegały do jego skóry. Obrzydzenie. Jednak mimo tego zerwał się jak najszybciej mógł i zaczął biegać po oddziale szukając prezesa.
Znalazł go po chwili, leżał w łóżku z ręką i nogą w gipsie.
- Chittaphon, jak się czujesz? - Spojrzał zmartwionym wzrokiem.
- Prezesie, wszystko dobrze!? Ma Pan złamaną rękę i nogę. - Znów łzy zbierały się w jego oczach.
-Nie przejmuj się mną. - Uśmiechnął się niemrawo. Przeniósł wzrok na siedzącego przy łóżku wysokiego bruneta. Miał duży plaster na czole i rękę zawiniętą bandażami. - To jest Pan Seo Johnny, który spowodował całe to zamieszanie.
CZYTASZ
ten count | johnten
FanfictionChittaphion cierpi na poważna chorobę zwaną mizofobią, która uniemożliwia mu normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Pewnego dnia przez przypadek, a raczej wypadek poznaje Johnnego - lekarza który specjalizuje się w zaburzeniach psychicznych u dzi...