Siedziałam na małym kamieniu na puncie widokowym i, nieco już znudzona podziwiałam zachodzące słońce. Kiedy zaczynało być chłodno, a upierdliwe komary nie pozwalały mi dłużej pomyśleć nad ostatnimi wydarzeniami, postanowiłam wrócić do domu. Tak jak pamiętałam, skierowałam się błotnistą ścieżką w górę zbocza. Rozkoszowałam się ostatnimi refleksami słońca, które przebijały się żółcią i pomarańczem przez gęste zarośla. Byłam na tyle daleko od zabudowań, że już dawno przestałam słyszeć krzyki plażowiczów, i mogłam w spokoju cieszyć się dźwiękami natury, których nie było w zabetonowanym Rzymie.
Szłam dobre pół godziny, gdy dotarłam do rozdroża, którego nie kojarzyłam. Rozejrzałam się. Las powoli ciemniał, a mnie każda ze ścieżek wydawała się bardzo podobna. Drzewa nie wyróżniały się niczym szczególnym, a jedna z dróg zdawała się być zrośnięta, więc, uznałam, że najwyraźniej nie zauważyłam jej, kiedy szłam tędy za pierwszym razem.
Spokojnie skierowałam się w tę, która wydawała mi się najbardziej odpowiednia. Skręcała też w prawo, czyli tam, gdzie, jak myślałam znajdował się dom rodziców Thomasa. Kiedy ponownie, trafiłam na rozdroże, którego, tym razem na pewno sobie nie przypominałam, wyciągnęłam z kieszeni telefon, niestety ten, jak na złość, nie miał ani jednej kreski zasięgu.
- Po prostu, trzeba iść na prawo - powiedziałam do siebie głośno, chcąc uspokoić rosnącą we mnie powoli panikę. Wiedziałam, że nie wyjdę na plażę, bo dobre pół kilometra od zbocza, odcinał ją druciany płot, który chronił turystów, przed osuwającym się piachem. Zerknęłam jeszcze raz na wyświetlacz telefonu, który niechybnie wskazywał za piętnaście dziesiątą. Nie było mnie w domu od dobrych czterech godzin. Zupełnie się zasiedziałam, i nawet nie zwróciłam uwagi na to, że wybrałam się na aż tak długi spacer. Czułam kilometry w obolałych nogach, a brzuch zaczynał burczeć z głodu.
Według planu, nieco szybszym krokiem skierowałam się w drogę odchodzącą w prawo. Nie byłam przekonana, ale wiedziałam, że muszę wydostać się z lasu nim zapadnie zmrok.
Po dobrych dwóch kilometrach, stanęłam. Rozejrzałam się niepewnie. Uznałam, że szłam w złym kierunku. Las gęstniał, a słońce, które wciąż jeszcze nie zaszło, zaledwie muskało z daleka zachodnią stronę lasu.
- Muszę wrócić do płotu- odezwałam się znów do siebie. Dziwnie było słyszeć tylko swój głos w tym rozległym lesie. Zewsząd do życia zaczęły budzić się nocne zwierzęta. Różnorakie owady, ptaki i żaby, które obudzone lekką mżawką przedzierającą się przez bukowe korony. Poczułam na rozgrzanej słońcem skórze zimne krople letniego deszczu, który z każdą sekundą przybierał na sile.
Kiedy ponownie się zatrzymałam, uznając, że ponownie straciłam orientację w terenie z nieba lało jak z cebra. Ciemność już na dobre rozgościła się w lesie, a każdy hałas i cień przemykający między drzewami powodował u mnie lęk. W kółko miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie, albo, wręcz przeciwnie, że ktoś mnie obserwuje z niedalekiej odległości. Umysł płatał figle przy tej różnorodności kształtów i dźwięków.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i po raz kolejny spróbowałam zadzwonić do Thomasa, ale połączenie za każdym razem się zrywało, dając mi jasno znać, że wciąż nie miałam zasięgu.
- Kurwa mać! - zaklęłam pod nosem, starając się opanować cisnące do oczu łzy paniki. Przecież nie raz chodziłam po tych ścieżkach z chłopakami, te kilka lat temu.
Pragnienie piekło w przełyk, a głód wykręcał żołądek. Na dodatek spadający deszcz nie pozostawił na mnie suchej nitki. Kiedy skończyłam wyrzucać sobie to, jaką idiotką byłam, że tak daleko oddaliłam się od domu, z nadzieją ruszyłam w górę zbocza, które malowało się ciemniejszym cieniem przed moimi oczami. To tam miałam nadzieję, złapać zasięg.
CZYTASZ
Narzeczony na tydzień - Victoria X Damiano Måneskin
Fanfic🐧Victoria jest wciąż zakochana w byłym narzeczonym, chcę go odzyskać, ale dostaje wiadomość o tym, że chłopak się żeni. Zdeterminowana, jedzie do Pienzy, aby zawalczyć o uczucie, ale na jej drodze staje dawny przyjaciel Damiano David. 🐧Erotyczne s...