Robby x OC cz.I

96 7 10
                                    

Nie, nie umiem normalnie zapisywać dialogów i jebie mnie to

Dzień zapowiadał się najzwyklej na świecie, zeszłam z piętra na dół, a wchodząc do kuchni zgarnęłam jabłko z miski z owocami, która leżała w rogu bufetu; wgryzając się w nie i czując na języku ulubioną słodycz.

— Masz minę jakbyś szczytowała.— odezwał się kpiąco, mój brat Ryan.

— Ciesz się, że nie widzisz swojej.— nie mając siły na rozkręcanie zwyczajowej porannej dramy, to było jedyne co odpowiedziałam; wychodząc z pomieszczenia.

Zdążyłam tylko zauważyć drgające ku górze kąciki ust rudzielca, zanim udałam się ponownie do własnego pokoju.

Idąc korytarzem, rzuciłam okiem na zdjęcia wiszące w ramkach na ścianie.
Przedstawiały one opaloną brunetkę w wysokim kucyku o cudownie szmaragdowo zielonych oczach, których złośliwie nie mogłam po niej odziedziczyć; obejmującą wysokiego, barczystego mężczyznę o niebieskich oczach i rudych włosach.
Największą robotę jednak, oprócz mięśni, robił starannie przystrzyżony zarost na kwadratowej szczęce.
Mój przyrodni brat niezaprzeczalnie wrodził się w swojego ojca, wygrywając tym samym, wszystko co najlepsze z puli genów.

    Jak możecie się domyślać obrazek z vouge'a niszczę ja: średniego wzrostu, słabo opalona; choć nie przesadnie blada skóra, przeciętna figura i nadmiernie, jak na dziewczynę, umięśnione ramiona i widocznie zarysowane bicepsy.
   Moje jasno brązowe włosy są bardziej odziedziczone po ojcu niżeli po matce, za charakter też dziękuję jemu, a już w szczególności za rozbudzenie, już od dziecka,  pewnej pasji.

— Co tak stoisz? Nie masz szkoły dzisiaj?— na korytarzu zmaterializował się mąż mojej matki.

— Mam dwie zerówki po sobie, a potem fakultet, na który nikt nie chodzi.— stwierdziłam, obojętnym tonem.

— W twoim wieku traktowałem poważniej...

No i zaczyna się tyrada, która skończy się moim bezrefleksyjnym przytakiwaniem i jego odejściem do garażu.

Doprawdy, ojcu roku zachciało się mnie wychowywać, jak gdyby nigdy nic.
Jaka szkoda tylko, że ja nie zapomniałam o tych wszystkich latach wrogości w moją stronę. I nienawiści przelewanej na mnie, za zdradę matki.

Cześć, nazywam się Lydia Williams Brown a to będzie historia dla małych księżniczek, które mają dość zamykania ich w wieży stereotypów i zmuszania do uległości wobec księcia absurdu patriarchalnego.

•••

Kolejne dni zamieniały się we wkurwiającą mnie rutynę.
Oprócz wyszczekiwanych poleceń typu: przynieś, wynieś, pozamiataj, musiałam ponadto znosić ciągłą obecność zjebanych przyjaciół mojego brata.
Najbardziej do gorączki doprowadzała mnie LaRusso. Dziewczynka ze zbyt idealnym życiem i niebotycznym talentem do pakowania się tam gdzie jej nie chcą, ale to co najgorzej rokuje to jej zupełny brak zdecydowania i wzięcia odpowiedzialności za siebie; wiadomo, kochający tatuś wszystko naprostuje.

Z negatywnymi emocjami, wywołanymi przez rodzinę mieszkającą po sąsiedzku, wyszłam z domu, szybko czmychając z ulicy, by przypadkiem nie natknąć się tak na LaRusso, jak i na inne bogate dzieciaki.

Miałam do takich osób awersję, bo jedyne z czym się spotkałam to fałszywość, pogarda i wywyższanie z ich strony.
Żaden z tych dzieciaków nie potrafi przyznać się do błędu licząc, że konsekwencje ich obejdą, mając za nic osoby, które szczęścia do urodzenia się w dobrym domu nie miały.

Po 15 minutach jazdy rowerem znalazłam się pod moją szkołą.
W ciągu 18 lat życia zmieniałam ją chyba z 6 razy, bo moi starzy najpierw nie potrafili się określić u kogo będę mieszkać, później gdy matka znudziła się włóczeniem po sądach i z niezadowoleniem, ukrytym pod maską opiekuńczej mamusi, przyjęła mnie pod swój dach, byłam zmuszona ciągle się przeprowadzać bo ojczym—biolog morski— na dupie nie mógł usiedzieć.

COBRA EYESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz