31. Dobranoc, słodki książę

31 7 0
                                    


Kawałki chleba, zbyt pospiesznie połknięte, wyglądały jak zęby w powodzi mocnej czarnej kawy, którą poczęstowała go Kruszyna, i którą zwymiotował tuż za progiem. Tutaj, na Północy dodawali do niej łyżkę masła, przez co była tłusta, rozgrzewająca i z łatwością wyślizgnęła się z gardła.

Na Nasturii kawę parzono po raz drugi – i każdy kolejny – z fusów, które zostały po wypiciu pierwszej, i do tej pory Hansowi wydawało się, że to najgorszy wariant, z jakim się spotkał.

Może powinien był jednak zacząć od picia mleka. Próbował przypomnieć sobie, kiedy właściwie zjadł coś po raz ostatni – trzy, pięć dni wcześniej? Jaki w ogóle był dzień? – nie umiał – z d e c y d o w a n i e powinien był zacząć od mleka.

Kiedy świat zaczął powoli wymykać się poza kontury, Hans stwierdził, że dobrze zrobił, że nie zgodził się przyjąć pomocy lekarskiej. Sam potrafił zdiagnozować się równie trafnie: dzięki pojedynkom Felixa, pięściom Rasmusa i Karla i narwanym ogierom ojca.

— Wstrząs — wymamrotał; ciemność zaczynała wciągać go coraz głębiej, aż poczuł na nosie słodkie, łaskoczące ugryzienie ziemi — chyba mam wstrząśnienie mózgu.

I zemdlał, bez jakiejkolwiek świadomości, czy upada na dziewczynę, która właśnie pojawiła się w progu, czy na trawę – było tak miękko – i do kogo należy głos wykrzykujący imię, które być może należy do niego, teraz nie wiedział nawet tego.


◊ ◊ ◊ ◊


Czerwień i czerń, jak na szachownicy.


◊ ◊ ◊ ◊


Co oni właściwie mu zrobili?

Nie pamiętał; wiedział tylko, że w wyrazie twarzy Paaluka było coś zbyt spokojnego, kiedy Hans uderzył go po raz pierwszy, niezdarnie, na odlew. Ciemna krew kapała mu na podbródek, a jego wzrok krzesał iskry, które rozjaśniały mrok w zupełnie nowy sposób.

Wtedy zrozumiał, że same jego pieniądze już im nie wystarczą.

Czerwień.


◊ ◊ ◊ ◊


Czerń.


◊ ◊ ◊ ◊


1849


Espen Stajenny śmiał się, że na małą Margrethe wołają Daisy, bo została spłodzona przez ogrodnika w stokrotkach na skraju zagonu.

Hans, chociaż nie rozumiał wszystkich słów, śmiał się razem z nim. Zdążył już zauważyć, że ludzie bardzo lubią, kiedy ktoś śmieje się z ich żartów.

Na tym, żeby Espen Stajenny był zadowolony, zależało mu szczególnie, bo kiedy Espen Stajenny był w dobrym humorze, pozwalał mu głaskać wszystkie konie, a czasem też pomagał mu wspinać się na grzbiety tych, których chrap sam nawet by nie dosięgnął.

Na lśniącym kasztanowym folblucie ojca był więcej niż królem. Był żywą ilustracją z podręcznika do historii, kolejnym portretem z galerii, ale jemu to nie wystarczało. On chciał poczuć się jak kopia Napoleona przekraczającego Przełęcz Świętego Bernarda – więc uniósł prawą dłoń, szarpnął za końską grzywę – uzdy zabrakło – a zwierzę zrobiło dokładnie to, co chciał: stanęło dęba.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz