28.

54 4 0
                                    

RAY

Mija już nasza czwarta noc tutaj, o ile się nie mylę. Wczoraj wieczorem, gdy Vera i Lisa już się położyły, ja do późna rozmawiałem z chłopkami. Opowiadaliśmy sobie historie z życia, te pozytywne, obierając przy tym truskawki z ogonków. Najśmieszniejsze okazało się opisywanie najgorszych nauczycieli jakich mieliśmy oraz przypałowe sytuacje innych uczniów ze szkoły. Nie nasze własne, bo o sobie żaden z nich nie był zainteresowany wspomnieć, przez co jeszcze bardziej ciekawi mnie co takiego robili przed zarazą. Jakimi byli ludźmi w szkole i po za nią, jakie mieli relacje z równieśnikami, rodzicami, czy mieli rodzeństwo.
Myślę o tym do teraz, pomimo iż wiem że nigdy zapewne się tego nie dowiem. Ukrywają to jakby mieli za sobą jakieś niewybaczalne czyny, może zabili kogoś czy coś.
Ja sam nie mam takich sekretów, nie chce po prostu wypaść przy nich nudno i trochę się zgrywam. Jestem zwykłym nastolatkiem, którego życie zrujnowała Apokalipsa Zombie, bądź zarażonych czy umarlaków. Jak kto woli. Mi już serio obojętnie.
Przedtem nie wierzyłem w coś takiego jak apokalipsa zombie, totalnie bym nie pomyślał że to co ma teraz miejsce i do czego wszyscy staramy się przywyknąć, kiedyś w ogóle się wydarzy. Czasami nadal mam wrażenie (lub zwyczajnie nadzieję), że to wszystko to zwykły koszmar, a ktoś zaraz mnie z niego wybudzi. Bardzo się dłuży ale jak się obudzę to ledwo będę coś z tego pamiętał.
Mama zawoła mnie na śniadanie, tatę spotkam w salonie przy stole po drodze do kuchni. Uśmiechnie się do mnie, tak samo jak moja rodzicielka która chwilę później poda mi talerz pełen jajecznicy i bekonu. Na deser pójdziemy w czwórkę, bo jeszcze z Verą, do pobliskiej lodziarni, naszej ulubionej. Tam gdzie mają lody własnej roboty. Mama zawsze brała czekoladowe z kawałkami brownie, tata słony karmel, Vera miętę z czekoladą a ja mój ulubiony sorbet cytrynowy.
Postanawiam w końcu opuścić wyro. Dopiero kiedy stawiam już obie nogi na ziemi, przypomina mi się kula. Na moje nieszczęście, Vera właśnie w tym momencie, ubrana już i gotowa aby zejść na śniadanie, odwraca się w moją stronę z promiennym uśmiechem na twarzy. Szybko siadam z powrotem na łóżku, mając nadzieję że nic nie widziała.
-Coś się stało?- Przygląda mi się pytająco. Zanim jestem w stanie się odezwać, podchodzi i delikatnie łapie mnie za ramiona. Pocą mi się dłonie, trzęsą mi się nogi; zawsze tam mam kiedy ktoś przyłapuje mnie na kłamstwie. Odwracam od niej wzrok, bo czasem mam wrażenie że umie czytać mi z oczu.
-Yyy nie?- mówię pod nosem. Brzmi to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie, którym miało być.
-Ok, w takim razie- zaczyna jeszcze na mnie patrząc, znowu uśmiechnięta, po czym odwraca się przodem do komody i coś z niej sięga- Trzymaj. Ubierz się- dodaje, rzucając we mnie zgniło zielonymi ogrodniczkami i białą koszulką. Gdy ma już wolne ręce, wskazuje też na żółte kalosze stojące przy łożku.
Gdy już myślę, że da mi spokój i pójdzie zająć się sobą, znajduje sobie lepsze zajęcie. Opiera się plecami o ścianę na przeciwko mnie, tuż koło drzwi na korytarz i obserwuje mój każdy kolejny ruch. Ignoruję ją, sięgam po kulę i za jej pomocą (której ani trochę już nie potrzebuję) kieruję się w stronę łazienki.
-Czekaj, Ray- woła wtedy moja siostra, więc zatrzymuję się. Zerkam na nią przez ramię, w momencie w którym wyjmuje apteczkę z plecaka. Siada na brzegu łóżka i daje mi znak abym usiadł koło niej- Pokażesz mi proszę swoją kostkę?
Nerwowo rozglądam się po pomieszczeniu. Czy to normalne, że po mojej kontuzji nie ma już ani śladu? Nie wiem jak noga wygląda dzisiaj ale wczoraj wieczorem nie była już ani trochę opuchnięta, został tylko mały nie bolący nawet siniak. Kostka nie boli mnie już gdy nią ruszam, nie boli też kiedy na niej staję czy chodzę. Czy powinienem jej to powiedzieć? Nie chcę jej martwić i niepokoić. Jestem jednak prawie, że pewny że robię problem z niczego, bo to musi być normalne. Czemu miałoby nie być? Przecież nie jestem jakimś x-manem, który regeneruje się w niezwykle szybkim tempie. Głośno i z trudem przełykam ślinę.
-Vera, bo...
-Tak?- Nasze oczy spotykają się. Nadal lekko się do mnie uśmiecha, przez co czuję się tylko gorzej. Zaraz znowu ją okłamię.
-Serio nie musisz.
Robię krok do przodu, nadal przy pomocy kuli, chociaż w mojej głowie wyglądało to całkiem inaczej, miałem jej pokazać że już jej nie potrzebuję. Jestem tchórzem, co poradzę. Otwieram drzwi od łazienki, jeszcze na nią patrząc. Lekko marszczy brwi, a kąciki ust znacznie jej opadają.
-Czemu nie?
-Bo... wygląda dokładnie tak samo jak wcześniej. Nic się nie zmieniło!- Na moje słowa, Vera wytrzeszcza oczy.
-Co? Serio? Ale... myślałam, że wszystko zrobiłam dobrze. Naprawdę nie jest ani trochę lepiej?- Brzmi na zaniepokojoną. Nie spodziewałem się takiej reakcji. Żałuję teraz, że ani trochę nie uważałem w szkole na biologii. Nie mam pojęcia co dzieje się teraz z moim ciałem i co dziać się z nim powinno. Ani trochę nie wiem już co robić, kryję twarz za drzwiami do łazienki.
-W sumie to... jest już lepiej.- Veronica musi być teraz jeszcze bardziej skołowana.
-Żartujesz sobie ze mnie?- Brzmi poważnie, za poważnie. Jest wkurzona- Ray. Co się dzieje? Powiedz mi.
-J-Ja...- Głos mi drży. Sam chciałbym wiedzieć co się dzieje.
Teraz to już na pewno będzie chciała zobaczyć moją kostkę, widać po mnie przecież że coś jest nie tak, że coś kombinuję. Zwinnie i szybko pakuję się do łazienki i zamykam za sobą drzwi na kluczyk. To jedyne na co udaje mi się wpaść albo raczej jedyne na co starcza mi odwagi i na co się decyduję. Po chwili słyszę jak Vera uderza w drzwi z drugiej strony.
-Ray. Wyłaź stamtąd. Powiedz mi czemu kłamiesz. Ray!
Od początku wiedziałem, że domyśli się gdy tylko zacznę ją okłamywać. Jest jedyną osobą, której nigdy nie umiałem wkręcić. Nogi zawsze zaczynały mi się trząść, ręce pocić, a głos drżeć. Nie mam pojęcia czemu, nigdy nie miałem tak podczas kłamania do rodziców. Nie żebym nie wiadomo jak bardzo ich oszukiwał, nigdy nie kłamałem o niczym wielkim, tylko wiecie, takie bzdety.
Ignoruję jej prośby i wołania. Rozbieram się jak gdyby nigdy nic i wchodzę pod prysznic. Myję się szybko, bo chociaż wiem że taka sytuacja raczej napewno nie miałaby miejsca to i tak boję się że Vera zaraz wytrzaśnie skądś jakiś śrubokręt i otworzy drzwi. Po orzeźwiającym prysznicu, ubieram się i czeszę grzebieniem, który znalazłem na umywalce. Biorę do rąk pseudo kulę i udaję się z jej pomocą pod drzwi, aby wczuć się w rolę. Przed wyjściem biorę jeszcze głęboki oddech mający na celu przygotować mnie na spotkanie z rozwścieczoną siostrą. Przestała dobijać się do drzwi już po zaledwie kilku minutach, musiała zrozumieć wtedy, że i tak nic tym nie wskóra.
Zastaję ją tuż pod drzwiami. Nie lubi jak się ją ignoruje, mało kto lubi, na nic innego nie mam jednak odwagi.
-Co?- pytam jak gdyby nigdy nic, nawet na nią nie zerkając. Rzuca się na mnie kiedy tylko ją mijam. Dwoma ruchami powala mnie na podłogę. Drapię ją i krzyczę aby mnie puściła ale to nie działa. Zabiera mi kulę i rzuca ją na drugi koniec pokoju. Sfrustrowany wbijam sobie paznokcie w ramiona- Dobrze Ty się czujesz?!
-Wstań.- Przewracam oczami, mimo iż wiem że to tylko bardziej ją wzburzy. Nie ruszam się z miejsca- Powiedziałam wstań.
-Mam gdzieś co do mnie mówisz!- Teraz i ja jestem spieniony. Zostaję na podłodze tylko po to aby zrobić jej na złość.
-Masz się mnie słuchać Ray!- Zaciskam zęby. Powstrzymuję się i nie wypowiadam na głos serii przekleństw, które krążą mi teraz po głowie- Jesteś teraz pod moją opieką.
Wstaję. Przez krótką chwilę Vera wygląda na dumną z siebie. Myśli sobie pewnie, że się jej posłuchałem i będę teraz robił co mi karze. Ona również się podnosi, a wtedy prycham jej prosto w twarz.
-Nie prawda- szydzę przez zęby.- Nie jesteś moją matką, Vera. Nie jesteś nią więc przestań zachowywać się tak jakbyś nią była!
Vera wytrzeszcza oczy. Otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć, szybko rozmyśla się jednak i z powrotem je zamyka. Nie daję jej więcej czasu, bez słowa kieruję się w stronę drzwi. Zanim wychodzę, podnoszę jeszcze kulą którą wcześniej rzuciła i w przypływie złości sam nią rzucam. Mało co a trafiłbym w okno, całe szczęście kończy się bez stłuczonej szyby i niepotrzebnego hałasu, kula ląduje pod nim. Czuję się nieco lepiej po tym małym wyładowaniu złości, ale tylko odrobinę.
Opuszczam pokój i zatrzaskam za sobą drzwi.
Biegnę do schodów i zbiegam po nich na dół. Mam nadzieję, że Vera nie zdecyduje się za mną pobiec. Chcę być teraz sam.
Na dole łapię kontakt wzrokowy z siostrami Jeannie, Doną i Moną, które siedzą przy stole w jadalni. Zajadają się kanapkami z czymś co wygląda jak dżem truskawkowy.
Jestem zły na wszystko, zwłaszcza na Verę. Z tej też złości marszczę brwi, zaciskam zęby (tak mocno, że już zaczyna boleć mnie szczęka) i dłonie, wbijając sobie przy tym przydługie paznokcie w skórę. Wszystkie te rzeczy, które robię za każdym razem gdy jestem na coś bądź na kogoś wkurzony. Trochę mnie to uspokaja, a bardziej powstrzymuje przed rzuceniem się na pierwszą lepszą osobę, która zjawi się na mojej drodze.
Niechcący straszę swoim zachowaniem wspomniane wcześniej Donę i Monę, co zauważam dopiero po fakcie. Wyglądają na conajmniej zaniepokojone. Biorę głęboki wdech, próbuję się uspokoić, wyluzować.
Jedną z nim wiem, że widziałem raz w oknie, nie jestem jednak w stanie skojarzyć kiedy dokładnie i która to była. Wczoraj czy może tego samego dnia, którego Vera zabiła Umholiego? Moja siostra kogoś zabiła... Wiem, że było to konieczne aby nie zabili nas, co zrobiliby prędzej czy później, ale i tak strasznie to brzmi. Zresztą nadal nie uważam żebyśmy byli tu bezpieczni, a przynajmniej się tak nie czuję. Chciałbym wynieść się stąd jak najszybciej. Czekam już tylko aż inni zrozumieją, że zostając tu na dłużej popełniamy wielki błąd i w końcu zdecydują się opuścić to miejsce. Mam nadzieję, że stanie się to prędzej niż później. Mam też małą nadzieję, że Lisa zdecyduje się uciekać razem z nami, mimo iż się na to nie zapowiada. Wydaje się dość mądra i miła, nie zaszkodziłoby mieć ją w naszej grupie. Nie mam pojęcia i chyba nigdy się nie dowiem co ją tu tak trzyma.
Postanawiam odetchnąć trochę świeżego powietrza. Na zewnątrz wychodzę głównym wejściem. Krótką chwilę po tym jak zamykam drzwi, one znowu się otwierają. Zza nich wygląda jedna z sióstr Jeannie, nie wiem która, przez ostatnie kilka minut nic się nie zmieniło- nadal nie umiem ich odróżnić.
Ma na sobie jasnozieloną sukienkę z jaskrawo różowymi zdobieniami, w tym samym rażącym oczy kolorze ma też kwiatki wplątane w ciemne włosy związane w grubego warkocza. Jestem prawie pewien, że kwiatki te są sztuczne.
Nie mam pojęcia czemu tu przyszła. Obserwuję ją w milczeniu, czekam aż coś powie. Ona wszak, podchodzi jedynie bliżej mnie i opiera się plecami o zimną ścianę budynku, dokładnie w ten sam sposób w jaki to robię ja. Robiąc to ani na moment na mnie nie spogląda, patrzy się w stronę lasu, co wkrótce robię i ja. Przyglądam się lekko chwiejącym się na wietrze gałęziom drzew. Mrużę oczy i wyobrażam sobie jak przemieniają się w ogromne istoty. Ostatnie liście lądują na ziemi kiedy gałęzie z całej siły próbują dotknąć ziemi. W końcu im się udaje, a pień o dziwo nie łamie się przy tym w pół, wręcz przeciwnie, istoty wydają się giętkie. Teraz to korzeń znajduje się na samej ich górze, wygląda jak bujna fryzura. Za odnóża służą im rozlazłe gałęzie. Istoty poruszają się powoli, a idą w kierunku przeciwnym do naszego.
Stoimy tak w ciszy dobre kilka minut, aż w końcu ciemnooka nabiera odwagi żeby się odezwać. Wtedy wymyślone przeze mnie istoty zupełnie znikają już w oddali.
-NginguDona... Jestem Dona.- Ledwo co ją słyszę, mówi bardzo cicho, pewnie się wstydzi. Z wyglądu dałbym jej nawet trzynaście lat, ale brzmi na nie więcej jak osiem. Ma bardzo wysoki, piskliwy, choć w jakimś stopniu też uroczy głos. Nie miałem pojęcia, że umie cokolwiek powiedzieć po angielsku. Łagodnie się uśmiecham, mając nadzieję dodać jej tym trochę otuchy.
-NginguRay- mówię. Dziewczyna rumieni się i odwraca wzrok gdy tylko zdaje sobie z tego sprawę- Rozumiesz mnie?
-Mało- odpowiada, dodatkowo kręcąc nadal odwróconą do mnie tyłem głową.
-Dogadamy się, spokojnie. Jeżeli w ogóle przyszłaś tu po to, żeby ze mną gadać- śmieję się. Nadal jestem zły przez tą sytuację z Verą, ale Dona nie ma z tym przecież nic wspólnego. Muszę się opanować. Nie chcę jej przestraszyć czy zasmucić, przecież niczemu nie zawiniła. Zwyczajnie mam gorszy dzień i pokłóciłem się z siostrą. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni.
-Tak! Dona i Mona chcieć znać wena i eyakho abangane!- Patrzy na mnie z iskierkami w oczach.
-Chcesz poznać mnie i... moich przyjaciół?- dopytuję, nie będąc do końca pewien co oznaczają te dwa ostatnie słowa. Ciemnooka kiwa głową i lekko się uśmiecha. Domyśliłem się tylko i wyłącznie z kontekstu- Ok. Więc... o czym chcesz gadać?
-Twoja umlenze.- Unoszę brew.- Umlenze- powtarza ale ja nadal nic nie rozumiem.- To jest... Mona!
Dona otwiera drzwi i woła swoją siostrę. Mija zaledwie kilka sekund i zjawia się Mona. Gdy tylko wychodzi na zewnątrz i nasze spojrzenia się spotykają, flirciarsko puszcza mi oczko. Podchodzi, jak dla mnie, za blisko, toteż robię dość spory krok w tył.
-Ungabi namahloni mfana- mówi, zadziornie się uśmiechając. Nie udaje mi się zrozumieć ani jednego wypowiedzianego przez nią słowa. Ponownie się do mnie przysuwa, tym razem nie mam jednak gdzie się cofnąć więc zostaję w miejscu. Dziewczyna ma taką samą sukienkę jak jej siostra, różnią się jedynie długością, jej jest znacznie krótsza. Ma na głowie kolorowy wianek, a włosy związane w wysokiego kucyka.
-Co Ty- zaczynam ale nie kończę, gdyż jej palec wskazujący prawej ręki ląduje właśnie na moich ustach. Drugą rękę zaciska natomiast na pasku od moich ogrodniczek.
-Cii...
Lewa dłoń schodzi teraz powoli w dół aż do mojego brzucha. Tam zatrzymuje się i dziewczyna z powrotem przygląda mi się w kokieteryjny sposób, co wcale mi się nie podoba. Zdezorientowany patrzę na Donę. Jest oburzona zachowaniem siostry. Reaguje szybko, jednym zgrabnym ruchem ręki odsuwa ode mnie Monę. Nie stara się być delikatna, wręcz przeciwnie, w wyniku odepchnięcia jej siostra ląduje tyłkiem na ziemi.
-Yena wami!- Po usłyszeniu tych słów, których znaczenia nie pamiętam, jeżeli w ogóle kiedyś je poznałem, Mona szybko się podnosi i rzuca na siostrę.
-Ungangiphakamiseli izwi!- krzyczy ta druga, a następnie zaczynają się drapać, szarpać i ciągnąć za włosy. Próbuję uspokoić je i oddzielić od siebie ale na marne. W zamian dostaję jedynie kolanem w brzuch. Uginam się w pół i łapię za bolące miejsce. Dona szybko odskakuje na bok jakby została porażona prądem. Zakrywa usta dłońmi. W jej oczach maluje się przerażenie. Domyślam się, że nie zrobiła tego umyślnie.
-Uxolo Ray!- mówi coś, co ledwie słyszę przez zakryte usta.- Przepraszam!- dodaje po krótkiej chwili.
-Lokhu okwenze kuye!- odzywa się czerwona ze złości Mona. Nie wiem co takiego powiedziała, ale znowu wyglądają jakby chciały się bić. Na szczęście tego nie robią.
Następne kilka minut spędzamy w grobowej ciszy, podczas której ja dochodzę do siebie po uderzeniu, a one zwyczajnie patrzą się raz na siebie nawzajem, raz na mnie. W końcu obie robią smutne miny i przytulają się do siebie. Niezręcznie uśmiecham się na ten widok. Słyszę jak Dona szepcze coś Monie do ucha, a chwilę po tym obie rzucają mi się na ramiona. Mocno mnie ściskają i przepraszają. Kątem oka zauważam w oknie rozglądającą się po jadalni Verę, która zapewne mnie szuka. Odsuwam od siebie Monę i Donę, zapewniam że nie chowam do żadnej z nich urazy i nie odwracając się za siebie, biegnę w stronę lasu.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz