🧹
Minął grudzień, styczeń, luty, marzec, kwiecień i nastał maj. Wiosna, wręcz myśl o lecie, zawitała w głowach mieszkańców, na dobre wprowadzając ich w wyśmienity nastrój. Po miesiącach chłodu, szarości i śniegu, i deszczu, słońce było odświeżeniem, odżyciem. Każdy, widząc bezchmurne niebo rozświetlone promieniami słonecznymi, uśmiechał się szeroko, dziękując Bogu za piękny dzień. Ludzie się radowali, przyroda na dobre się rozbudziła, a rolnicy mieli pełne ręce pracy. Toonvalnee znów rozkwitło, roztaczając wszędzie dookoła cudowny zapach lata tuż za pasem. Niestety byli też tacy, dla których wiosna nie oznaczała radości, a zmiana miesiąca nie była odczuwalna.
Dla Elli ten okres był jedną, wielką plamą składającą się na płacz, melancholię i próby ucieczek do odosobnionych miejsc. Po śmierci ojca nie dostała nawet czasu na przeżycie po nim należącej się jej żałoby. Pozwolono jej jedynie na zamknięcie się w pokoju i płacz w trakcie świątecznych dni. Potem… potem nastał istny koszmar, a ona każdego dnia modliła się, żeby jakaś nadprzyrodzona siła zabrała ją daleko, daleko od domu. Chciała, żeby wydarzyło się coś, co mogłoby jej pomóc w ucieczce. Tego, co nastało po grudniu i po śmierci Keitha, nie można było nazwać żadnym, prawdziwym życiem. Od zawsze wiedziała, że Rosemary udaje świętą, idealną matkę i żonę, ale nigdy nie spodziewałaby się po kobiecie takiej okropności i podłości. Ona była zepsuta do szpiku kości; pazerna, wredna, leniwa i rozpieszczona. Była przeciwieństwem wszystkiego, co wyznawała Ella.
Na początku sprawy miały się całkiem zwyczajnie — tak zwyczajnie, jak rzeczy mogły się mieć po starcie jedynego rodzica w wieku szesnastu lat. Ella dużo płakała w poduszkę, mając za jednego towarzysza swojego kochanego Albiego. Pies wiernie trwał przy swojej pani, razem z nią opłakując stratę Keitha. Dla nastolatki to były najgorsze Święta Bożego Narodzenia, jakie do tej pory przeżyła. Nie cieszyła się z podniosłej atmosfery. Nie dostała żadnych prezentów, mimo iż jej siostry dostały ich aż nad to. Z posępną miną wcisnęła w siebie kilka kęsów pieczeni, ale na tym się skończyło. Nie miała ochoty na jedzenie ani na życie. Pragnęła zniknąć. Zniknąć. I najlepiej, gdyby pojawiła się w tym samym miejscu co mama i tata. W wieczór Bożego Narodzenia odwiedziła starą, dobrą sąsiadkę i razem z kobietą udała się na świąteczną mszę w pobliskim kościele. Modliła się o lekką ziemię dla ojca oraz spoczynek wieczny w Krainie Szczęścia. Miała nadzieję, że Bóg wysłucha jej próśb.
Po Nowym Roku musiała wrócić do nauki, choć tak bardzo tego nie chciała. Nauczyciele byli dla niej przez pierwsze tygodnie łaskawi, ale taryfa ulgowa się skończyła, a ona musiała się wziąć za siebie. Lindsay i Macy jak zwykle miały edukację w głębokim poważaniu pod swoimi sukienkami. Obie traktowały naukę jak coś niepotrzebnego, nieistotnego, choć to ona była przyszłością. Ella chciała się nauczyć, żeby móc być niezależną kobietą. Odłożyła więc swoją żałobę na drugi plan, skupiając się w stu procentach na swojej edukacji. Teraz, zamiast ojca, pomagała jej służba oraz Sebastian, który był bardzo inteligentnym mężczyzną znającym się na cyferkach. Nastolatka spędzała jeszcze więcej czasu w zaciszu domowej kuchni z rozłożonymi książkami, słuchając i rozmawiając z Aną. Lubiła tę kobietę, bardzo. Zatracona w nauce nie spostrzegła się, kiedy wraz z początkiem marca coś zaczęło się zmieniać w domowym zaciszu.