1. Galopem do wspomnień

108 15 2
                                    


Znowu wprowadzili mnie do zielonej bramki. Z boku słyszałem rżenie i obijanie się o metalowe ściany pozostałych koni. Dżokej na moim grzbiecie, Fred, poprawiał się, zaciskał palce na mojej grzywie i wodzach, lekko je napinając.

– Spokojnie, spokojnie... – szeptał cicho. Słyszałem to, czułem, jak jego oddech rwie się pod wpływem stresu. Bał się.

Ja też się bałem, ale nie biegu, dla mnie to była codzienność. Bałem się, ponieważ czułem, że tym razem wszystko pójdzie nie tak. Wciąż bolało mnie kolano po ostatnim urazie, wciąż czułem skutki biegu, który zafundował mi potworny ból. Nie pozwolono mi jednak odpocząć na tyle, żeby każdy krok nie przypominał wbijania mi gwoździa w nogę. Fred przesunął batem po moi boku, jak robił to zawsze, aż spiąłem się na myśl, że to może być ostatnia gonitwa w moim życiu...

Spojrzałem na tor zalany czerwcowym słońcem. W powietrzu unosił się gryzący zapach moich współtowarzyszy ( wciąż się rzucali w swoich bramkach ), zapach ludzi, który zawsze drażnił mi nozdrza, świeżo skoszonej trawy i jedzenia, które pachniało w dziwnie kuszący sposób.

Bałem się poruszyć, jednak widok toru sprawił, że chciałem już pobiec, mieć to za sobą... Dobiec do mety albo paść na trawę i ostatni raz leżeć na niej, wspominając szczęśliwe chwile spędzone z mamą i moją Daisy.

****

Miała duże, niebieskie oczy, które patrzyły na świat z ciekawością i miłością do zwierząt, a zwłaszcza do koni. Była słodka i uczynna, a kiedy się urodziłem, zawsze miała dla mnie coś pysznego, smakołyk albo kilka chwil pieszczot.

– Jesteś najsłodszym koniem w naszej stajni – szeptała, kiedy odwiedzała mnie i moją mamę.

Moja mama pozwalała jej wchodzić do naszego boksu i rozpieszczać do granic możliwości, obdarowywała mnie pieszczotami i spędzała niemal każdą wolną chwilę, jeśli nie trenowała. Daisy wspaniale jeździła konno, była typem człowieka, który nawiązywał więź z wierzchowcem. Hades, jej kary wierzchowiec, jeździł z nią na zawody i przywoził zawsze nagrody: puchary i kokardy, które przypinali mu zawsze do kantara, żeby każdy mógł podziwiać jego wyczyny.

Zazdrościłem mu. Tak bardzo chciałem być już duży i móc wozić na grzbiecie Daisy, trenować, skakać i potem zabierać ją do lasu, na długie wycieczki. Niestety życie, końskie życie udowodniło mi, że marzenia co innego, a rzeczywistość co innego.

Nie wiem, ile czasu spędziłem u boku matki, ale zauważyłem pewne zmiany. Więcej ludzi kręciło się wokół mnie, zmieniło się też otoczenie. Przyroda jakby przygasła, gorące dni powoli się kończyły, aż wszystko w końcu zastąpiła jesień. Zabarwiła pobliskie drzewa na żółto i pomarańczowo, gdzieniegdzie dostrzegałem też ciemnozielone świerki. Wszystko zrobiło się takie lekko ospałe, dni były zdecydowanie krótsze, a noce chłodniejsze. Do stajni przyjechało więcej koni, dwa ogiery i trzy klacze, które, jak usłyszałem od Daisy, miały służyć do powiększania hodowli.

Nie przejmowałem się tym, wciąż byłem z mamą, a moja Daisy przychodziła mnie rozpieszczać. Kupowała mi nowe kantary i derki, którymi mnie okrywała, kiedy na zewnątrz pogoda była paskudna, a ja cieszyłem się każdą spędzoną z nią chwilą, leżąc z nią na świeżej słomie i powoli żując pachnące siano. Lubiła mi czytać, chociaż niewiele rozumiałem z tego, co do mnie mówiła, jej kojący głos usypiał mnie i wprowadzał w błogi nastrój, lecz wkrótce to się skończyło.

Pewnego dnia Daisy zapięła mi uwiąz do mojego zielonego kantara i wyprowadziła z boksu. Myślałem, że idziemy z mamą na pastwisko, ale szybko przekonałem się, że ona za mną nie podąża. Wołałem za nią, szarpałem się, bo chciałem do niej wrócić, ale Daisy nieubłaganie ciągnęła mnie w stronę wyjścia.

Wind Of Change✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz