Rozdział 14

403 34 1
                                    

Nie odpowiedziałam na wszystkie nominacje, bo coś mi się zepsuło i się nie zapisało, a odpowiedzi na pytania pisałam godzinę. Jestem super! :)))))

Wpatruję się w niego robiąc wielkie oczy. Uczucie bycia kochanym jest piękne i daje ludziom siłę do wstawania przez kolejne dni. Nie czułam się kochana. Nie czułam się warta ani trochę, dopóki on nie wyraził zainteresowania mną. Dopóki nie zdałam sobie sprawy, że mu na mnie zależy. Nie wiem jak bardzo, ale nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Nie chcę tego zrujnować.

Za każdym razem, kiedy on mnie dotykał, miałam wrażenie, że to przez przypadek. Teraz, gdy gładzi mój policzek, nie mam najmniejszej wątpliwości, że to wszystko miało jakieś drobne znaczenie.

Uśmiecham się lekko i dotykam jego dłoni.

- Wracajmy. - Ogląda się za siebie i lekko obejmuje mnie w talii.

- Okay. - Zaciskam usta w wąską linię, powstrzymując się od uśmiechu.

- Tak właściwie, to mam nadzieję, że nie zrujnowałem twojego związku z Dylanem - wyznaje.

- Po tym wszystkim chcę raczej zacząć z kimś od nowa. Nie będę rozpamiętywać starych rzeczy - odchrząkuję z dziwnym uczuciem towarzyszącym zwierzaniu się chłopakowi z tych typowo osobistych spraw.

- Myślę, że tak będzie najlepiej - przyznaje z błyskiem rozbawienia w oku. Zaczynam się zastanawiać, czy to z powodu radości pocałunku, czy tej drugiej sarkastycznej natury, która w nim pozostała.

- Jestem trochę zmęczona. - Zaciskam lekko usta.

- Ja nie, ale mogę z tobą poleżeć. - Odwraca swoją idealnie stworzoną przez Boga twarz w oczekiwaniu na moją reakcję. - Jeśli tylko chcesz - dodaje pospiesznie.

Uśmiecham się przebiegle. A więc nie jest tak bardzo sarkastyczny, jak myślałam.

- Niech ci będzie. - Unoszę kąciki ust.

Idziemy jeszcze kilka metrów dalej wzdłuż wybrzeża, gdy czuję jego wzrok na mojej twarzy. Ignoruję go i ledwo co powstrzymuję od uśmiechu. Wreszcie on sam się odzywa, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Nie musisz się bać - mówi swoim cichym barytonem. - Ja cię nie zostawię.

Uśmiecham się do niego blado.

- Wiem.

Po chwili wchodzimy na żwirową drogę, drobne kamienie zgrzytają pod podeszwami naszych butów. Księżyc świeci bladym światłem razem z miliardami gwiazd na czarnym niebie oświetlając naszą drogę. W końcu docieramy do ledwie płonącego ogniska na środku polany, koło którego siedzi samotna sylwetka. Wszyscy dookoła tej osoby śpią, tylko ona zacięcie wpatruje się w tańczące wesoło płomienie, trzęsąc się z zimna. Nie mogę dojrzeć jej twarzy, dopiero po kilku minutach, gdy podchodzimy bliżej, nie mam żadnych wątpliwości.

- Dylan? - Marszczę się gniewnie i wyrywam z objęć Nasha. Podchodzę do niego wściekła i zakładam ręce na piersiach. - Co ty tu robisz?! - krzyczę niemal płaczliwym głosem.

- Przyszedłem tu coś wyjaśnić. - Wstaje z pnia drzewa, a Nash, niczym dobry ojciec, staje między nami.

- C O  TY TU ROBISZ?! - wrzeszczę gniewnie.

- Musisz mnie posłuchać.

Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że jest bardzo przystojny. Ale po co komu piękny wygląd, skoro nic nie zakryje jego ohydnego wnętrza.

- Na wzór ciebie, kiedy przyszłam do ciebie w zimie przeprosić? - zniżam ton, ale wciąż jestem stanowcza.

- Słuchaj.

Beyond WordsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz