Oneshot

2.4K 172 11
                                    

Zostawili mnie...
Postrzelili mnie i zostawili przy ulicy...
Jak największego śmiecia.
Czuje że nie zostało mi dużo czasu,tracę dużo krwi i jeżeli ktoś mnie szybko nie znajdzie to koniec...

Słyszę syreny, są coraz bliżej. Słyszę Capele gdy do mnie podbiega
-Mamy go kurwa !! Mamy Montanhe - krzyczy do radia, nigdy nie słyszałem go takiego przejętego.
-Stary dasz radę, wytrzymaj jeszcze chwilę, jestem przy tobie. - Poczułem jego dotyk, jak stara się zatamować krwawienie.
W tym momencie straciłem przytomność.
______________________

Obudziłem się na sali obserwacyjnej, przy moim łóżku siedział Hank i Pisiciela.
-Kurwa szefie narobiłeś nam takiego strachu- Powiedział Hank lekko uśmiechając się do mnie i klepiąc mnie delikatnie po ramieniu.
-Co się kurwa stało, ile tu jestem- Próbowałem nieudolnie podnieść się z łóżka jednak Pisiciela szybko mnie powstrzymał.
-Rozstrzelali cie, miałeś duże szczęście, kamizelka uchroniła cie przed większością pocisków- mówiąc to krzywo się uśmiechnął - Jesteś tu klika godzin, może 3,4. Lekarze odwali kawał dobrej roboty. Straciłeś wiele krwi, musisz teraz dużo odpoczywać.
Pomimo morfiny byłem cały obolały, rozglądałem się po swoim ciele widząc dużo opatrunkow w pobliżu brzucha. Starałem sobie przypomnieć co tam się stało...
-Gdzie jest Capela ?
-Na komendzie, zajmuje się twoimi Napastnikami... - Powiedział Hank ściszonym głosem.
- Kim oni są?
Odpowiedziała mi cisza, obydwoje spojrzeli po sobie jakby nie wiedzieli co mają robić. Coś ukrywali.
Ciszę przerwał lekarz wchodzący do pomieszczenia.
-Ooo widzę że Pan się obudził, cudownie! - Szybkim krokiem podszedł do łóżka na którym się znajdowałem sprawdzając wszystkie maszyny wokół mnie. - Miał Pan naprawdę ogromne szczęście, trafił Pan do nas w ostatniej chwili. Stan jest stabilny, nic już nie zagraża Pańskiemu życiu ale zalecam dużo odpoczynku.
-Kiedy będę mógł stąd wyjść? - Chciałem jak najszybciej jechać na komendę stanąć twarzą w twarz z moimi niedoszłymi mordercami.
-Lepiej aby został Pan na obserwacji do jutra, lepiej nie ryzykować.
-Wypisuje się na własne żądanie.
- Grzesiu dopiero co zostałeś postrzelony, zostań. My się wszystkim zajmiemy.- Słyszałem po głosie Pisiego że sie martwił.
-Panie Montanha musi Pan odpoczywać.
-Powtórzę jeszcze raz, wypisuje się na żądanie. Przyjdę jutro na kontrolę - Mówiąc te słowa starałem się podnieść z łóżka.
Dobrze wiedzieli że jestem uparty i że wykłócanie się ze mną na ten temat nic nie zmieni.
-Zaraz przyniosę papiery- Powiedział po czasie lekarz.- Ale przez kilka dni będzie musiał Pan się poruszać na wózku, by się nie przemęczać.
-Zgoda.
_______________________

Przez całą drogę na komendę panowała cisza. Gdy przyjechaliśmy pomogli mi wjechać wózkiem na komendę gdzie ku mojemu zdziwieniu czekało na mnie wiele funkcjonariuszy. Naprawdę zrobiło mi się miło że pomimo że nie dogadujemy się wspaniale i tak każdy z nich się martwił i czekał na mój powrót.
Gdy już z każdym się przywitałem wjechałem na areszt. Odrazu zauważyłem Powera.
-Powiedz mi z kim byłeś a może nie dostaniesz dożywo...Montanha co ty tutaj kurwa robisz, powinieneś być w szpitalu, odpoczywać.
Nie odpowiadając mu na to wjechałem do środka. No proszę...
-Dorian Lych, niesamowite. - Mogłem się domyśleć to popierdolony człowiek który nie ma hamulców.
-Niesamowite jest to że żyjesz szczurze- Mówiąc to uśmiechał się od ucha do ucha - Mokotów pozdrawia.
Zignorowałem go, jest to ostatnia osoba z którą bym chciał wdawać się w dyskusje.
-Gdzie Capela? - Zwróciłem się do reszty funkcjonariuszy.
-W sali przesłuchań z drugim napastnikiem... ale lepiej niech szef tam nie idzie. - Elena patrzała na mnie jakby było jej mnie strasznie szkoda. Na jej odpowiedź Dorian zaczął się głośno śmiać.
-Z czego się tak śmiejesz Lych? Z kim rozmawia Capela? - czekałem na odpowiedź, bez skutku.
Stwierdziłem że skoro nie doczekam się odpowiedzi sam to sprawdzę. W kilka sekund byłem już pod salą.
- Capela powiesz mi łaskawie co tu... - i wtedy zrozumiałem.
To on.
Siedział skuty przy stole patrząc się na mnie wzrokiem którego nie potrafiłem odszyfrować.
Osoba dla której zrobiłbym tak wiele, która była mi tak bliska.
Osoba która się zwała moim przyjacielem.
-Erwin... - próbowałem opanować mój drżący głos. Byłem wściekły ale jeszcze bardziej byłam załamany.
-Hej Monte- powiedział to takim głosem jakbyśmy spotkali się poprostu na mieście, nie jakby próbował mnie zabić kilka godzin temu.
-Montanha chodź na chwilę, musimy pogadać - Powiedział Capela kierując się w stronę drzwi.
Potrzebowałem chwili aby oderwać się od tego spojrzenia. Nie umiałem pojąć dlaczego próbował mnie zabić, czy nasza relacja nic dla niego nie znaczyła?
Capela czekał na końcu korytarza.
-Za kilka dni będzie rozprawa, będziemy się starali o karę śmierci dla nich...
Kara Śmierci.
Zamurowało mnie.
Nie powinienem się tym przejąć, powinienem go kurwa nienawidzić. Ale ja nie chciałem jego śmierci, nie jego.
-Spodziewałem się po nim wszystkiego, ale nie tego że będzie chciał cie zabić. Myślałem że się przyjaźnicie pomimo wszystko.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć.
-Mogę z nim porozmawiać? W 4 oczy?
-Jesteś tego pewny?
-Tak.
________________________

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w ciszy, próbowałem wyczytać coś z jego wyrazu twarzy, niestety jak zwykle jego twarz pozostawała bez emocji. Od kilku minut przyglądałem się twarzy mojemu niedoszłemu mordercy. Mojemu przyjacielowi.
-Grozi ci kara śmierci, zdajesz sobie z tego sprawę? - Starałem się nie okazywać żadnych emocji, starałem się udawać obojętnego na jego los.
Nie odpowiedział.
Natomiast na jego twarzy zawidniał uśmiech a zaraz po nim cichy śmiech.
-Serio kurwa chciałeś mnie odjebać?
Cisza.
-Kurwa, po tym wszystkim co razem przeszliśmy tak poprostu chciałeś się mnie pozbyć?
Znowu cisza.
-Myślałem że jesteśmy jebanymi przyjaciółmi... ufałem Ci Erwin.
Gdy nie usłyszałem znowu odpowiedzi skierowałem się w stronę drzwi.
-Montanha, poczekaj.
No proszę, jednak potrafi się odezwać.
Odwróciłem się aby popatrzeć w oczy mojemu rozmówcy.
Pojedyncze łzy spływały po jego policzkach.
-Jesteś dla mnie jedną z najważniejszych osób Gregory, nigdy nie chciałem cie zabić -Jego głos łamał sie z każdym słowem.- Ale jestem pierdolonym Gangsterem a ty jesteś jebanym psem. To nie ma szans wyjść, prędzej czy później zginiesz.
-Erwin proszę cię, nie rozśmieszaj mnie. Czemu do mnie strzelałeś? Jaki był twój powód?
-Nie wiem kurwa czemu to zrobiłem chyba chciałem pokazać policji gdzie jest jej miejsce, ale gdy usłyszałem że walczysz o życie... Dopiero wtedy uświadomiłem sobie ze nie chce cie stracić, nie mogę ciebie stracić Gregory.
Czułem ogromny ból gdy zobaczyłem jak coraz więcej łez spływa po jego policzkach, chciałem go przytulić ale kurwa gościu prawie mnie zabił kilka godzin wcześniej.
-LSPD wytoczyło ci rozprawę, będę zeznawał przeciwko tobie Erwin.
Kolejny uśmiech pojawił się na jego twarzy, ale teraz towarzyszyły mu łzy.
-Pozwolisz im mnie skazać na śmierć? A może sam mnie na to skażesz?
Czuje że już powoli nie wytrzymuje, łzy cisną mi się do oczu a serce wali mi jak szalone.
-Powinienem cie skazać, stanowisz zagrożenie dla obywateli, jesteś nieobliczalny. - Łzy zaczęły lecieć mi z oczu - Ale ja też nie chce cie stracić jebany siwy dziadzie. Spędziliśmy tyle czasu razem ze nie potrafię cie skreślić nawet pomimo tego co zrobiłeś.
-Wiedziałem że jesteś we mnie zakochany Montuś- Powiedział lekko się uśmiechając.
-Chciałbyś.
Erwin Knuckles... Fakt coś mnie do niego ciągnie ale czy mogę to nazwać zakochaniem...
- Co ze mną będzie? - Zrezygnowany położył głowę i ręce na stole.
- Nie oczyszczę cie z zarzutów Erwin, nie mam na to wpływu, odjebałeś. Nie wiem czy uchronię cie przed sprawą w sądzie.
Nie chciałem dla niego źle, wiem że każdy człowiek z głębi serca jest dobry, nawet Pastor. Chwyciłem go lekko za rękę aby pokazać mu że pomimo wszystko będę go wspierał.
- Ale obiecuje że nie pozwolę abyś zasiadł na krześle.
Odwzajemnił mój uścisk uśmiechając się krzywo.
- I bardzo dobrze, gdyby nie ja mielibyście same nudy na tej komendzie, mam jeszcze tyle planów do zrobienia! Obiecuje ze bedziesz miał frajdę na patrolach!
-Erwin.
-Ale wiesz... Zawsze możesz coś tam zagadać z resztą o mniejszy wyrok za dobre sprawowanie.
W odpowiedzi tylko się zaśmiałem.
Czy to dziwne ze siedząc z nim, gościem który władował we mnie kilkanaście pocisków czuje się tak dobrze? Przy nim jest inaczej niż z resztą.
- Długo będziesz tak popierdzielał na tym wózku? - Mówiąc to lekko się skrzywił
-Rany muszą mi się chociaż trochę zagoić, narazie jestem jeszcze osłabiony, nieźle mnie urządziłeś. Spokojnie to nie pierwszy raz gdy ktoś do mnie strzela.
-Ja natomiast pierwszy raz czuje się tak źle z faktem ze postrzeliłem funkcjonariusza policji.
-Cieszę się że rozumiesz swój błąd Pastorku, będziesz musiał mi to jednak jakoś wynagrodzić.
________________________________

Jeżeli wam się nie podoba proszę zostawić to dla siebie i nie wylewać na mnie falę hejtu, pierwszy raz coś napisałam.
Buziaczki dla wszystkich :*



Ufałem Ci... | Morwin |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz