Okolice Jacksonville, 10 lipca 1984
Nie mam pojęcia, która może być godzina, ale z pewnością na tyle wcześnie, że cholernie współczuję kierowcy tego, że musi prowadzić w kompletnej ciszy.
Wszyscy wokół mnie śpią albo przynajmniej bardzo dobrze udają, bo w całym autobusie nie słychać nic, poza cichymi pochrapywaniami chłopaków.
Jedziemy dzisiaj do Jacksonville, mimo że zespół nie ma tam koncertu. Wszyscy doszli do wniosku, że lepiej rozłożyć dwunastogodzinną podróż na dwie części.
Bez wątpienia ma to swoje zależy, szczególnie jedną, bardzo ważną. Richie ma jutro urodziny, a ja nie mam absolutnie nic, co mogę mu dać. Trzecie urodziny z rzędu, praktycznie znowu to samo - Świetnie mi idzie.
Zresztą, Jon chyba też nic nie ma. Oboje tak samo nie dysponujemy pieniędzmi na cokolwiek, więc chyba propozycja zrzucenia się na jeden prezent będzie równie kusząca dla nas obojga.
Problem jest jeden. Spędzamy z Richem praktycznie cały czas, więc ustalenie czegokolwiek będzie graniczyło z cudem, przez co wyjście mam najprawdopodobniej jedno, czyli obudzenie mojego chłopaka w tym momencie, kiedy nasz ukochany gitarzysta śpi. Tego akurat jestem przekonana na sto procent, bo chrapie on zdecydowanie najgłośniej. Dlatego też muszę wprowadzić mój plan w życie dokładnie teraz.
- Jon - mówię półszeptem i zaczynam go lekko szturchać. Blondyn ma bardzo płytki sen, więc momentalnie zaczyna coś mruczeć pod nosem i kręcić głową. Kiedy próbuje powiedzieć coś głośniej, kładę mu palec na ustach, żeby dalej nie próbował mówić.
- Pati, czemu... - znowu mówi normalnym tonem, więc szybko całuję go w usta, żeby nie miał możliwości skończyć.
- Piano, piano - dalej szepczę, tym razem po włosku i słabo się uśmiecham. Jon przeciera oczy i lekko kiwa głową - Musimy coś ustalić.
- Ale co? - pyta, ziewając.
- Richie ma jutro urodziny, pamiętasz? - mój chłopak w odpowiedzi kiwa twierdząco głową - Trzeba mu coś kupić, tylko trzeba wiedzieć gdzie i kiedy.
- Daj mi chwilę - spoglądam na niego i unoszę brew - Zaraz ci powiem kiedy - przeciąga się, a po chwili wstaje i idzie w stronę kierowcy.
Ja z kolei znowu zastanawiam się, co możemy dać Richiemu. Jakby nie patrzeć, to nasz najlepszy przyjaciel. Jon cały czas mówi, że to jego prawa ręka. W końcu znaczną część piosenek napisali we dwóch. Myślą w podobnym kierunku i często wpadają na te same pomysły. Dla mnie Rich też stał się naprawdę ważny. Często żartujemy sobie z naszych rzekomych połączeń genetycznych, ale faktycznie czuję między nami taką relację, której nigdy nie miałam z własnym bratem.
Dlatego muszę wymyślić coś, co będzie choć trochę ambitne i mam nadzieję, że mój facet przynajmniej trochę mi pomoże.
- Za niedługo będziemy w Jacksonville - mój chłopak wraca do mnie - Możemy od razu się ulotnić i iść się pozastanawiać - dodaje półszeptem. Uwielbiam, kiedy mówi tym tonem, więc na chwilę się zawieszam - Co myślisz? - dopiero to pytanie przywraca mnie do żywych.
- Może najpierw ostrzeżemy resztę, że gdzieś idziemy, co? - pytam.
- Wtedy od razu powiedzą, że idziemy robić sama wiesz co - wywraca oczami, a ja czochram mu włosy.
- Spokojnie, mam już pomysł, tylko będziesz musiał się zachowywać naturalnie.
- Zamieniam się w słuch - przytula mnie do siebie, a ja zaczynam mu wszystko opowiadać.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfic[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...