Zaczynała się jesień, jednak nie ponura i szara, a piękna i kolorowa.
Wtedy pierwszy raz od kilku lat wyjąłem z szopy rower. Otrzepałem go z kurzu i sprawdziłem czy łańcuch działa. Nerwowo potarłem wypukłą bliznę, ciągnącą się od mojego ramienia aż do nadgarstka. Wspomnienia zalały moją głowę, jednak szybko je od siebie odepchnąłem. „Miałem być silny" pomyślałem i pewnie wsiadłem na rower.
Znów odtworzyłem w głowie sytuacje sprzed kilku dni.
Dalia stojąca na dużym kamieniu, z bukietem kolorowych liści w ręce. Na jej twarzy widziałem niepewność i strach, kiedy odmierzała odległość do kolejnej skały. Z obawą patrzyła na wartko płynącą wodę, której nurt porywał kolejne gałązki z brzegu rzeki. Bała się, ze nie trafi, ale w pewnej chwili zebrała się na odwagę. Skoczyła, a jej stopa bezpiecznie wylądowała na drugim końcu.
Teraz była moja kolej. Musiałem w końcu zebrać się na odwagę i zrobić to, czego uparcie unikałem od trzech lat. Ruszyłem niepewnie, ostrożnie napędzając rower. Przejechałem 10,15,30 metrów. Udało się.
„Żyję!" pomyślałem z radością. W myślach podziękowałem Dalii. Pomogła mi pokonać mój największy strach nawet, jeśli zrobiła to nieświadomie.
CZYTASZ
Biała Dalia
NouvellesKrótka historia o nastoletnim zauroczeniu. Jeśli ktoś ma ochotę na książkę na raz to zapraszam :)