34. Home Sweet Home

97 3 94
                                    

Jersey, 19 lipca 1984

Już chyba zdążyłam zapomnieć, jak wygląda cała ta okolica.

Nie mogę powiedzieć, że stęskniłam się za wieżowcami i blokami mieszkalnymi. Raczej brakowało mi aury Jersey - miasta, które mało kogo obchodzi. Inaczej mówiąc, przedmieścia Nowego Jorku, które jest w stanie obok.

Stęskniłam się też za moimi przyjaciółkami, ale ze względu na to, że jest już dość późne popołudnie, a przy okazji nie mam dzisiaj ochoty wracać do domu, sama siebie odwodzę od pomysłu zadzwonienia do nich i spotkania się na resztę dnia.

- Jon - zaczynam rozmowę, kiedy już zdążyliśmy się pożegnać z całą naszą grupą, a cały zespół już umówił się na kolejne próby przed dalszą trasą - Mógłbyś mnie przenocować? Tylko na dzisiaj, to naprawdę ważne.

- Chwila, chwila - unosi brwi ze zdziwienia - Wiesz, żaden problem, ale tylko jeśli powiesz mi, dlaczego i czemu akurat dziś.

- Długa historia - odpowiadam - Po prostu niezbyt lubię spędzać ten dzień w domu - dodaję wymijająco.

Nie mam zamiaru mu powiedzieć, że to wszystko przez to, że mój brat ma urodziny i jest wtedy traktowany jak święta krowa, zwłaszcza przez moją mamę i dziadków. Podczas kiedy on dostaje jakieś horrendalne pieniądze na swoje urodziny, ja się zadowalam drobniakami i ewentualnymi winylami.

Poza tym, pewnie byłabym zmuszona do składania mu życzeń i po prostu udawania, że ta cała farsa mnie jakkolwiek obchodzi. Zwyczajnie byłabym zmuszona do zrobienia czegoś, czego on nie zrobił w stosunku do mnie od dobrych kilkunastu lat. Jest po prostu typem indywidualisty, więc staram się mu nie wchodzić w drogę. I to jest najlepszy sposób na naszą relację. Po prostu zaprzeczam jej istnieniu.

- Mamy chwilę teraz, potem w taksówce - stwierdza, kiedy rozgląda się wokół, w poszukiwaniu postoju naszego środka transportu.

- To nie jest istotne, po prostu chcę spędzić ten dzień z dala od mieszkania, ok? - mówię nieco chłodniejszym tonem niż planowałam, a mój facet cicho wzdycha.

- No dobra, niech ci będzie - bierze moją wolną rękę i idziemy w stronę postoju taksówek - Ale nie myśl sobie, że odpuszczę. Kiedyś i tak się dowiem.

- Mhm, pewnie - mruczę, czego Jon chyba nie słyszy. Być może to nawet lepiej.

Docieramy na miejsce postoju i momentalnie znajdujemy jakiegoś kierowcę. Wrzucam nasze walizki do bagażnika, nasze plecaki rzucamy obok siebie, a po chwili siadamy na tylnej kanapie.

Nie zaczynam żadnego tematu, bo nienawidzę rozmawiania w taksówce, dlatego też leżę na moim facecie, który cały czas trzyma moją dłoń.

Przez to, że nie odzywamy się do siebie ani słowem, do akcji wkracza taksówkarz, który zaczyna monolog na temat, na który ja mogę co najwyżej przytakiwać. Ma to swoje zalety, przynajmniej nie jest niezręcznie, chociaż z drugiej strony przeszkadza mi to w słuchaniu Michaela Jacksona. Nie mam jednak na tyle odwagi, żeby poprosić o łaskawe zamknięcie się.

Muszę przeboleć te kilkadziesiąt minut.

* * *

Właśnie z Jonem wydaliśmy nasze ostatnie pieniądze, jakimi dysponowaliśmy. Przeznaczyliśmy je na taksówkę, przez co zostały mi całe trzy dolary i piętnaście centów. Jak ja za to wyżyje, nie mam pojęcia. Muszę w jakiś sensowny sposób załatwić jakiekolwiek drobne, żeby chociaż wyżyć do końca miesiąca. Jeżeli ktoś myśli, że rozważam podjęcie pracy, to niech od razu zmieni tok rozumowania. Znając mnie, pewnie wyżydzę coś od moich rodziców. Jakby nie patrzeć, przecież dalej się uczę.

Lifeline | Jon Bon JoviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz