🦋Prolog🦋

53 11 15
                                    

Obudziłam się z szerokim uśmiechem na twarzy. Pierwszy dzień wakacji. Od miesiąca myślałam tylko o tym, aby wyjechać gdzieś z rodzicami i wydostać się spod natłoku obowiązków, jakie narzucała nam szkoła. Spojrzałam na spakowaną walizkę, stojącą w kącie pokoju. Już w myślach czułam grzejące słońce i powiew chłodnej bryzy, które otulą mnie na plaży. Zbiegłam po schodach do kuchni, gdzie zastałam moich rodziców, siedzących przy stole z kawą. Przywitałam się z nimi i jak zwykle ucałowałam ich w policzek.

– A co ty taka szczęśliwa? – spytał się tata.

– W końcu są wakacje! – krzyknęłam, unosząc ręce jak małe dziecko.

Zaśmialiśmy się wszyscy, po czym usiadłam z nimi przy stole i zjedliśmy wspólnie śniadanie. Spojrzałam na nich, a uśmiech sam zagościł na mojej twarzy. Byli cudownym małżeństwem i jeszcze lepszymi rodzicami. Kochali się bardziej niż większość par, jakie znałam. Zachowywali się, jakby cały czas byli nastolatkami, którzy znają tylko tę lepszą stronę miłości – byli przyjaciółmi. Zawsze marzyłam o takiej relacji z moim przyszłym chłopakiem.

– O której wyjeżdżamy? – przerwałam im rozmowę.

– Właśnie, Isabel – zaczęła mama i spojrzała zmartwiona na męża. Również spojrzałam na tatę, na którego twarzy malowało się poczucie winy.

– Coś się stało? – spytałam, mając złe przeczucia.

– Przepraszam, Izzy, ale szef poprosił mnie, abym dzisiaj przyszedł na ostatnią rozprawę. Mecenas Green złamał nogę i nie może się na niej stawić – powiedział z wyraźnym smutkiem w głosie.

Cała radość, która była we mnie, momentalnie wyparowała. Dopiero wtedy spostrzegłam, że tata miał na sobie garnitur. Jak to możliwe, że wcześniej go nie zauważyłam? Spojrzałam lekko zawiedziona na ojca i wróciłam do śniadania. Kątem oka widziałam, jak rodzice wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia, lecz nie zwróciłam na to większej uwagi.

– Przepraszam, skarbie. Obiecuję, że wyjedziemy jutro z samego rana.

– To nie twoja wina. – Uśmiechnęłam się, co odwzajemnił. Byłam lekko rozczarowana, lecz wiedziałam, że nie mógł nic zrobić.

– Muszę już lecieć, będę o siedemnastej. – Wstał od stołu i, poprawiając marynarkę, skierował się do drzwi wejściowych. – Kocham was! – krzyknął już z korytarza.

– Też cię kocham, uważaj na siebie! – zawołałam.

~*~

Mijały godziny, a ja coraz bardziej się nudziłam. Wszyscy moi znajomi byli zajęci, więc nie miałam nawet z kim wyjść. Chciałam posprzątać pokój, ale nie było w nim nic do sprzątania. Zawsze starałam się utrzymywać wszędzie porządek, co w niektórych sytuacjach bardzo się przydawało. Nagle usłyszałam z dołu mamę, która zapytała, czy pomogę jej zrobić kolację na powrót taty, na co bez słowa zbiegłam do kuchni. Po godzinie siedziałyśmy i ze zniecierpliwieniem na niego czekałyśmy. Powinien być w domu już pół godziny temu. Złe myśli same pojawiały się w mojej głowie. Co, jeżeli coś mu się stało? Nie, na pewno nie.

W końcu zadzwonił telefon mojej mamy, który odebrała z prędkością światła i zaczęła wsłuchiwać się w słowa osoby po drugiej stronie słuchawki. W pewnej chwili zrobiła się cała blada i, podpierając się o krawędź stołu, usiadła na krześle.

– Co się stało? – spytałam przerażona, gdy odłożyła telefon na stół.

– Stephan... – Gdy wypowiedziała imię taty, spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem i ciągnęła dalej. – Był wypadek...

Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedziała.

– Ale jest już wszystko dobrze, tak? Pewnie jest w szpitalu, możemy do niego jechać? – spytałam z nadzieją, że zaraz go zobaczę.

– Isabel. – Zanurzyła palce we włosach i pociągnęła za nie. Rozpacz na jej twarzy mnie przerażała. – On... on nie żyje.

Po tych słowach jedyne, co zrobiłam, to osunęłam się na podłogę. Wpatrywałam się przed siebie, z każdą chwilą coraz bardziej pogrążając się w swoich myślach. Kochałam mojego ojca najbardziej na świecie i nie mogłam pojąć tego, że już go więcej nie zobaczę.

Od tamtej pory moje życie już nigdy nie było takie samo.

Utracony czasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz