ばぢふゆ

347 41 18
                                    


Ostatnim co Chifuyu zobaczył tuż przed strzałem, były oczy Takemichiego, z których strumieniami wypływały łzy. Od tamtego momentu otaczała go czerń.

Już nie żył, tak mu się wydawało. A może tylko stracił przytomność? Szybko wyzbył się tej myśli. Strzał nie mógł chybić, w końcu lufa była przy samym jego czole.

Matsuno podniósł się z twardej i zimnej powierzchni przypominającej kamień. Dotykając podłoża zdał sobie sprawę, że jego dłonie były mniejsze i gładsze w dotyku. Nie były to dłonie dwudziestopięciolatka. Czyżby był w wieku, kiedy to...

Jego myśli w momencie zajął inny problem. Chłopak poczuł chłód, który przeszył jego ciało. Postanowił się rozejrzeć w poszukiwaniu źródła, ale wokół nie było nic wyróżniającego się spoza czarnej głębi. Równie dobrze mógłby tu siedzieć z zamkniętymi oczami. Ten sam efekt.

Powietrze robiło się coraz bardziej lodowate. W klatce piersiowej chłopaka zaczął narastać ból spowodowany wdychaniem zimna. Sytuacji nie poprawiało coraz częstsze branie miarowych oddechów. Coś tu było nie tak.

Powietrze nadal skądś się wydobywało. Chifuyu zaczął iść przed siebie. Kilka kroków dalej nic się nie zmieniło. Nigdy nie czuł się tak, jak w tamtej chwili. Po dłuższym czasie możnaby zwariować.

Po kilku kolejnych krokach jego płuca przestały pobierać wystarczającą ilość tlenu, chłopak czuł jak słabnie. Zaczął osuwać się na kolana, ale w ostatniej chwili wpadł w czyjeś ciepłe ramiona.

Nie minęło dużo czasu, kiedy otworzył oczy. Delikatnie uchylając powieki napotkał cudowny krajobraz. Patrząc przez jeszcze lekko rozmazany obraz udało mu się dostrzec hektary trawy porośnięte drobnymi, białymi kwiatkami. O dziwo nie poczuł ich zapachu. Od płatków roślinek odbijały się promienie jasnego słońca widniejącego na bezchmurnym niebie.

Chcąc spróbować się podnieść, Chifuyu napotkał opór w postaci ręki łapiącej go za ramię. W tej samej chwili zorientował się, że nie leży na trawie, która była przecież wszędzie wokół niego. Było to coś dużego i ciepłego, a raczej ktoś. Przypomniał sobie co wydarzyło się zanim znalazł się na polanie.

Matsuno powoli przekręcił się na plecy i napotkał widok jeszcze piękniejszy niż parę chwil temu. Zaszklone oczy o brązowych tęczówkach z troską wpatrywały się, w jeszcze zmrużone, oczy Chifuyu.

Do oczu blondwłosego napłynęły łzy, które już niekontrolowanie zaczęły spływać po jego policzkach. Nie obchodziło go to.

-Baji! - Chłopak rzucił się na szyję przyjaciela.

Teraz już nic nie było ważne. Nie obchodziło go czym, kim lub gdzie w końcu jest. Liczyło się tylko jedno. ON tu był. Czy to właśnie mógł być obiecany raj?

Baji odwzajemnił uścisk, trzymając Chifuyu mocno przy sobie. Nie zdawali sobie sprawy, że potrzebowali siebie nawzajem aż tak bardzo.

-Chifuyu, przepraszam.- Do uszu blondwłosego dotarł zapłakany głos Bajiego.

Chifuyu podniósł głowę spoglądając w przeszklone oczy Keisuke. Oboje płakali.

Chifuyu Matsuno zmagał się ze stratą przyjaciela od dwunastu lat. Kisaki Tetta odebrał mu najważniejszą dla niego osobę. A teraz jego samego pozbawił życia.

Bajiego Kisaki nie zamordował bezpośrednio, ale jednymi słowy po prostu kogoś do tego wykorzystał. Hanemiya Kazutora, Krwawe Halloween, naparzanka z Valhallą... Ostatecznie nie chcąc zrzucać na nikogo winy Baji popełnił samobójstwo poprzez dźgnięcie w brzuch.

Po przypomnieniu sobie o tym, wspólnie spędzone chwile z Keisuke zaczęły napływać do głowy Matsuno jedna po drugiej. Ich pierwsze spotkanie, wszystkie bijatyki za Toman, dzielenie się makaronem. Teraz już tego nie było. I nie będzie. Nic nie trwa wiecznie, oboje zdawali sobie z tego sprawę. Najbardziej jeden z nich...

Heaven |bajifuyu oneshot|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz