31. Papcio Jue p.3

125 22 22
                                    


- Potrzebujemy ubrań dla niego... - powiedział po chwili Guangyao i ruszył w kierunku drzwi - Niedługo wrócę. - stwierdził sięgając po bambusowy parasol aby zaraz wyjść.

- No potrze... - spojrzał rozpaczliwie na przyszłego męża - Co? Nie ma mowy. Wracaj mi tu. Ej, gdzie ty idziesz? Nie zostawiaj mnie tu z nim samego. Jak to niedługo wrócisz? O nie, nie, nie. Nie zrobisz mi tego. A-Yao! - zawołał spanikowany za kochankiem, który chwycił parasol i wyszedł na zewnątrz - A-Yao, to nie jest zabawne, proszę cię wróć.

Yao zdawał się nie słyszeć albo chociaż ignorować jego dziwny atak paniki. No litości, był dorosłym mężczyzną, a przecież to było tylko dziecko. Wyszedł z Fangzi, a jego uwagę przykuły białe materiały świadczące o żałobie jaka została w końcu obwieszczona. Cała sytuacja jak i ponura pogoda nadała temu wszystkiemu ciężką i trudną do zniesienia aurę.

Obejrzał się przez ramię na partnera i tylko uśmiechnął nim zniknął pośród deszczu, kierując swoje kroki do szwaczek i służby aby te przygotowały odpowiednie ubrania i rzeczy dla dziecka. Niestety, ale nawet on się na tym nie znał, nie wiedział co może być potrzebne.

Mingjue nie wierzył, że ten go tak zwyczajnie tu zostawi. Chciał wołać by strażnicy go zatrzymali, ale Meng Yao obrócił się do niego i uśmiechnął. Ten uśmiech nie mówił mu nic dobrego, chociaż był kompletnie zwyczajny, to odebrał starszemu na chwilę mowę. Nim zdążył, ją odzyskać strażnicy przed Fangzi ruszyli za przyszłym liderem, zamykając drzwi.

Nie Mingjue został sam, kompletnie przerażony.

Właściwe to nie został tak do końca sam i to właśnie był powód jego przerażenia. Siedział na poduszkach i wpatrywał się w śpiącego chłopca, bojąc się zrobić cokolwiek.

Nie mógł nikogo zawołać, bo dziecko się obudzi. Nie mógł po nikogo iść, bo albo dziecko się obudzi, albo zrobi mu krzywdę. Właściwie, to zaczynał bać się oddychać, by dziecko się nie obudziło.

- Błagam tylko się nie obudź. - szepnął rozpaczliwie do chłopca i dosłownie przestał się poruszać. Wyszedł z założenia, że jeśli zajdzie taka potrzeba to będzie siedział tak i pół dnia.

Młodszy nie martwił się o dziecko, wierzył, że Mingjue nie zrobi mu krzywdy, a w razie czego niedaleko była służba czy sami strażnicy. Niektórzy z nich mieli po kilkoro dzieci, niektórzy mieli młodsze rodzeństwo, wierzył się nie umrze tam w tym Fangzi. Sam w tym czasie zaszedł do służek na rozmowę. Usiadł z nimi aby ustalić co będzie potrzebne dla dziecka, co będzie trzeba przynieść z miasta, a co mogą zrobić mu od ręki. Z czystą premedytacją wydłużał czas swojej nieobecności chcąc nauczyć starszego tak prostej rzeczy jak opieka nad dzieckiem.

Szło mu nieźle. Tak przynajmniej Mingjue zakładał, skoro dziecko się jeszcze nie obudziło. Nie miał pojęcia ile czasu już minęło, ale z ulgą przyjął otwierające się drzwi.

Do środka wyślizgnęła się służka z pakunkiem, który zaniosła do łaźni, a zaraz za nią weszło dwóch strażników niosących całkiem wysoki stolik z poduszką na górze i dość szybko wyszli. Zatrzymał kobietę i szeptem spytał co przynieśli.

- Panicz Nie prosił o przyniesienie pieluch na przebranie dla dziecka i stolika na którym byłoby wygodnie je przebierać.

- Przebierać? W jakim sensie? - zapytał zdezorientowany Nie.

- Lider chyba nie sądził, że takie maleństwa dają znać kiedy potrzebują do toalety? - zaśmiała się cicho i nim Mingjue zdążył ją poprosić o przejęcie malucha ta zniknęła za drzwiami.

MDZS - Nie Mingjue x Jin GuangyaoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz