-13-

121 18 95
                                    

W tamtym momencie po prostu zamarłem. Miałem nieodparte wrażenie, że moje serce krwawiło przy każdym jego kolejnym skurczu, który jako tako utrzymywał mnie jeszcze przy życiu. Czułem, że powoli zaczynało brakować mi powietrza, więc z trudem łapałem je, biorąc głębokie wdechy. Stałem w totalnym bezruchu na środku chodnika, wpatrując się w to miejsce.

W miejsce, w którym przed chwilą na moich oczach rozegrała się ta dziwna scena. Ten widok bolał, tak samo jak ich śmiechy, w akompaniamencie których zniknęli za rogiem jednego z budynków. Wspomnienie to było tak żywe, tak prawdziwe, bliskie i dotkliwe, że mimo iż zamykałem oczy, starając się wyzbyć tego obrazu, on nadal odtwarzał się w mojej głowie w kółko i w kółko. Widziałem każdy szczegół, słyszałem każdy dźwięk i było to cholernie bolesne.

Czułem się jakoś tak pusto w środku... Miałem ochotę wyć, rzucając się po ziemi jak ranione zwierzę i poddać się całkowicie buzującym we mnie emocjom. A mimo to nie poruszyłem się nawet o milimetr. W zupełnej ciszy przeżywałem ten wewnętrzy chaos, siejący pustoszenie. Tylko pojedyncza łezka spłynęła w dół, bezdźwięcznie rozbijając się o chodnik i zostawiając na nim mokry ślad. I ta jedna łza wystarczyła, by pociągnąć za sobą całe ich morze. Płakałem jak dziecko...

Czułem do siebie obrzydzenie. Nienawiść. Byłem taki bezradny i zagubiony. Taki żałosny... W przeciągu ostatnich kilku tygodni płakałem niemal cały czas, co utwierdzało mnie w mojej słabości. Dlaczego nie mogłem być po prostu normalny?

Moja reakcja była zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Frank był przecież wolnym człowiekiem i mógł robić wszystko to, na co miał ochotę. Nic go nie ograniczało. A już w szczególności nie ja. Bo kim ja byłem? Panem i władcą świata? Nie.

Byłem tylko zwykłym człowiekiem.

Nic nie znaczącym.

Kolejną randomową osobą w jego życiu. Otaczał się przecież milionem takich ludzi. I niby to ja miałbym być tym wyjątkowym? Pff, dobre sobie.

Poza tym, wyraźnie podkreślił, że chciałby aby nasze stosunki opierały się tylko na poziomie przyjacielskim. Nic więcej. Powinienem był to uszanować i zaakceptować. Dlaczego więc czułem w sercu tak potworną zazdrość i zawód? Dlaczego tak bardzo mi na nim zależało? Wydawać by się mogło, że odpowiedzi na te pytania nigdy nie zostaną odkryte.

Choć może przyjdzie kiedyś taki dzień, gdy wszystkie maski opadną, wszelkie wznoszone wysoko przez nas mury runą, a my zmierzymy się z najszczerszą prawdą, dowiadując się czegoś o sobie nawzajem?

Kto wie...

Z mojego stanu zawieszenia, który swoją drogą pojawiał się u mnie coraz częściej, wyrwał mnie czyiś głos. Wydawał mi się jakby dziwnie odległy, jak gdybym zamknięty był w jakiejś szczelnej bańce, zupełnie odcięty od otaczającego mnie świata.

Jednak wciąż był niesamowicie wyraźny. Wciąż doskonale słyszalny...

Głos ten znałem doskonale, choć najchętniej wymazałbym go ze swojej świadomości. Zimny, wręcz lodowaty ton, ociekający jadem i trucizną. Jak sztylet przecinał powietrze, z mocą odbijając się od moich uszu. Wiedziałem do kogo należał...

W oczach momentalnie mi pociemniało, a plecy oblał zimny pot. Nogi zrobiły się jak z waty, odmawiając posłuszeństwa, a serce wręcz chciało rozsadzić mi piersi. Biło z tak zawrotną prędkością, jak nigdy przedtem. Paraliżujący strach przejął kontrolę nad moim drżącym ciałem, które ledwo udało mi się zmusić do ruchu.

Nie mogłem tam zostać. Musiałem uciekać! Musiałem biec! Musiałem się schować!

Migiem odskoczyłem w bok, jak w transie przemierzając dzielącą mnie odległość od dosyć dużego budynku po mojej prawej stronie. Schowałem się za nim, mocno napierając plecami na zimną ścianę, po której osunąłem się w dół, do pozycji siedzącej. Skuliłem się w kłębek, chowając głowę w kolanach i dokładnie objąłem rękami całe swoje ciało.

The world is ugly | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz