32. Nadchodzą ciężkie czasy.

102 20 7
                                    


- Żeby położyć go na łóżku musiałbym się ruszyć. - mruknął pod nosem starszy i spojrzał na malucha, który faktycznie już zasnął - Chyba będziesz musiał podzielić się miejscem. - zaczepił Yao i pocałował w czoło - Muszę urosnąć byście obaj mieli miejsce. - zaraz uśmiechnął się złośliwie słysząc jego komentarz o byciu tatą - To jak ja jestem tatą, to ty jesteś mamą?

Mingjue spojrzał na minę młodszego, cóż, doskonale domyślał się co go trapi. Sam Mingjue czuł dziwne przygnębienie, na myśl o tym co się stało.

Zaraz rozległo się pukanie, a po "wejść", które rzucił Mingjue, do środka wsunął się Sang. Jue uniósł brwi, bo to był chyba pierwszy raz kiedy jego brat pukał przed wejściem.

- DaGe, co się stało, że cała sektą ma... - spojrzał na zawiniątko na bracie - DaGe... Czemu masz dziecko i czemu tu stoi kołyska? Co tu się dzieje..? - zapytał poważnie zdezorientowany obecną sytuacją, przyglądając się uważnie Meng Yao, zastanawiając się co ten znów wykombinował.

Już i bez tego samemu Yao brakowało siły jak i energii do tego wszystkiego. Na dokładkę, musiał przyjść jeszcze Sang. Yao musiał się poważnie zastanowić czy nie wyrzucić go za drzwi. Powiódł złotymi tęczówkami na twarz Sanga mrużąc przy tym lekko oczy. Naprawdę szczerze nie miał ochoty odpowiadać na te pytania. Ale z drugiej strony, Mingjue zapewne będzie owijał, kręcił, a on sam miał zamiar powiedzieć mu wprost.

- Żona naszego generała zmarła po porodzie. - rzucił i zaraz nieśpiesznie dodał. - Dzisiaj rano popełnił samobójstwo z żalu i powierzył nam pod opiekę własnego syna. Czegoś jeszcze nie rozumiesz?- zapytał po chwili milczenia, a za moment wypuścił z siebie powietrze z trudem i odwrócił się aby wbić smutny wzrok w okno - Ogłosiliśmy oficjalną żałobę i pochowamy ich godnie, z zaszczytami. - wymamrotał opierając brodę na pięści. Miał ochotę osobiście wyrzucić go z tego miejsca, ostatnie czego potrzebował to towarzystwo Sanga.

Sang przez chwilę nie wiedział co ma powiedzieć.

- To które... Wam? - czuł jak jego plany zaczynają się komplikować, zaraz zmarszczył brwi i przeszedł kilka kroków w głąb Fangzi, uważnie przyglądając się dłoni na której Yao opierał brodę. Spojrzał na Mingjue.

- Ty... - zapowietrzył się na chwilę - Rozumiem. - pokłonił się lekko przed Meng Yao, czując, że musi zdecydowanie szybciej działać, bo jego durny brat dał się najwyraźniej zbyt mocno omotać. - Gdybyście potrzebowali pomocy przy dziecku możecie mnie zawsze zawołać. Lubię się nimi zajmować. - rzucił i wyszedł z Fangzi, w niekoniecznie dobrym humorze.

Jue spojrzał na przyszłego męża.

- Wydaje mi się, że właśnie zyskałeś spokój. - postukał wymownie swój palec, który odpowiadał temu na którym młodszy nosił pierścień.

Meng Yao wiedział dobrze, że jest na celowniku Huaisanga, ale nie uważał aby ten w tym momencie był dla niego zagrożeniem. Raczej był bezpieczny, a przynajmniej tak długo jak mężczyzna znajdował się u jego boku. Powoli obrócił głowę w kierunku zniknięcia Sanga i poruszył brwiami. Zaraz swój wzrok skierował na Mingjue. Co do tego spokoju, nie był szczególnie przekonany.

- Nie jestem pewien. - odparł spokojnie ale nie miał teraz czasu ani zamiaru się tym przejmować.

- Nawet Huaisang nie odważyłby się zrobić niczego przeciwko przyszłemu liderowi sekty, a przynajmniej taką mam nadzieję. Jako mój brat powinien uszanować mój wybór. - podszedł do Yao i przytulił go do siebie, uważając na trzymanego malucha - Chodź. Czeka nas niełatwe zadanie. Chciałbym sprawdzić jak idą przygotowania. Chyba jesteśmy im to winni.

Młodszy miał wątpliwości co do tego o czym mówił mu Jue. Za dobrze zdążył poznać się już na Huaisangu aby uwierzyć w to, że ten nie mógłby mu zrobić jakiejkolwiek krzywdy. Nie chciał tego już komentować ani dodawać zmartwień starszemu, dlatego pochylił lekko głowę po czym odwzajemnił uścisk.

- Też tak sądzę. - odparł po chwili milczenia i wziął głębszy wdech. Sięgnął po parasolkę nim otworzył przed nimi drzwi. Na dworze wciąż panowała ponura i posępna atmosfera.

Mingjue jedna ręką osłaniał dziecko, a drugą trzymał partnera. W ciszy kroczyli przez Nieczystą Domenę, atmosfera która panowała była naprawdę przygnębiająca, wcale się temu nie dziwił, bo dopiero co wszyscy cieszyli się szczęściem młodego generała, a już musieli żegnać jego i jego żonę. Weszli do sali pogrzebowej, gdzie młodsi żołnierze ubrani w białe szaty, towarzyszyli swojemu dowódcy i jego żonie.

Czuł ciężar tej sytuacji na własnych barkach. Ale takie sytuacje niestety zdarzały się dość często. Westchnął ciężko i lekko zaczepił mężczyznę.

- Sądzę, że także powinniśmy nałożyć szaty żałobne. - wyszeptał nie chcąc przeszkadzać żałobnikom.

Skinął mu głową, miał nadzieję, że szaty dla nich zostaną już przygotowane. Nie byli rodziną zmarłego, chociaż w pewnym sensie właśnie się nią stali. Jednak Qinghe nieco inaczej podchodziło do żałoby, tu każdy żołnierz był członkiem rodziny. Dzięki temu stanowili tak zgrany zespół na polu bitwy, wszyscy traktowali się jak bracia, ojcowie i synowie, nie było podziału na lepszych i gorszych, biednych i bogatych. Po wystąpieniu w szeregi armii QingheNie dostawałeś w pewnym sensie nową rodzinę.

Jue zdjął z pleców swoją szatę i otulił nią bardziej dziecko, na moment nawet zapominając o tym, za jak delikatne je uważał. Było naprawdę chłodno, a on nie chciał ryzykować przeziębienia u takiego malca.

Meng Yao bez słowa oddalił się wraz z partnerem aby zabrać uszykowane dla nich materiały. Przebrał się w białe szaty i dopiero wtedy wrócił wraz z Nie do reszty żałobników. W czasie kiedy służył Mingjue zdarzyło się, że odprawiali pogrzeby żołnierzy, czy nawet służby z należnym szacunkiem. Nie inaczej było w tym wypadku i choć to rodzina powinna się przejmować pochówkiem to tu, było inaczej. Wszyscy byli rodziną.

Pochylił głowę na moment aby zaraz zajrzeć na dziecko które spało w najlepsze, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z tego co się dzieje. Wyciągnął dłoń aby sprawdzić policzki i dłonie dziecka czy temu aby nie było za zimno. Ale ku jego zdziwieniu miało ciepłe rączki i rumiane policzki. Najwyraźniej nowe miejsce do spania, bardzo mu pasowało. Dodatkowo był nakarmiony i bezpieczny. Yao odetchnął cicho i wrócił wzrokiem do otoczenia. Ciszę przerywał tylko zrywający się co jakiś czas wiatr.

Nie Mingjue rozmyślał o tym wszystkim. Stracił dowódcę i służkę, ale zyskał dziecko. Chłopiec zaś stracił rodziców, by zyskać opiekunów. Nie był pewien czy to uczciwa wymiana, nie mógł jej jednak zaprotestować. Rodzice chłopca nie żyli, a Meng Yao zadziwiająco szybko przywykł do zajmowania się dzieckiem. Nie mógł go jednak o to winić, w końcu sam pomógł sprowadzić A-Songa na świat.

Sam Jue nie był przekonany czy zostawienie dziecka z nimi to dobry pomysł, na razie jednak nie miał wyboru i musiał się zająć chłopcem. Nie dostał jeszcze informacji o innych żyjących krewnych chłopca, więc siłą rzeczy opiekował się malcem, zaczął się jednak zastanawiać czy nie lepiej byłoby poszukać dla niego jakiegoś domu, gdzie miałby odpowiednie i dostanie życie.

Młodszy nie wiedział jeszcze do końca czemu właściwie tak postąpił i postanowił zająć się chłopcem. Ale z drugiej strony miał swoje podejrzenia, że w jego wnętrzu miało to drugie dno. Pewnie związane z dzieciństwem i tym jak musiał zajmować się małym A-Lingiem gdy zginęli jego rodzice . Więc w jakimś stopniu i po części miał doświadczenie z małymi dziećmi. Sam nie był pewien.

Chyba po prostu było mu żal dziecka i to było pierwsze co przyszło mu na myśl w tej sytuacji. Jedyne i słuszne. Wydał z siebie tylko ciężkie westchnienie i rozmasował skronie. To wszystko było takie trudne do zniesienia, a atmosfera nie była lepsza i nie pomagała tego wszystkiego znieść. 

MDZS - Nie Mingjue x Jin GuangyaoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz