4. Ballada o paladynie

105 6 1
                                    

Następnego dnia wyszłam z dormitorium, zanim którakolwiek ze współlokatorek się przebudziła. W niemal pustej Wielkiej Sali szybko połykałam śniadanie i rozglądałam się za profesor McGonagall. Chciałam jak najszybciej złapać plan zajęć i oddalić się, zanim większość uczniów wstanie. Na szczęście nauczycielka była rannym ptaszkiem, bo właśnie dopijałam kawę, kiedy podeszła do mnie z kawałkiem pergaminu.

- Twój plan lekcji. A tutaj jest formularz dla twoich rodziców. Muszą go podpisać, żebyś mogła wychodzić do Hogsmeade w wyznaczone weekendy.

Podziękowałam jej i zaczęłam studiować rozkład zajęć. Od rana dwie godziny numerologii, później przerwa, a po lunchu eliksiry i zaklęcia.

- Czym zaczynasz? - Czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia.

Podniosłam głowę i rozpoznałam tego śmieszka z poprzedniego dnia, Matta, jak przypomniałam sobie z wysiłkiem. Spojrzałam na niego wzrokiem zdumionego bazyliszka i bez słowa ruszyłam do wyjścia. Z pustego dormitorium zabrałam podręczniki do lekcji i ruszyłam na poszukiwanie klasy do numerologii, która miała się znajdować na trzecim piętrze. Nie chcąc ryzykować niepotrzebnego kontaktu z innymi uczniami, po wyjściu z pokoju wspólnego, zapytałam o drogę Grubą Damę na obrazie. Dzięki niej otrzymałam informacje wystarczająco jasne, żebym dotarła na miejsce. Musiałam jednak coś pomylić, bo przeszłam jakimiś wąskimi schodkami i nagle znalazłam się w zupełnie innej części zamku, niż to było w planie. Uspokoiłam się, pamiętając, że mam jeszcze sporo czasu i chciałam zawrócić, tylko że zamiast klatki schodowej, z której wyszłam, znalazłam litą ścianę.

- Stój, psie niewierny!

Niemal podskoczyłam ze strachu. Po chwili zlokalizowałam źródło krzyku – obraz przedstawiający łąkę, tłustego konika i rycerza, który mierzył w moją stronę mieczem, drugą ręką próbując przytrzymać stale opadającą przyłbicę.

- Kto zacz?! Przyjaciel czy wróg?! - ryczał dalej.

- Ech, zgubiłam się. Znasz drogę na trzecie piętro, do klasy numerologii?

- HA! Przygoda! - zawołał głosem stłumionym przez hełm. - Podążaj za sir Cadoganem, a nie zginiesz!

Szczerze w to wątpiłam, patrząc, jak próbuje dosiąść konika, upada i próbuje się podnieść z kolan z grzechotem zbroi.

- Czy wszystko w porządku? - spytałam, choć nie miałam pojęcia, jak miałabym pomóc facetowi w obrazie.

- Jak najlepszym! - zawołał zdyszany. Pociągnął jeszcze raz za uzdę rumaka, który nawet nie drgnął. - Za mną! - wrzasnął, machając ręką na konia i dzwoniąc zbroją, ruszył do następnego obrazu.

Zaczęłam biec za jego bojowymi okrzykami, mając nadzieję, że on rzeczywiście zna drogę.

- Szybciej, towarzysze! W koń! W galop! - ryczał na mnie z kolejnych malowideł, nie zważając na to, że oboje szliśmy piechotą.

Kiedy wpadł w ramy obrazu, gdzie kilku mnichów piło wino, zatrzymał się i przy wtórze oburzonych głosów opróżnił gąsiorek, a kiedy skończył, zza jego przyłbicy dobiegło głośne beknięcie.

- Przyjaciele, to sprawa wielkiej wagi! - Tej wagi nie podkreślało donośne czknięcie. - Za mną!

Sir Cadogan ruszył, zataczając się i upadając co chwilę z brzękiem zbroi. Na szczęście słyszałam już w pobliżu gwar głosów i po wyjrzeniu za róg, dostrzegłam innych uczniów, więc najwyraźniej byłam już na miejscu. Wróciłam do mojego rycerza, chcąc mu podziękować, ten jednak już drzemał w najlepsze w obrazie młodej damy, która nie była z tego powodu zadowolona. Uśmiechnęłam się tylko i ruszyłam w stronę klasy, gdzie wmieszałam się w tłum i wemknęłam się do środka, niezaczepiana przez nikogo.

Profesor Vector, po dotarciu do mojego nazwiska przy sprawdzaniu obecności, zrobiła pauzę, odnalazła mnie wzrokiem i kontynuowała. Odetchnęłam z ulgą, że nie jest tą osobą, która każe nowym wyjść na środek i opowiadać o sobie. Bez przeszkód przebrnęłam przez pierwsze zajęcia i byłam gotowa na chwilę przerwy.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz