『 PROLOG 』

2.2K 106 22
                                    

HERO, 18 lat

Poprawiłem kołnierzyk białej koszuli i przeczesałem zmierzwione włosy, układając je w artystyczny nieład. Przejrzałem się w lustrze po raz ostatni i wyszedłem z pokoju. W salonie napotkałem Marinę, która maszerowała tam i nazad, ale zatrzymała się, gdy mnie zauważyła. Miała zmartwiony wyraz twarzy, który popchnął kąciki moich ust do góry.

— Nie mów, że się denerwujesz — zażartowałem, unosząc brew. — To nic takiego.

Podeszła do mnie niepewnie i otrzepała z materiału mojej koszuli niewidzialny pył.

— To ważny krok — wymamrotała, zerkając mi w oczy. — Co jeśli coś ci się stanie? Dobrze to przemyślałeś?

Zaśmiałem się głośno i pokręciłem głową. Złapałem ją za ramiona i pochyliłem się w jej stronę.

— Nic mi się nie stanie. Prędzej to ja obedrę kogoś ze skóry. — Poruszyłem sugestywnie brwiami.

Odetchnęła ciężko i zagryzła dolną wargę. Postąpiła krok do tyłu i założyła ręce na piersiach.

— Bądź ostrożny. Santiago jest już na miejscu i nie mam z nim kontaktu. Jeśli... jeśli czegoś nie będziesz chciał zrobić, to tego nie rób.

Westchnąłem głośno i pogładziłem ją uspokajająco po przedramieniu.

— Nie bój żaby. Nie wycofam się. Jestem honorowym człowiekiem. — Wypiąłem dumnie pierś.

Nie przekonało ją to i wciąż miała zmarszczone czoło. Nie miałem jednak czasu, by ją pocieszyć, bo czas mnie gonił, więc pożegnałem się z nią i wyszedłem w końcu z domu. Na podjeździe już czekał Lucas, który postanowił mi dziś towarzyszyć.

— Zwarty i gotowy? — Błysnął zębami.

— Jak cholera — mruknąłem, wsiadając do jego samochodu.

— Fede mówił, że ponoć Diego jest nieźle wkurwiony — odezwał się ze śmiechem, gdy ruszyliśmy w drogę. — Och, nie mogę się doczekać, aż go zobaczę.

— Będziesz chyba musiał go przytrzymać, by nie padł na zawał, gdy będę podrzynał gardło temu śmieciowi.

— To będzie zabawne — wykrztusił, zanosząc się śmiechem.

Dzień inicjacji dość długo był odwlekany z powodu mojego nadopiekuńczego ojca. Na szczęście w końcu udało się go przekonać, bo zdołałem się wykazać na tyle, że nawet Federico mnie docenił i poparł moje zaprzysiężenie. Z ojcem nie było łatwo, bo nie chciał plątać mnie do tego świata. Wolał trzymać mnie od niego z daleka, choć z każdym rokiem było to coraz trudniejsze, bo zbyt wiele zaczynałem dostrzegać.

Lucas zaparkował pod klubem przy King Street. Kilkanaście drogich aut stało już za budynkiem, gdy weszliśmy do środka. Część mężczyzn tłoczyła się przy barze, popijając drinki i rozmawiając, lecz gdy nas zauważyli, od razu zaczęli kierować się w stronę miejsca, gdzie miało dojść do zaprzysiężenia. Przeszliśmy za nimi na sam koniec korytarza, gdzie znajdowało się zejście do piwnicy. Parę razy już tu bywałem, gdy Lucas zabierał mnie na jakieś akcje. Ojciec nie zamierzał przygotowywać mnie do widoku krwi, więc Lucas postanowił go z wielką przyjemnością wyręczyć. Pewnie robił to dla żartu, by podburzyć ojca, ale dzięki temu nie zostałem wyizolowany.

Na niższym piętrze zgromadziło się już sporo mężczyzn. Po twarzach rozpoznałem jedynie capo Charleston, Savannah, Pensacola i Jacksonville – Demetrio Ricciego, Tommaso Manciniego, Francesco Garau, Dario Contiego, a także underbossa, czyli młodszego Antinoriego, consigliere ojca, dwóch wyższych rzędowo żołnierzy – Mariano Gallo i Vittorio Grecco, z którymi zdołałem się niedawno zapoznać oraz rzecz jasna ojca.

HERO ✔ || RIAMARE #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz