10. Miasto intryg

75 7 0
                                    

Na kilka dni przed Nocą Duchów, w pokoju wspólnym podeszła do mnie Carrie McPherson.

- Averie Rochester – zaczęła oficjalnym tonem. - Z racji, że jesteś nowa i masz problem ze wpasowaniem się w życie Hogwartu...

- Co? - spytałam zdezorientowana, ale ona podniosła palec, uciszając mnie i kontynuowała:

- ...chcę ci zaproponować przewodnika, który ci pomoże, wprowadzi w nasze zwyczaje...

- Wasz zwyczaje? - Znowu palec.

- ...i sprawi, że będziesz wartościowym dodatkiem dla Gryffindoru. Millie Dowell zaoferowała się, że...

- Dzięki – przerwałam jej. - Ale obawiam się, że Millie mogłaby tego nie przetrwać. - I wróciłam do czytania, w którym Carrie mi przeszkodziła.

Stała nade mną parę chwil, łapiąc powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody, zszokowana moją odpowiedzią.

- Dziękuję, Carrie – dodałam tonem najwyższej uprzejmości.

- W życiu nie spotkałam tak strasznej, antyspołecznej persony jak ty! - zawołała, dusząc się z oburzenia, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła zamaszystym krokiem.

Hola hola, pomyślałam. Jestem aspołeczna, to prawda, to znaczy, że nie czuję się dobrze wśród ludzi, wolę być sama i żeby nikt nie zwracał na mnie uwagi. Gdybym była antyspołeczna, jak twierdzi Carrie, skończyłaby ona z obitym ryjem. Nie ma we mnie agresji, ale opinia prefekta miała najwyraźniej znaczenie, bo kłopoty przyszły wkrótce.

W dwa dni po rozmowie z Carrie zauważyłam zmianę w zachowaniu innych uczniów. Głowy odwracały się za mną na korytarzach, niektórzy wskazywali mnie palcem, inni tylko szeptali, młodsi przyklejali się do ścian, kiedy przechodziłam, jakbym mogła zarazić ich trądem. Wkrótce znalazłam wyjaśnienie tego stanu. Kiedy wróciłam wieczorem do dormitorium, Dolly i Amber przerwały gwałtownie rozmowę i spojrzały na mnie niepewnie.

- Dobra – westchnęłam, rzucając torbę na łóżko. - O co chodzi?

Współlokatorki wymieniły spojrzenia, aż w końcu Dolly zaczęła powoli:

- W zamku huczy, ludzie dowiedzieli się, dlaczego przeniosłaś się do Hogwartu.

- I dlaczego? - spytałam, krzyżując ręce na piersi.

- Mówią, że wyrzucili cię z Beauxbatons, bo zaatakowałaś jakąś dziewczynę.

- Że zmasakrowałaś jej twarz – dodała Amber przejętym szeptem.

W swojej głowie próbowałam połączyć elementy. Odgrywałam czasem postać niezrównoważonej, ale do diabła, nie bywałam agresywna. Całe moje zło było w sarkastycznych słowach i złośliwych odpowiedziach wobec wścibskich uczniów. Siedziałam na łóżku, myśląc intensywnie, a Amber i Dolly przyglądały mi się w napięciu. Wtedy zaczęłam przypominać sobie rozmowę z Carrie, to jak nazwała mnie antyspołeczną i jaka była oburzona. Wypuściłam ze świstem powietrze i zaczęłam kręcić głową.

- Wydaje mi się, że rozumiem, skąd się to wzięło – powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się samymi ustami. - Słyszałyście to od Carrie McPherson?

Dziewczyny znowu wymieniły spojrzenia, a Amber odparła:

- Ja usłyszałam od Celeste Phillips, jej pomagierki.

Wszystko się zgadzało. Zaśmiałam się, zdumiona zawziętością Carrie. Sam pomysł był przezabawny.

- Nigdy nikogo nie zaatakowałam – poinformowałam współlokatorki, które wciąż miały niepewne miny. - Ludzie przeważnie mnie ignorują, nie potrafię wymyślić powodu, dla którego miałabym komuś zmasakrować twarz.

Dziewczyny uśmiechnęły się z ulgą.

- Mówiłam ci – zwróciła się Dolly do Amber. - Ale skąd taka plotka?

- Ostatnio miałam małe nieporozumienie z Carrie – wyjaśniłam.

Nie chciałam, żeby moje współlokatorki się mnie bały, więc przedstawiłam im moją rozmowę z prefekt.

- Uuu, z nią się tak nie rozmawia – skomentowała Amber.

- Ale zemsta wygląda na typową Carrie – dodała Dolly.

W tym momencie do dormitorium weszła reszta moich współlokatorek, z tymi samymi niepewnym minami.

- Nikogo nie zaatakowałam – zawołałam do nich od razu.

- Nikogo nie zaatakowała! - potwierdziła Dolly.

- Och, dzięki Bogu – westchnęła Patricia z wyraźną ulgą.

- To przez Carrie McPherson – dodała Amber i razem z Dolly wyjaśniły resztę.

Ulżyło mi na myśl, że będę miała spokój przynajmniej w dormitorium.

- Trudno mi było w to uwierzyć od początku, nie wydajesz się w ogóle gwałtowna – stwierdziła Bree.

Rzeczywiście nie byłam. W momencie, w którym miałam najwięcej powodów, by miotać klątwami, na końcu mojej przygody w Beauxbatons, po prostu zemdlałam. Uśmiechnęłam się lekko i zbierając przybory toaletowe, powiedziałam:

- Idę postraszyć innych, skoro wy się już nie boicie.

Pożegnał mnie ich śmiech.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz