Zrobiłam to!
Pomogłam mu. Pomogłam Cyprianowi. Może nie tak, jak na to liczył, ale przynajmniej nie został bez dachu nad głową. Zawiozłam go do przytułku dla bezdomnych. Tylko tyle mogłam dla niego zrobić albo aż tyle.
Naprawdę miałam szczere chęci, ale jednak nie mogłam przemóc się i zaprosić go do siebie. Nasze wyjście na kawę tylko potwierdziło moje rozterki, gdyż do najmilszych nie należało. Esteban milczał. Tak Esteban. Tak mi się przedstawił, gdy chciałam zwrócić się do niego po imieniu. Esteban. To chyba meksykańskie imię. Od razu zaciekawiło mnie, skąd wzięła się ta jego ksywka, ale nie pytałam, gdyż pewnie i tak bym się nie dowiedziała. Fakt. Jest oryginalne, ale nieco cudaczne. Jego imię brzmi lepiej. I nim właśnie będę się do niego zwracać, nawet jeśli miałoby to być jedynie w myślach. Więc Cyprian... Cyprian okazał się bardzo milczącą osobą. Zamiast przekonać mnie do siebie, opowiadając o tym, co go spotkało, o tym, czemu nagle został bez dachu nad głową i bez środków do życia, milczał. Uparcie milczał, rzucając mi jedynie marne ochłapy tuż po zamówieniu napojów. "Przyjechałem tutaj do pracy. Firma miała zapewnić mi mieszkanie. Nie zapewniła. Koniec historii." Ani słowa więcej nie usłyszałam, choć ciągnęłam go za język na wszelkie sposoby. Burak.
I zamówił największa, a tym samym najdroższą kawę, jaką mieli w ofercie. Pił ją, posyłając mi co jakiś czas kwaśny uśmiech. Złamas. Co z nim było nie tak?
Nie wzbudził mojego zaufania. Inaczej wyobrażałam sobie to nasze spotkanie przy kawie. Sądziłam, że jeżeli bliżej go poznam, to łatwiej będzie mi zaprosić go do siebie. Poważnie, rozważałam taką opcję i za każdym razem nazywałam siebie w myślach wariatką, której brakuje w głowie piątej klepki. Zawsze się o to podejrzewałam, ale oto miałam na to prawdziwy dowód. Chciałam zaproponować nieznajomemu zamieszkanie ze mną pod jednym dachem. Byłam gotowa dzielić z nim kuchnię, łazienkę i salon, byle tylko codziennie móc patrzeć na jego uroczą buźkę. Niestety uroda to nie wszystko. Bozia obdarzyła go urodą, może nawet rozumem sądząc po stroju intelektualisty, który składał się z koszuli w kratę oraz pięknie obcinających jego ciało jeansów, ale chyba zapomniała o empatii. Cyprian wydymał policzki jak obrażony dzieciak. Przez co coraz mniej było mi go szkoda. Dlaczego nie mógł zdobyć się na odrobinę życzliwości. Przecież wyciągałam do niego pomocną rękę. Zamiast być mi wdzięcznym, miałam wrażenie, że przyjęcie pomocy mu ubliżało.
Kiedy byłam pewna, że nic z niego nie wyciągnę, wyciągnęłam z plecaka telefon i wyszukałam adres placówki, która przyjmowała bezdomnych. Kiedy wypiliśmy swoje napoje, przedstawiłam mu swój pomysł i zaproponowałam, że mogę go tam zawieźć. Jego mina była bezcenna. Mieszanka żalu, szoku i zażenowania. Znowu było mi go szkoda. Naprawdę. Musiało być to dla niego coś okropnego. Upaść tak nisko, żeby nocować razem z bezdomnymi? Nie wiem, co bym zrobiła na jego miejscu i jak bym się czuła. Chyba wolałabym spać pod mostem. Serio. Widać było, że nie miał wyjścia. Było mi go szkoda, ale nie na tyle, żeby zaproponować mu coś lepszego.
Wstał i już myślałam, że bez pożegnania opuści kawiarnię, gdy rzucił krótkie i zrezygnowane "Okej". Jego sytuacja musiała być naprawdę kiepska.
Nim poszliśmy na parking, poprosił, żebym na niego poczekała, gdyż miał bagaże w schowku na PKSie. Znowu uznałam, że to wymówka, żeby mi się wymknąć, ale o dziwo po parunastu minutach wrócił. Dalej miał tylko torbę przewieszoną przez ramię, ale jakby bardziej napchaną. Może obawiał się brać większego bagażu do przytułku. Też na jego miejscu miałabym obawy.
Wsiedliśmy do mojego grata, który charczał i stukał, ale jeździł. Wciąż jeździł. Rzadko z niego korzystałam, wolałam komunikację miejską, ale samochód, jaki by nie był, był dobra opcja na większe zakupy, czy tak jak dziś, na odebranie przyjaciółki, która miała mieć ze sobą trzy duże walizy. Cyprian oczywiście w żadne sposób nie skomentował pojazdu. Wsiadł i wysiadł z niego bez żadnego słowa. Nim zamknął drzwi samochodu, pochylił się i wyraźnie miał problem z wysłowieniem się. Zaproponowałam mu, że z nim pójdę, ale wtedy naskoczył na mnie.
CZYTASZ
"Współlokator mimo woli"
RomanceONA - żyjąca na pełnych obrotach, impulsywna, rodowita Tarnowianka, która nigdy nie wyjechała dalej niż 50 km, choć pracuje w biurze podróży. ON - cichy i gburowaty trzydziestoparolatek. Czy zyskuje przy bliższym poznaniu? Przyjechał właśnie do ob...