20. Wszyscy śpimy samotnie

43 5 2
                                    

Nie dane mi było cieszyć się gamą uczuć, które ożywiły się we mnie za sprawą Matta. Niedługo po naszej nocnej eskapadzie, znowu trafiłam na niego w towarzystwie tej ładnej dziewczyny w sali wejściowej, kiedy wybierałam się na lunch. Powiedzieć, że ona na niego leciała, to nic nie powiedzieć. Z daleka słyszałam jej perlisty chichot, a kiedy przechodziłam, dostrzegłam, że niemal wisiała na jego ramieniu. Nie poniosłam oczu, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy. Przeszłam obok, nie zwalniając kroku, z niezmienioną miną, choć serce opadło mi aż do pięt. Tak, byłam zazdrosna. A jednocześnie byłam zła na siebie, że tak się czuję. W końcu nie planowałam sama go poderwać, więc dlaczego przeszkadzało mi, że ktoś inny to robił?

- Averie! - usłyszałam za sobą i obejrzałam się przez ramię, ale nie zatrzymałam się.

Dziewczyna wciąż na nim wisiała, więc uśmiechnęłam się samymi ustami, rzuciłam mu „cześć" i weszłam do jadalni.

Mimo zawodu, z gorzką przyjemnością zauważyłam, że zaczęłam żyć normalnie, jak każda nastolatka. Rozczarowania były zwykłe, znośne, jakie przeżywałabym, gdyby Beauxbatons nigdy mi się nie przydarzyło. Nie traumatyczne, jak wtedy. Uśmiechałam się z goryczą, próbując docenić znośny, choć uprzykrzający życie ból serca.

Teraz widywałam Matta tylko na lekcjach, bo w przerwach i na posiłkach czas wypełniała mu nowa towarzyszka. Do biblioteki wchodziłam tylko, jeśli upewniłam się, że go tam nie ma. Unikanie kontaktu było najlepszym lekiem na budzące się przywiązanie i wkrótce moje serce ani drgnęło na widok tej pary.

Matt jednak nie przyjął tej samej taktyki i kiedyś udało mu się przyłapać mnie w czytelni, gdzie siedziałam z kocem naciągniętym na głowę. Usiadł przy mnie ze swoim podręcznikiem, ale go nie otworzył. Za to przyglądał mi się tak długo, aż nie podniosłam głowy z pytającym spojrzeniem.

- Dlaczego mam wrażenie, że mnie unikasz? - spytał.

- Unikam? - udałam zdziwienie. - Uwierz mi, że gdybym cię unikała, w ogóle byś mnie nie widywał.

Zaśmiał się cicho.

- Potrafię w to uwierzyć.

Otworzył książkę i zabrał się do pisania swojej pracy. Zerkałam na niego co chwilę, czując, jak bardzo mi brakowało tych milczących godzin w bibliotece. Wiedziałam, że go lubię. Jego piękny zarys szczęki. Kształt jego ust. I te oczy w kolorze burzowego nieba. Lubiłam go i lubiłam na niego patrzeć, kiedy tego nie widział. Gdybym tylko nie nosiła w sobie krwawiącej rany moich przeżyć, chciałabym teraz chwycić go za rękę i nigdy nie puszczać. Ale ta rana we mnie była, wciąż pulsowała bólem i strachem i nie mogłam zabrać tego chłopaka na dno razem ze mną. Zachciało mi się płakać i nad swoją numerologią przeklinałam Beauxbatons, przeklinałam cały poprzedni rok, przeklinałam własną głupotę i naiwność. Lubiłam go. Ale już nigdy nie miałam być szczęśliwa.

Z trudem powstrzymywałam łzy i zmusiłam się, żeby skupić się na zadaniu domowym, choć czułam, że Matt mi się przygląda.

- Hej – odezwał się łagodnie. - W porządku?

- Tak – odparłam automatycznie. - Wciąż mam ogromne problemy z numerologią. – Wymyśliłam na poczekaniu jakikolwiek powód, tłumaczący moje wzburzenie.

- Na pewno?

Potwierdziłam i uśmiechnęłam się, szczerze, bo jego troska sprawiła mi przyjemność. Zanim jednak zdążyliśmy wrócić do lekcji, od drzwi rozległo się wołanie:

- Tu jesteś!

Dostrzegłam jego koleżankę u wejścia do biblioteki.

- Wszędzie cię szukałam!

Nie uszło mojej uwadze, że Matt przewrócił oczami i wstał z ociąganiem.

- Wolisz pracować w ciszy – szepnął do mnie i puścił oczko.

Zrobił coś jeszcze. Zanim odszedł, położył swoją dłoń na mojej i lekko uścisnął. Potem zniknął, pozostawiając mnie na pastwę huraganu sprzecznych uczuć.

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz