28. Serce z kamienia

40 4 0
                                    

Obudziłam się jednak. Świt dopiero zaglądał przez szyby, a mi nie zajęło wiele czasu, by przypomnieć sobie wczorajsze odkrycie. Teraz jednak w moich piersiach pulsowała wściekłość. Dosyć już. Dosyć bycia ofiarą. Chcą zagrać ze mną w grę? Proszę bardzo. Zagrajmy.

Leżałam bez ruchu, bez łez, rozmyślając nad zemstą, aż moje współlokatorki nie wyszły. Błogosławiłam niedzielę, która dawała mi szansę, żeby to wszystko poukładać sobie w głowie, zanim będę musiała spotkać Matta. Poza wizytą w łazience, przez cały dzień nie opuszczałam dormitorium, a i wtedy przemykałam się uważając, by nigdzie się na niego nie natknąć. Zbierałam siły. Wiedziałam już, co zrobię. Postanowiłam udawać, że nic się nie zmieniło, pozwolić, by brnął w swoją grę, ale moje uczucia zostały zamknięte w najgłębszych, najciemniejszych czeluściach mojego serca. Wypełnił je chłód i wściekłość. Już dosyć. Koniec z użalaniem się nad sobą. Nikt nigdy mnie więcej nie zrani, bo już nigdy nie będę nic czuła. Moje serce trafiło do szkatuły i niech tam obrasta włosami.

W poniedziałek wstałam wciąż z tą wściekłą energią. Moje szczęki były zaciśnięte tak mocno, że aż bolały mnie zęby. Trzęsłam się przy śniadaniu i na numerologii, oczekując najgorszego. Matt podszedł do mnie przed salą do eliksirów.

- Jesteś – zawołał. - Gdzie byłaś cały weekend?

Moja odwaga wisiała na włosku.

- Nie czułam się najlepiej – odparłam, zmuszając swoje usta do uśmiechu.

- Wszystko w porządku?

- Tak. Przez przypadek wzięłam twoją książkę – powiedziałam, nie patrząc na niego i podałam mu podręcznik. - Przepraszam.

- Nie szkodzi.

Wiedziałam, że mi się przygląda. Wiedziałam, że mimo solennych postanowień, moje zachowanie się zmieniło. Przygryzałam wargi w nerwach i z ulgą wkroczyłam do lochu. Byłam do bólu skupiona na recepturach i ani razu nie zwróciłam się do Matta podczas zajęć. Bez słowa podążyłam za nim na lekcję zaklęć.

- Jesteś pewna, że wszystko gra? - dopytywał z troską, zapewne fałszywą.

Zmusiłam się, żeby na niego spojrzeć i się uśmiechnąć.

- Pewnie.

Moje serce było martwe.

Dni mijały, a ja musiałam zmienić swoje postanowienia i unikałam Matta, jak tylko mogłam. Przyznaję się, że byłam za słaba na tę grę. Wolałam trzymać się od niego z dala, bo każdy kontakt z nim sprawiał, że się trzęsłam. Wprowadziłam w życie swoje zdolności do bycia niewidzialną i chłopak widywał mnie tylko na lekcjach, z których znikałam równo z dzwonkiem. Na uwagę zasługiwał fakt, że w ciągu bardzo krótkiego czasu poznałam wiele sekretnych przejść w zamku i nauczyłam się, dokąd każde z nich prowadzi.

Tymczasem zbliżało się lato i słoneczna, ciepła pogoda zachęcała do przesiadywania na dworze. Zabierałam książki i uczyłam się, siedząc na trawie w słońcu. Zawsze pozostawałam czujna, żeby Matt się do mnie nie zbliżył i gdy tylko dostrzegłam go gdzieś z dala, od razu się ulatniałam. Nie byłam jednak dość uważna na innych uczniów, bo i nie spodziewałam się, że powinnam być. Kiedy pewnego dnia siedziałam pod drzewem, podszedł do mnie ten nachalny Krukon z zabawy nad jeziorem.

- Cześć – przywitał się. - Pamiętam się z tamtej imprezy.

Patrzyłam na niego z uniesioną brwią, czekając na to, co miał mi do powiedzenia.

- Jestem Luke. Luke Mason.

- Okej – odparłam tylko.

- A ty?

- Averie – przestawiłam się niechętnie. - Rochester.

- Łał, to piękne imię.

- Dziękuję – odpowiedziałam chłodno.

- Chciałem cię poznać od momentu, kiedy cię zobaczyłem.

Zamknęłam książkę i przyjrzałam mu się uważniej. Ciemne włosy, ciemne oczy, ładny uśmiech.

- Dlaczego? - spytałam zdziwiona.

- Jesteś czarująca.

Uśmiechnęłam się samymi ustami.

- Wiesz, że jestem klasową wariatką? - upewniłam się.

- Jak wszyscy interesujący ludzie. - Wzruszył ramionami.

- Och, nie, naprawdę, to o mnie była ta plotka, że zmasakrowałam kogoś w Beauxbatons – poinformowałam go, pragnąć, żeby się odczepił.

Roześmiał się.

- Jesteś trochę za mała na takie ataki – stwierdził.

- Ale mam dużą różdżkę – odparowałam z ironią.

Znowu zaczął się śmiać, a ja się przyłączyłam, choć śmiałam się bez radości. Położył nagle swoją dłoń na mojej, która wciąż spoczywała na książce. Zdążyłam uznać, że brzydzi mnie jego dotyk, ale zanim zareagowałam, Luke spojrzał w bok i mruknął:

- Oho, twój chłopak.

Obejrzałam się i zobaczyłam Matta, stojącego w pewnej odległości i patrzącego w naszą stronę.

- Nigdy w życiu – odparłam martwiejącymi ustami.

Luke uśmiechnął się, a ja to odwzajemniłam, choć zrobiło mi się niedobrze. Oczy Matta pełne były bólu, smutku i zaskoczenia. Odszedł szybko, a ja wyrwałam dłoń spod uścisku Krukona. Moje martwe, włochate serce zadygotało od cynicznego chichotu. To wystarczyło. Wstałam i odeszłam od Luke'a bez słowa. 

Ocalona. Averie Rochester || HOGWART - UkończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz