Rozdział 9. - Moris

166 11 2
                                    

Potrzebowała czasu, aby przemóc się do życia w klatce. Całe swoje życie hasała na wolności, aż do dnia, który zniszczył jej życie tak doszczętnie, że zapłakane oczy wycierała w swój puchaty ogon. Wciąż oczyma wyobraźni widziała swoją rodzinę, która tęskno i z rozpaczą wpatrywała się w nią, kiedy zabierano ją do jakiegoś zoo, bądź rezerwatu. Nie wiedziała, nie chciała wiedzieć. Chciała wrócić do domu, do swoich. Jednak już teraz była za późno. Tkwiła w jakimś miejscu, za klatką. Ludzie przechodzili obok niej, pokazując palcem i pukając w szybę, która oddzielała ją od reszty świata.

Nie przejmowała się już niczym. Obojętność spowodowana smutkiem, przejmowała całe jej serce, duszę i nawet jej zrozpaczone, wielkie oczy. Przyglądała się wszystkim ze smutkiem, bez nadziei na lepszą przyszłość. Oglądała jak dorośli, ciągną za ręce swoje dzieci, nastolatków, którzy z zaciekawieniem robili jej zdjęcia i starców, którzy próbowali w jakiś sposób dokarmiać zwierzątka. Jednak jedzenia im tu nie brakło, ba, mieli go tutaj pod dostatkiem. Nie mogła na nic narzekać poza brakiem rodziny.

Codziennie myślała o swoich przyjaciołach, rodzicach, a brak jakiekolwiek towarzystwa wcale nie poprawiał jej humoru. W klatkach obok każdy miał towarzysza, albo umiał przedostać się do klatki obok, aby chociażby porozmawiać z kimś. Zaś ona wpatrywała się pusto w szybę, marząc, aby zbić ją. Chciała odzyskać wolność, którą tak niesprawiedliwe jej odebrano. Jednak nie raz próbowała. Szyba była gruba, nie sposób było tak po prostu ją stłuc. Wywietrzniki na wentylacje również nie nadawały się do ucieczki, o której coraz częściej myślała. Przyzwyczajona do wolności nie radziła sobie w klatce.

Jednak pewnego jesiennego dnia, kiedy liście pięknie zaczęły zmieniać barwę, do zoo weszła zgraja pingwinów, z trzema lemurami za sobą. Czegoś musieli szukać, ponieważ rozglądali się pewnie. Jeden z nielotów wyznaczał zadania i wszyscy zaraz rozdzielili się w różne strony. Starali się jednak pozostać nieuchwytni, była pewna, że nikt po za nią nie zwrócił na nich uwagi. Tylko ona całymi dniami i nocami stała przy szybie, szukając rozrywki. Widziała wszystko, co tu się dzieję.

Dwaj lemury szły w jej stronę. Reszta rozpłynęła się niczym kamfora. Jednak nie nimi się przejmowała, lecz tą dwójką. Jeden lemur był wysoki z dziwną czapką na głowie, zaś drugi niższy pulchny i wydawał się mądrzejszy od tamtego. Powaga rozpościerała się na jego twarzy. Gdy w końcu spojrzał na nią, zaciekawiona nie umiała odwrócić od niego wzroku. Lemur miał żółte, duże oczy a ona nie umiała powstrzymać delikatnego uśmiechu na jego widok.

- Królu? Niech król spojrzy. - odparł Moris, a Julian machnął na niego lekceważąco ręka, oglądając się w szybie jakiegoś kameleona.

Grubszy lemur nie miał pojęcia, że gdzieś w pobliżu mieszka inny przedstawiciel jego gatunku. Był pewien, że jedyne lemury mieszkają w zoo. Dziewczyna była niska, chuda i miała rudawy kolor futra. Niebieskimi oczyma wpatrywała się w niego, układając dłoń na szybę. Zrobiło mu się jej szkoda. On mógł wyjść sobie z wybiegu, kiedy tylko chciał, a ona musiała tu siedzieć. Jedyne co widziała to swój wybieg i życie zza dużej, oszklonej ściany. Może i jej przestrzeń była duża, to współczuł jej. Oglądanie słońca, nieba, czy pór roku było dla niej niemożliwe. Dziwił się, że jeszcze nie zwariowała.

Gdy tylko podszedł bliżej, ona cofnęła się gwałtownie, zapewne nie przyzwyczajona do innych zwierząt. Chwilę później jednak usiadła z powrotem, z niewyobrażalną dokładnością skanowała go, próbując ocenić, czy lemur nie jest dla niej zagrożeniem. Moris uśmiechnął się, co ona delikatnie odwzajemniła.

- Długo tu jesteś? - zapytał, a ona kiwnęła głową. Plus był taki, że głos przemykał przez szybę.

- Niedługo miną dwa lata, a ja wciąż nie umiem się przyzwyczaić do tego. Wcześniej chciałam jeszcze wrócić do domu, dzisiaj jednak nie mam nadziei na to. Chciałabym po prostu móc zobaczyć słońce. Tak dawno go nie widziałam.

Rozkręciła się dawno nie rozmawiając z kimkolwiek. Zawsze była duszą towarzystwa, a trzymanie jej na wybiegu zza klatką w samotności, było dla niej jak gwóźdź do trumny. Nie umiała poradzić sobie z sytuacja i nikt nie mógł jej pomóc. Moris stał się w jej oczach najcudowniejszym lemurem na świecie, gdyż oddał jej odrobinę swojego czasu.

- Jeszcze je zobaczysz, na pewno. - odparł, starając się ją jakoś pocieszyć. Chociaż nie było to łatwe, bowiem sam nigdy nie znalazł się na jej miejscu.

- Mam taką nadzieję. - rzekła, rozglądając się na boki. - Jak masz na imię? Mieszkasz gdzieś blisko?

- Jestem Moris. - przedstawił się. - Zamieszkuje zoo w Central parku, a ty gdzie wcześniej mieszkałaś?

- Najpierw jak byłam mała mieszkałam z rodzicami i przyjaciółmi na wyspie. Później złapano mnie i przeniesiono do jakiegoś zoo, następnie do rezerwatu, a teraz tutaj. Obawiam się, że tutaj zostanę na zawsze. Nienawidzę tego miejsca.

Moris zobaczywszy jej minę, poczuł współczucie. Nie zwracał nawet uwagi na króla Juliana, który drapał się plecami o ścianę, wydając przy tym wyżej niezidentyfikowane dźwięki. Moris nie wyobrażał sobie nie móc nigdzie wyjść, o rozmowach z kimkolwiek nawet nie wspominając. Nawet towarzystwo króla Juliana i jego wymagań wobec Morisa, zeszły teraz na dalszy plan. Docenił swoich przyjaciół, bo ona nie miała nikogo tutaj. Żadnych przyjaciół, czy nawet rodziny. Była tu sama pośród szklanych ścian.

- A ty jak masz na imię? - zapytał, przerywając ciszę między nimi.

- Jestem Mia. - odparła pocieszona wizją dalszej rozmowy. Nie chciała, aby jej towarzysz odszedł. Naprawdę dobrze im się rozmawiało, a ona od dłuższego czasu, pierwszy raz miała okazję pomówić z kimkolwiek.

Moris w końcu usiadł na ziemi i zaczął opowiadać jej, jakim cudem się tu znalazł. Pominął jednak fakt, że pingwiny są tajnymi komandosami i mają tutaj tajną misję, a on wraz z Mortem i królem Julianem znaleźli się tutaj przypadkiem. Później opisywał jej, jak żyją w zoo, jakie zwierzęta tam zamieszkują. Wydawała się niezwykle zainteresowana życiem poza jej czterema ścianami. Wolność była dla niej jedną z największych wartości i ciężko było jej pogodzić się z faktem, że nie może czuć tej swobody na własnym ciele.

Moris zaś był zadowolony wizją rozmowy z kimś inteligentnym. W zoo nie miał takiej możliwości, bowiem zarówno Julian jak i Mort nie należeli do najmądrzejszych zwierząt. Prawdę mówiąc rozmowy z nimi były niewarte uwagi, gdyż wprawiały go tylko w zrezygnowanie. Ileż można być opiekunką dwóch lemurów, którzy nie poradziliby sobie nawet dnia bez Morisa?

Pomimo tego cieszył się, że takowych bliskich sobie ludzi posiadał. Nie umiał wyobrazić sobie nie widzieć króla Juliana, który nie raz doprowadzał go do białej gorączki. Za Mortem zapewne też tęskniłby gdyby jego zamknięto jak Mie. Naprawdę nie umiał sobie wyobrazić jak samotnie musiała się tu czuć.

- Ogoniasty, gdzie jest reszta twojej załogi? - usłyszał i odwrócił się, a kawałek od niego stały pingwiny, patrząc na Juliana.

Moris odwrócił się w stronę szyby i wiedział, co go czeka. Musiał wracać, jednak poczuł smutek na myśl, że musi ją tu zostawić.

- Wybacz, ale muszę już iść. - powiedział, a uśmiech zszedł z jej twarzy, lecz pokiwała głową. Położyła swoją łapkę na szybie, a on z drugiej strony przycisnął swoją.

- Mam nadzieję, że kiedyś wpadniesz mnie odwiedzić. O ile do tego czasu, nie uda mi się uciec.

- Jak mi się uda, to przyjdę. - rzekł i odsunął się i posłał jej lekki uśmiech. - Do zobaczenia.

Odszedł, a dziewczyna odprowadziła go wzrokiem do samych drzwi. Szedł w towarzystwie innych zwierząt, a pomimo tego ona patrzyła tylko na niego. Czuła do niego niesamowitą sympatię. Był dla niej taki dobry. Ta krótka rozmowa pokazała jej jak to jest mieć przyjaciół. Sytuacja powiększyła w niej tylko chęć ucieczki i odzyskania wolności.

Pingwiny z Madagaskaru || one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz