🍾
Patrzył na siebie w tym ogromnym lustrze w swoim pokoju i nie mógł uwierzyć, że na jego głowie spoczywa piękna, złota korona, która była tak niedorzecznie, ale jednocześnie idealnie ciężka. Królewska, szmaragdowa zieleń idealnie komponowała się z ciemnymi włosami, które pomimo zastosowania kosmetyków, nie zostały do końca ujarzmione i część z nich opadała mu na skronie, zawijając się na końcówkach. Wyglądało to prawie na zamierzony efekt. Prawie. Srebrne spinki w mankietach marynarki oraz rząd ozdobnych guziczków pasowały perfekcyjnie do niego, do królewskiego tytułu i klasy, którą miał i powinien sobą prezentować. Matka naprawdę się postarała z przygotowaniem go do balu, na którym miał zapoznać swoją przyszłą żonę.
Gdy tylko o tym pomyślał, coś ciężkiego osiadało mu na klatce piersiowej, a nieznośne poczucie winy skumulowało się w sercu, choć doskonale zdawał sobie sprawę, iż niektóre panny wręcz zamordowały inną, byle być jego wybranką. Jednak, czuł się źle z wiedzą, że poślubi dziewczynę, której nie zna, i która nie zna jego. Był zły, że rodzice wraz z dziadkami pozbawiali go swobody wyboru życiowej partnerki, narzucając mu wybranie jej spośród panien z Toonvalnee, ale nie mógł się dużo stawiać. Musiał poślubić pannę, by mieć swoją królową i by królestwo było godnie reprezentowane przez parę królewską, a nie samego króla. Co z tego, że teraz on rządził i miał władzę, i teoretycznie mógł odwołać cały bal? Rodzice na nim polegali, a on nie chciał ich zawieść na samym początku swojego panowania. Wypełniał swój obowiązek. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna, którą wybierze, albo którą los postawi na jego drodze, będzie miała większe aspiracje niż tylko bycie żoną króla.
Biorąc głęboki wdech i powoli wypuszczając powietrze ustami, poprawił koronę na swojej głowie, a następnie odwrócił się w stronę wyjścia ze swoich komnat, które opuścił z wysoko uniesioną głową i wyprostowanymi plecami. Bal już trwał, goście zostali ulokowani w wielkiej sali, a jemu pozostało wejście godne króla. Gdy zbliżył się do rozwartych wrót, policzył do pięciu i dopiero wtedy wszedł, skupiając na sobie uwagę wszystkich zaproszonych, gdy rozległ się donośny głos.
— Oto Król Alexander Philip William Markinswell!
Uśmiechnął się delikatnie, kiedy wśród zgromadzonych rozniosły się oklaski. Przechodząc przez salę w kierunku tronu, witał się z napotkanymi, wysoko postawionymi w hierarchii gośćmi, życząc im miłego wieczoru i udanej zabawy. Będąc kilka kroków od swojego miejsca, skrzyżował spojrzenie z matką, która patrzyła na niego z aprobatą.
— Wyglądasz wspaniale, synku — powiedziała, sięgając do jego włosów. — Georgia nie potrafiła poradzić sobie z twoimi lokami?
— Dobrze wiesz, że one nie są podatne na żadne kosmetyki, matko — odparł, odsuwając się od jej dłoni. — Zostaw je. Daremny wysiłek. Wyglądasz olśniewająco, mamo.