⚠Changbin

3K 63 7
                                    

 ⚠Ostrzeżenie ! W poniższym rozdziale znajduj się wspomnienie samobójstwa, depresji i innych takich rzeczy. Czytasz na własną odpowiedzialność ⚠

Nie czułam się sobą od kilku tygodni. Zamykałam się w swoim pokoju, gdzie przesiadywałam długimi godzinami, słuchając muzyki pod kołdrą, mało jadłam, nie wychodziłam bez potrzeby z domu i co najgorsze, nie miałam siły na nic....nawet na samo życie. Jedyne co chciałam cały czas, to spać, ale i z tym byłam na bakier.
- Wychodzę ! - krzyknął Changbin, mój brat, zakładając buty. 
- Jasne. Miłej zabawy. - odparłam radośnie w odpowiedzi, nawet nie racząc spojrzeć na chłopaka z kanapy, na której siedziałam, wpatrując się tempo w ekran telewizora.
Drzwi trzasnęły i w tym samym momencie maska wesołego dziecka zniknęła, a zastąpiła ją ta osoby zmęczonej i kompletnie obojętnej na wszystko. Całe to udawanie przed bratem, że wszystko jest ok i, że cieszysz się ze wszystkiego....to męczy, zabija od środka i nie tylko. Nasunęłam mocniej rękaw na "podrapaną" rękę i westchnęłam zrezygnowana. 
- Jak długo to jeszcze będzie się ciągnęło ? - zapytałam sama siebie, wstając z kanapy i idąc do swojego pokoju.
Włączony telewizor czy zostawiony bałagan nie był teraz ważny...nie to się w życiu liczyło, przynajmniej nie teraz. Czego szukałam w tym momencie, była cisza i spokój od moich własnych, natrętnych myśli, które pędziły jak wartka rzeka i nie miały zamiaru przestać.
- Może ból fizyczny uciszy je na chwilę... - taka myśl przemknęła między pozostałymi "zawodnikami wyścigu" i jako pierwsza dotarła na metę.
Nie zawahałam się. Wyciągnęłam dobrze mi znane, małe ostrze i równie odważnie przyłożyłam je do odkrytej chwilę temu skóry na ręce. Jedna kreska, druga, trzecia....i tak dalej, i tak dalej. Gdy przerwałam, wokół panowała cisza. Taka której potrzebowałam w tym momencie. Zgarnęłam z biurka chusteczki i przyłożyłam je do ran, nie chcąc pobrudzić pościeli, a następnie położyłam się na łóżku. Zamknęłam oczy, a z moich ust uleciało westchnienie przepełnione zmęczeniem. To musi się kiedyś skończyć. Nawet i teraz. Podniosłam się z łóżka gwałtownie, tak że zobaczyłam gwiazdki, ale nie zatrzymały mnie one przed wyjęciem kartki i naskrobaniu kilku słów pożegnalnych dla brata i rodziców. Gdy skończyłam pisać te nieudolne listy, zeszłam na dół, gdzie ubrałam się i wyszłam, trzaskając drzwiami. Chłodne, jesienne powietrze owiało mnie z każdych stron i wywołało dreszcze, ale brak płaszcza i zimno nie miało znaczenia. Wyjęłam telefon i wybrałam numer brata.
- Binnie... - zaczęłam cicho, wypuszczając przy tym dymek pary z ust. - Wyszłam z domu i raczej nie wrócę...Baw się dobrze.
- A dokąd idziesz ? - zapytał Changbin, jakby lekko podejrzliwie.
- Na spacer...chcę zobaczyć niebo z bliska, ładnie dziś wygląda. - odparłam, podnosząc głowę, pozwalając oczom znaleźć księżyc i najjaśniejszą gwiazdę na nieboskłonie.
- Ok. Trzymaj się. - i się rozłączył.
Pokiwałam głową i ruszyłam powolnym krokiem w stronę najbliższego bloku, który posiadał otwarty dach. Normalnie wbiegłabym tam w 10 minut, ale teraz zajęło mi to prawie 30. Nie śpieszyło mi się, nie widziałam sensu by prędko znaleźć się na szczycie, wiedząc, że i tak tam się znajdę. Gdy postawiłam stopę na dachu, jeszcze chłodniejsze powietrze otoczyło mnie ze wszystkich stron. Dopiero teraz, gdy tak stałam tam sama jak palec, poczułam jak jest zimno. Cała drżałam, skórę miałam siną , a para opuszczała moje usta przy każdym wydechu. Podeszłam wolno do krawędzi i spojrzałam w dół, ale wieczorna ciemność nie dała mi zobaczyć co jest na dole. Nawet księżyc, który świecił za mną, nie oświetlał ulicy pode mną. Było zupełnie ciemno, nie licząc odległych latarni i świateł w oknach mieszkań poniżej i po drugiej stronie ulicy. Czułam się jakby cały świat, chociaż raz w życiu, był po mojej stronie i chciał mnie ukryć. 
Złapałam dłońmi barierkę i przełożyłam jedną nogę, stawiając ją na wąskim kawałku murka, a po chwili dołączyła druga. Usiadłam na "ogrodzeniu" i zaczęłam wpatrywać się w ciemność przed sobą. Czy to ma sens ? Czy nie ma innego rozwiązania ? Nie ma. Nikogo i tak nie obchodzi czy jesteś czy nie. Taka kłótnia toczyła się w mojej głowie. I to nie był dzień wyjątkowy....to powtarzało się od tygodni. 
- Już czas. - szepnęła, wstając, gdy dzwony w pobliskim kościele zaczęły bić, oznajmiając nadejście godziny 12. 
Wzięłam ostatni, głęboki oddech i zamknęłam oczy. Wystawiłam jedną nogę i już puszczałam ręce, gdy nagły huk metalowych drzwi zatrzymał mnie.
- Czekaj ! - zbyt dobrze znany ci głos, by nie posłuchać. - Nie rób tego, [T/I]. 
Odwróciłam się i zamarłam. 
- Co ty tu robisz ? - zapytałam, patrząc zdezorientowana na brata, który, dysząc ciężko, stał na dachu razem ze mną. 
- Nie skacz....proszę. - jego głos był przepełniony rozpaczą. - Nie rób tego.
- Daj mi jeden, dobry powód, bym tego nie robiła. - rzuciłam, odwracając wzrok od brata, wiedząc, że mogłabym zmięknąć i się poddać w swoich planach.
- Ja. Czy to wystarczający powód, by cię zatrzymać ? - słyszałam, że Bin robi kilka kroków w moją stronę, ale nie mogłam się ruszyć. - Wiesz przez co bym przechodził, gdybym cię stracił ? Jesteś moim wszystkim. Martwię się o ciebie jak o siebie samego....a nawet bardziej. Jesteś powodem, dla którego się uśmiecham, dla którego wstaję rano. Dajesz mi poczucie, że jestem dla kogoś ważny i, że ktoś się o mnie troszczy. Nie wiem co by się ze mną stało, gdybyś mnie zostawiła samego...bez poczucia bezpieczeństwa...bez poczucia domu. Nie umiem sobie wyobrazić wakacji nad morzem bez ciebie biegającej w mojej koszulce i próbującej wrzucić mnie do wody. Gdybyś skoczyła, zostawiłabyś pustkę, której nie umiałbym zapełnić...nie miałbym czym. Dlatego proszę, nie skacz...zostań ze mną. 
Czy to było prawdziwe ? Czy powiedział mi to co naprawdę czuje ? Czy mogę mu w tym zaufać ? 
Na wszystkie te pytania, ktoś podpowiadał mi, że odpowiedź to "tak". Zaczynałam w to powoli wierzyć. Z każdą kolejną chwilą tej ciszy między nami, zaczynałam rozumieć sens słów brata, aż nie wytrzymałam. Wróciłam na dach i, ze łzami w oczach i na policzkach, wtuliłam się w ciepłe ciało Changbina, pociągając nosem.
 - Już dobrze. Jestem tu. - chłopak zaczął głaskać mnie po włosach, zamykając mnie w braterskim, pełnym uczuć, uścisku. - Nic ci nie grozi.
- Sama dla siebie jestem zagrożeniem. - szepnęłam przez łzy. - Czuję, że to co robię nie ma sensu. Że nikogo nie obchodzi co się ze mną stanie. Nie jestem sobą, Bin. Nic mnie nie cieszy, nie mam siły na nic....jestem wrakiem człowieka.
- Zdarza się tak. - odparł równie cicho chłopak, a jego oddech zdawał się urywać....jakby też płakał. - Ale to nic. Coś wymyślimy. Razem. Poradzimy sobie ze wszystkim. 
W tym momencie zrozumiałam, że nie jestem sama i nigdy nie byłam. Miałam przy sobie najlepszą na świecie osobę, dla której chciałam żyć, z którą chciałam jeździć nad to morze i, mimo mniejszej siły, próbować wrzucić do wody. Zrozumiałam, że jest moim całym światem, którego nie mogę zostawić bez opieki.



_________________________________________________

Witam....napisałam takie coś, bo po prostu tak czułam...
Szczerze się przyznam, że pisząc to, popłakałam się kilka razy.
Chcę byście wiedzieli, że nawet jeśli źle się dzieje, zawsze znajdzie się powody, dlaczego nie powinniśmy się poddawać. Nawet ośmioro azjatów, którzy nie wiedzą o naszym istnieniu...idealny powód by dalej żyć. Trzymajcie się cieplutko
Autorka.


Stray Kids - Reakcje i one shot'y. [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz