Narcystyczne płuco

35 6 0
                                    

Żółte światło lamp ulicznych mogło przerażać, przyprawiać o dreszcze bądź koić. Często robiło także za wyznacznik miejsc, do których chodzić się nie powinno. Tego wieczoru całe oświetlenie zdawało się przygaszone. Jakby miało w sobie coś z człowieka, który z dnia na dzień może utracić wszystko, jakiekolwiek cząstki życia. Okolica pełna brudu i hałasu wymieniającego się z niepokojącą ciszą. Margines społeczny. Ogromna ilość niedopałków papierosów walających się po chodnikach. Vincent niewiele myśląc, postanowił dorzucić też własny. Ciemne ulice tylko zachęcały go do niemoralnych czynów. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że co chwila podchodził do niego jakiś markotny pijak z chęcią opowiedzenia historii własnego życia. Mężczyzna nie wiedział, dlaczego tutaj przychodził. Mimo że mieszkał w zupełnie innej dzielnicy, te upiornie żółte lampy przypominały mu o, wcale nie najgorszych, chwilach jego życia. Po latach zrozumiał, że mogło być dużo gorzej. I właśnie tak było.

Gdy na lekko oświetlonym chodniku zauważył pierwsze krople deszczu, przyspieszył kroku. Tego wieczoru nie miał ochoty na zetknięcie z ulewą. Gdy tylko zaczęło mocniej padać, skręcił w lewą stronę i zszedł na dół, naliczając dwanaście schodów. Pociągnął brązowe drzwi i ostrożnie wszedł do środka. Rozejrzał się dookoła i podszedł do baru. Donośne głosy odbijały się od bordowych ścian, a dopiero później trafiały do głów rozmówców. Zapach alkoholu roznosił się po całym lokalu połączony z ludzkim potem. Z kieszeni płaszcza Vincent wyciągnął chusteczkę i kaszlnął parę razy, jednocześnie brzmiąc, jakby miał zaraz zwymiotować. Zwinięty kawałek papieru schował z powrotem. Ściągnął kapelusz z głowy i usiadł na krześle. Czarny płaszcz powiesił na oparciu, a widocznym gestem ręki przywitał się z barmanem.

— A kogo ja tu widzę? — rzucił ciemnooki mężczyzna, jednocześnie wycierając szklankę — Dawno cię tu nie było.

— Dawno, oj, dawno — odezwał się Vin, odgarniając z czoła jasne kosmyki.

— Bierzesz to, co zawsze?

— Tak, poproszę.

Blondyn oparł swoją głowę o rękę i pusto wpatrywał się w obrazy znajdujące się za barmanem. Może i każdy z nich miał jakieś znaczenie, ale czy to wszystko w ostatnim czasie nie utraciło własnego sensu? Czy nie powinno go to interesować? Poszukiwanie piękna w sobie i w innych... Jednak czy to nie było ulotne? Jego przemyślenia nie trwały nadzwyczaj długo. Przerwało je stuknięcie niewielkiej szklanki z brązowawym napojem. Vincent sączył go powoli, jakby chciał oszczędzać na każdym najmniejszym łyku.

— Coś ty taki przygnębiony? — zapytał Will.

Jasnowłosy jedynie podniósł wzrok, po chwili jednak znowu go opuszczając. Nie odpowiedział na pytanie. Uniknął tego za sprawą sylwetki, która pojawiła się przy barze. Wysoki mężczyzna zamówił kolejne piwo, odsunął krzesło i zajął miejsce obok.

— Vin? — spytał, spoglądając w prawo.

— Stanley — blondyn uniósł kąciki ust — nadal tu przychodzisz?

— A czy cudowny pan barman powinien tracić klientów? — uniósł brwi, na co William parsknął śmiechem.

— Nie powinien — odpowiedział Vincent, bawiąc się swoimi chudymi palcami — jak u ciebie?

— Żyję — powiedział, biorąc do ust kolejny łyk piwa — jakoś się trzymam.

— A jak twoja siostra? — spytał przyciszonym głosem tak, jakby tak naprawdę chciał uniknąć zadawania tego pytania.

— Arietta? — zapytał z niepewnością, a blondyn pokiwał głową — Jakby to powiedzieć...

Szatyn lekko opuścił głowę, zastanawiając się, jakiej odpowiedzi udzielić. Po dłuższej chwili wypowiedział ciche "nie żyje". Westchnął głęboko i z ledwo widocznymi łzami w oczach spojrzał na Vincenta.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 04, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Usta zrośnięte narcyzamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz