Budzi mnie dźwięk tłuczonego szkła. W zasadzie od kilku minut błądzę na skraju snu. Chciałam do niego wrócić, bo był taki piękny i taki realistyczny, ale niestety to był tylko sen. Śnił mi się Esteban. A dokładniej ta jego lepsza wersja. Ta naj najlepsza. Ta, w której cudownie pieści moje usta.
Ogarnij się! Upominam się. To zdarzyło się raz i o jeden raz za dużo. Tak na pewno myśli Cyprian, który mnie nawet nie lubi. Przyjmij do wiadomości to, że więcej nie zasmakujesz jego miękkich słodkich ust.
Czas pożegnać się z sennym marzeniem i stawić czoło rzeczywistości. To będzie na pewno bardzo trudne. Po wczorajszym już nic nie będzie takie same. Będzie gorzej. A poza tym łeb mnie napierdziela. Wszystko przez późne pójście spać, na dodatek po wylaniu morza łez.
Wyskakuje z łóżka i zakładam szlafrok. Idę do kuchni, boją się, co tam zastanę. Powinnam najpierw iść łazienki, doprowadzić się do porządku, ale ciekawość co rozbił współlokator, wygrywa.
- O nie! - wołam, gdy widzę, co Esteban wyrzuca do kosza na śmieci. - To kubek po mojej babci!
Cyprian odskakuje od śmietnika, zaskoczony moją obecnością. Zaraz potem na jego buzi widać wyraz skruchy. Doskakuje do kubła na śmieci i zaczynam wyciągać potłuczone kawałki kubka. Był moim ulubionym, a wcześniej był ulubionym babci. Dzięki temu, że został wykonany z porcelany, był lekki i fajnie się z niego piło. Ktoś inny pomyślałby, że kubek to kubek, z każdego kawa czy herbata smakuje tak samo. Otóż nie. Waga i kształt kubka ma znaczenie. Nawet wzór na naczyniu ma znaczenie. Ten był biały piękne niebieski kwiaty.
- Zostaw - słyszę.
Nie słucham go. Muszę sprawdzić, czy kubek można jeszcze skleić. Pewnie nie posłuży mi już, ale taki posklejany może leżeć na półce, aż będę gotowa go wyrzucić. Mam jeszcze kilka drobiazgów po babci. Strasznie ją kochałam. Mieszkała nad nami, więc często do niej wpadałam, żeby się wygadać. Odeszła, gdy byłam nastolatką.
- Poczekaj. Daj. Mika...
Nieruchomieję.
- Jak mnie nazwałeś? - pytam cicho, nie podnosząc na niego wzroku.
Nie musi odpowiadać. Dobrze słyszałam, jak mnie nazwał i wiem też, czemu mnie tak nazwał. Musiał wczoraj podsłuchiwać, gdy zjawił się Bartek. Dlatego słyszałam hałas w jego pokoju.
Prostuje się i odwracam w jego stronę, bo wciąż milczy.
- Skaleczyłaś się. - W tonie jego głosu słychać zaniepokojenie, ale nie rusza się z miejsca. Widzę, że chce podejść, ale się waha.
Spoglądam na dłonie, w których trzymam skorupki kubka. Nic z niego nie będzie. W końcu Cyprian wyjmuje je z moje dłoni i kładzie na blacie obok nas.
- Masz w domu apteczkę? - pyta zniżonym głosem tuż przy mojej głowie.
- W szafce za tobą - mówię, choć chciałam powiedzieć coś całkiem innego. Chciałam powiedzieć, że to drobne skaleczenie i że sama sobie poradzę. Wszystko przez to, że stał tak blisko. Za blisko.
Teraz sięga po koszyczek z lekami i opatrunkami, a potem kieruje mnie w stronę krzesła przy stole. Siadam posłusznie i daje sobie opatrzyć palca. Cyprian siada na krześle przede mną, bierze moją dłoń i sprawdza obrażenia. Ranka jest niewielka, ale cały czas sączy się z niej stróżka krwi. Polewa wodą utlenioną, osusza gazikiem, a następnie przykleja plaster. Zabieram dłoń i przecieram ją drugą dłonią.
- Dzięki - szepczę.
- Do wesela się zagoi - odpowiada, sprzątając apteczkę. Dopiero kiedy chowa ją do szafki, dodaje, nie odwracając się do mnie: - Przepraszam.
CZYTASZ
"Współlokator mimo woli"
RomanceONA - żyjąca na pełnych obrotach, impulsywna, rodowita Tarnowianka, która nigdy nie wyjechała dalej niż 50 km, choć pracuje w biurze podróży. ON - cichy i gburowaty trzydziestoparolatek. Czy zyskuje przy bliższym poznaniu? Przyjechał właśnie do ob...