Rozdział 2

82 3 0
                                    

Po tym wszystkim, uspokoiłaś się i Sam odprowadził cię do domu. Gdy weszłaś, ciocia Lizzie robiła coś w kuchni przy świecach i ze słuchawkami w uszach. Przez krótką chwilę po prostu patrzyłaś się jak szczęśliwie podśpiewując, przeskakiwała z jednego boku kuchni na drugi, po czym podeszłaś do niej i zapytałaś:
- Co robisz?
- O Boże, Abby. Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam.
- Spokojnie, nic nie szkodzi. To miała być niespodzianka dla ciebie, twoje ulubione babeczki.
- Dziękuję, ciociu.
Zauważyła, że twoje oczy są bardziej czerwone niż zwykle i oczywiście genów nie oszukasz, więc zaczęła zadawać pytania jak szalona.
- Coś się stało? Płakałaś? Zrobił ci coś?
- Spotkałam kogoś.
- Kogo? Oczywiście jak nie chcesz nie musisz mówić, ale wiesz...
- Bucky Barnes - przerwałaś jej.
Ciocia tylko popatrzyła na ciebie ze zdziwieniem i przerażeniem.
- To ten? To przez niego? On ci coś zrobił?
- Tak, to ten. Nic mi nie zrobił. Po prostu był z jakąś dziwną kobietą, a jak mnie zobaczył to uciekł. On coś planuje. Ta kobieta mówiła też coś, że nie może tak, że on ma coś zrobić.
- Ojejku, słońce, przykro mi. Weź może tabletki.
- Nie, wszystko już w porządku i tak przecież już lepiej z chorobą. Umiem o siebie zadbać, przecież mam już 19 lat.
- No dobrze, może już szykuj się do spania. Zaraz przyniosę ci coś dobrego do pokoju - zaproponowała Elizabeth.
- Ok, to ja już pójdę na górę.

Poszłaś do swojego pokoju i usiadłaś na krześle, patrząc się w lustro. Boże, co ja mówię? Czemu nie mogę powiedzieć prawdy? Nie chciałaś zamartwiać cioci, więc nie powiedziałaś jej co tak naprawdę czujesz. Przemyłaś twarz i podeszłaś do komody, która stała przy oknie, żeby wziąść tabletki. Odwróciłaś się od okna, w ręku trzymając pudełko z pastylkami. Nagle ktoś z tyłu zakrył ci usta i cię unieruchomił. Wypuściłaś z rąk opakowanie. Jego ręka była zimna, jakby zrobiona z metalu, a jego oddech dotykał twojej szyi. Próbując się uwolnić od mocnego uścisku mężczyzny, kopnęłaś go w piszczel, więc tajemniczy gość odpuścił. Szybko podbiegłaś do drzwi, lecz on był szybszy i podbiegł przed ciebie zamykając je na klucz i patrząc ci w oczy. Bucky?
- Potrzebuję cię, daj mi wytłumaczyć. - powiedział na jednym wdechu.
Nie odezwałaś się, więc chłopak dalej mówił:
- Tylko nie tutaj. Spakuj się i chodź.
- A co z ciocią? Mam ją tak zostawić?!
- Chodzi o twojego ojca! Musisz mi pomóc go odnaleźć! - przerwał ci.
- Nie, nie, nie. Przecież on nie żyje! Nie żyje! Widziałam! Przecież...
- To wszystko to była jedna, wielka ściema - przerwał ci ponownie - Pogrzeb tak samo. Wszystko!
- Czyli wybuch też? Ale po co?
- Tak. Twój ojciec miał zdolności. Porwano go w dzień wypadku, który spowodowali, żeby go wykorzystać.
- A czemu ty przeżyłeś?
- Byłem na górze. Pewnie myśleli, że nikogo nie ma. Źle sprawdzili.
- Ale przecież łazienka też wybuchła.
- Nie byłem tam.
- A gdzie?
- To nie ważne.
- Gdzie byłeś?! - uniosłaś głos.
- W twoim pokoju.
Zamilkłaś na chwilę

- Dupek.
- Oj przestań, ok? To pomożesz czy nie?
Podeszłaś do półki i wzięłaś zdjęcie, na którym byłaś mała ty, twoja matka, ojciec i ciotka Lizzie.
- Dlaczego ciocia żyje? - zamiast odpowiedzieć zadałaś kolejne pytanie.
- Poszła wcześniej.
Odwróciłaś się, odkładając fotografię na swoje miejsce.
- Kurde, dlaczego nikt nigdy mi nic nie powiedział?!
- Pomożesz czy nie? Powiem ci więcej.
Po przemyśleniach odpowiedziałaś:
- No dobra.

Spakowałaś się szybko w pojemny plecak, wzięłaś niezbędne rzeczy i podeszłaś do okna, gdzie stał chłopak. Przeszedł przez okno na dach i wyciągnął do ciebie rękę. Ty ostrożnie złapałaś się i wyszłaś powoli przez okno. Bucky przyciągnął cię do siebie.
- Trzymaj się mocno - powiedział podpinając się do liny, którą najwidoczniej wcześniej zamontował, a ty spojrzałaś na swój pokój ostatni raz i mocno wtuliłaś się w bruneta.

Po paru chwilach byliście już na ziemi.
- Już jesteśmy, możesz puścić.
Zrobiłaś jak powiedział, a on odpiął zabezpieczenie i nacisnął czerwony guzik, na małym pudełku, a lina przyczepiona do twojego domu szybko się schowała.
- To chodź, nie wyróżniaj się, jakbyś po prostu była na spacerze.
- Łatwo mówić.
- Będziesz musiała się przebrać.
- Teraz mówisz? Nie mogłeś w domu?
- Tam nie jest już bezpiecznie.
- Co? Mówiłeś, że cioci nic się nie stanie!
- Ciszej. To my mamy kłopoty. Ją najwyżej mogą przeszukać.
- Przeszukać?! A co jeśli jej coś zrobią?! Wracam.
Bucky złapał cię za rękę.
- Nie możesz.
- A właśnie, że mogę!
- Coś ci się stanie i nie mów tak głośno. Chcesz uratować swojego ojca czy nie?
Nic nie odpowiedziałaś, po prostu zaczęłaś znowu iść z mężczyzną.

Po pięciu minutach wędrówki po starych, strasznych ulicach, Bucky zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i wyjął klucze, otwierając. Oprócz tego, że był bałagan, wszędzie porozrzucane były tabletki, gazety, ubrania, jedzenie i dużo innych. Ogólnie mieszkanie było bardzo małe.
- Mieszkasz tu? - zapytałaś.
- Tak jakby. Masz, ubierz. Tam jest łazienka - powiedział, dając ci jakieś ubranie i wskazując na drzwi do toalety.
Bez słowa poszłaś do pomieszczenia i przebrałaś się w skurzany kostium, przypominający strój na motor. Po chwili wyszłaś.
- Skąd to masz? - zapytałaś od razu.
- Od koleżanki.
- Uuu, KOLEŻANKI. Jakiej KOLEŻANKI?
- Nawet jej tak nie znam. Nazywa się Natasha, może ją potem poznasz, ale teraz nie mamy na to czasu.
- To co teraz? Coś robimy? Gdzieś mamy iść? Zabić? Ja chętnie.
- Powoli. Jutro pójdziemy. Musisz się wyspać.
- Przecież jest dopiero 17.
- Jest 19.
- Ło kurna. Dobra. To gdzie mam spać?
- Zawsze masz takie zmienne emocje? Śpisz na kanapie.
- W tym brudzie?
Bucky zrzucił wszystkie rzeczy na podłogę i popatrzył na ciebie mówiąc:
- Już nie ma.
Uśmiechnęłaś się bez odwzajemnie i usiadłaś na kanapie.
- A ty gdzie śpisz? - zapytałaś.
- Gdzie miejsce.
Czyli nigdzie.

Na kolację, po paru nieudanych próbach, dostałaś parę mentosów na talerzu.
- Mmm Mentosy, yummy.
- Nie narzekaj.
- Żywisz się tylko cukierkami?
- Jeszcze mam chleb z przed miesiąca.
- To co ty jesz?
- Czasami nie jem.
- Serio? Musisz jeść. Jedzenie jest dobre. I nie mówię o starym chlebie, cukierkach czy alkoholu.
- Przecież nie piję - zaprzeczył.
- Na pewno?
- Mhmm... Nie - westchnął.
Przewróciłaś oczami i kontynuowałaś jedzenie.

20:00

Bucky dał ci jakiś stary kocyk, a on położył się po prostu na podłodze na materacu. Patrzyłaś się na niego i po chwili zauważył to.
- Czego się gapisz?
- Lubię patrzeć jak ludzie śpią.
- Przez ciebie nie mogę zasnąć.
- To poczekam.
- Mogłabyś się chociaż odwrócić? To irytujące.
Na jego prośbę przewróciłaś się na drugi bok, ale parę sekund później znowu odwróciłaś się w jego stronę.
- A teraz śpisz? - wyszeptałaś.
- Nie.
- Dobrze, to dobranoc, Bucky - powiedziałaś, uśmiechając się do mężczyzny.
- Po prostu już śpij - odpowiedział cicho.
- Ok... to dobranoc.
Gdy już się odwróciłaś, powiedział cicho:
- Dobranoc.
Oboje lekko się uśmiechnęliście sami do siebie i po chwili zasnęłaś.

Plan B - Barnes ||  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz