1

203 11 8
                                    


O godzinie czwartej zero siedem rano Percy Weasley za wszelką cenę próbował ponownie zasnąć. Zaklął wreszcie pod nosem i jakby obawiając się zmiany zdania, zamaszyście zrzucił z siebie ciężką kołdrę. Mimo od dzieciństwa indoktrynowanego mu przez mamę porannego pacierza, tak, jak od lat, ani myślał się przeżegnać, a jedynie zwlókł z ciepłego łóżka, zdecydowanym krokiem wchodząc w ramiona listopadowego chłodu, na który nie zaradziły nawet horrendalne rachunki za ogrzewanie płacone co miesiąc. Zarzucił na siebie stary szlafrok i stanął przed oknem. Otworzył je, w zgodzie ze swoim rytuałem, i spróbował zachłysnąć się tym świeżym, jesiennym powietrzem, gorzko rozczarowując się jednak obrzydliwym smrodem spalin i zatęchłego prania, wiszącego na balkonie sąsiadki już dobry tydzień. Mimo niesprzyjających okoliczności, Percy stał się świadkiem tej jednej, ulotnej chwili, kiedy nawet największe miasta - te, które nigdy nie śpią - biorą oddech między głośną nocą a hałaśliwym dniem.

Prawie na oślep dotarł do kuchni i w steranej kawiarce zaparzył filiżankę mocnej, czarnej kawy, której szczerze nienawidził i pił tylko wtedy, gdy nawet herbata nie mogła go już uratować. Z grymasem wziął łyka, parząc sobie język - zupełnie jednak temu obojętny odgarnął z twarzy rozczochrane włosy i zasiadł do maszyny do pisania, jego najukochańszego elementu wystroju małego dwupokojowego mieszkanka w centrum Londynu, na której wystukał już dziesiątki, o ile nie setki tysięcy słów raportów, wezwań, wniosków i, co zdarzało mu się coraz rzadziej, kiepskiej jakości opowiadań.

Wyuczone palce, mimo półmroku, od razu odnalazły właściwą drogę po wytartych przyciskach i po pokoju rozległ się irytujący, choć dla Percy'ego niezwykle przyjemny stukot. Pisał tak zaangażowany, że nie dostrzegł nawet powolnej wędrówki słońca zza horyzontu, a z tego pracoholicznego otępienia wyrwał go dopiero przeraźliwy pisk budzika. Siódma. Pora do pracy.

Wciąż zemdlony po kawie, wmusił w siebie resztki wczorajszej kolacji, wziął zimny prysznic, na mokre ciało wdziewając nową, jeszcze śnieżnobiałą koszulę i wiążąc pod szyją bordowy krawat w żółtawe pasy. Zdołał zaczesać rzekomo modnie, jak zarzekała się fryzjerka, obcięte włosy i w ostatniej chwili posprzątał w mieszkaniu, spodziewając się, że wróci dziś zbyt późno, by jeszcze mieć na to siłę.

Był piątek, trzeciego listopada tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku. Cała reszta Londynu zaczynała właśnie swój dzień z nadzieją spoglądając w rozpoczynający się weekend, a Percy'ego przerażała perspektywa znów spędzonych samotnie, tak okropnie nieproduktywnie, przed telewizorem długich, bezczynnych godzin. Może wybierze się do muzeum.

Kilkanaście stron perfekcyjnie opracowanych sprawozdań ciążyły mu w skórzanej aktówce, gdy z wysoko uniesioną głową kroczył zatłoczonymi ulicami miasta, aż do pobliskiej podziemnej stacji. W metrze zdołał nawet znaleźć wolne miejsce, gdzie usiadł z wyrachowaniem, bez którego w Londynie o siódmej czterdzieści rano ani rusz, i przez głowę przemknęła mu myśl, że mimo wszystko, to może być dobry dzień.




(postaram się, żeby te posłowia pozostały krótsze niż rozdziały xD) 

o jejku, no cieszę się bardzo, że jesteście! witam w nowym opowiadanku. naprawdę nie sądziłam, że będę mieć aż tak mało czasu dla siebie w listopadzie, i byłam pewna, że dziewiętnastego będziemy już daleko w fabule, a tu proszę, dopiero początek

tak właśnie wyglądać będzie ta książka: krótkie rozdziały, wstawiane tak często, jak tylko dam radę - dlatego wybaczcie, jeśli jesienno-świąteczna tematyka przeciągnie się trochę dłużej, niż sugerowałyby nasze kalendarze

Kawa z cynamonem | Percy Weasley AU || Harry Potter Fanfiction ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz