46.

31 4 0
                                    

GRAYSON

-Veronica!- wołam po spanikowaną dziewczynę, znajdując karteczkę na łóżku po zrzuceniu z niego kołdry i poduszek.- Znalazłem coś!
Zielonooka gwałtownie wbiega do pokoju, ledwo co wyrabiając na zakręcie i nie wywracając się w wejściu.
-Co takiego?- Z przerażeniem wymalowanym na twarzy patrzy na karteczkę którą trzymam.- Co to?
-To chyba od Ray'a.- Wyrywa mi papierek z rąk. Do pokoju wchodzi Chris i Ethan.
-Przepraszam, ale nie widzę lepszej opcji- czyta na głos.- Nie szukajcie mnie, nie jestem wam potrzebny. Mam nadzieję, że beze mnie będzie wam łatwiej. Podpisane... Ray.
Gdy tylko kończy czytać, zgniata ją i chowa do kieszeni. Ręce układa w pięści i powoli odwraca się w naszą stronę. Wzrok od razu skierowany ma w stronę Ethana. Przeczuwając co się zaraz stanie, w porę udaje mi się złapać Veronicę za rękę, nie pozwalając aby ta wylądowała na twarzy ciemnookiego.
-To wszystko Twoja wina!- krzyczy, próbując wyrwać się z mojego uścisku. Chris na wszelki wypadek staje przed Ethanem. Cieszę się, że mu tak samo jak mi szkoda na ''to'' naszych środków opatrunkowych- Nie wiadomo kiedy to napisał i jak długo go nie ma... Jak mamy go znaleść?!
-Przykro mi Vera.- Zdaję sobie sprawę, że to nie ode mnie chciałaby usłyszeć te słowa, ale tylko to wpada mi w tym momencie do głowy; aby przeprosić ją w imieniu Ethana, bo ten cymbał sam się nie odezwie- Rozejrzyjmy się po okolicy. Co jak wcale nie minęło tak dużo czasu?
-Racja, może nie jest daleko- popiera mnie Chris.
Veronica lekko kiwa głową, wygląda na strasznie przygnębioną. Smutno się na to patrzy, o wiele bardziej wolę jak śmieje się jak głupia bez konkretnego powodu. Rusza w stronę wyjścia, gdzie zatrzymuje się jeszcze na chwilę i spogląda w stronę rudego z obrzydzeniem. Ma łzy w oczach.
-Nie znajdziemy go, a jesteś martwy- mówi, a następnie opuszcza pokój.
Ethan nawet na sekundę nie podnosi na nią wzroku. Przez cały ten czas odkąd weszli tu z Chrisem, stoi oparty plecami o ścianę przy drzwiach z opuszczoną głową i kurczowo trzyma się za ramiona. Podchodzę do niego, zanim jednak jestem w stanie się odezwać, prostuje się i również wychodzi z pomieszczenia. Czyli obraża się na wszystkich zamiast przyznać się do swojego błędu, nie wiem czego innego się po nim spodziewałem.
-Jak myślisz, jakie są szanse że go znajdziemy?- zwracam się do Chrisa, z którym zostałem w pokoju.
-Mam nadzieję, że wysokie.- Uśmiecham się pod nosem.
-Ta, ja tak samo. Myślisz, że... to przez Ethana?
-W jakimś stopniu z pewnością. Nie powinien był mówić wczoraj tych rzeczy, na dodatek Ray to jeszcze szczeniak.
-Mam nadzieję, że jest bezpieczny... Jest już ta pora kiedy to szybko robi się ciemno.
-Ta. Pora dołączyć do reszty.- Ma rację. Posyłam mu jeszcze ostatni uśmiech zanim go wymijam. Pośpiesznie zbiegam po schodach i zatrzymuję się przed drzwiami do garażu, iż dobiega mnie wtedy głos wołającego moje imię bruneta. Wyglądam na niego przez ramię- Coś się stało?
-Nie musisz udawać.- Unoszę brew, nie zdejmując uśmiechu z twarzy.
-O czym mówisz?
-Masz prawo być smutny.
-Ja... Wiem?- Nie kontroluję nerwowego śmiechu jaki się ze mnie wydobywa.
-Nie musisz się do niczego zmuszać. To widać. Nie musisz tego robić.
Wzdycham, bo wiem że ma rację. Właśnie tak się czasem czuję, że muszę udawać wiecznie szczęśliwego. Aby chociaż trochę podnieść na duchu innych i dać im nadzieję, mimo iż mi samemu jej brakuje. Nie wiem co mu powiedzieć więc jedynie aprobująco kiwam głową.
W garażu zastajemy samego Ethana. Veronica już podobno wyszła i czeka na nas na zewnątrz. Na szczęście się nie kłócą, obawiałem się że rzucą się na siebie kiedy tylko zostawimy ich samych ze sobą.
Rudy zdążył zgarnąć z kuchni sprite'a, dwa batoniki zbożowe i orzeszki, które upchał do kieszeni spodni. Burczy mi w brzuchu na ich widok, co zgaduję że było słychać, iż zaledwie sekundę później proponuje że się ze mną podzieli. Odmawiam, nie byłbym w stanie w tym momencie jeść.
Christian siada za kierownicą, Vera zajmuje miejsce koło niego z przodu a ja z Ethanem tył. Po wyjechaniu na główną ulicę, decydujemy się pojechać w prawo, iż po tej stronie z daleka widać mały lasek a nawet jakieś budynki. Po lewej znajduje się tylko pole, więc Ray raczej by tamtędy nie poszedł. Chris zatrzymuje się przed lasem. Patrzę na niego zdziwiony.
-Myślisz, że tam poszedł?- pytam.
-Kto wie- odpowiada mi nie on, a Veronica.- Osobiście poszłabym raczej w stronę miasteczka ale nie wiem co on by zrobił. Bywa trudny do odgadnięcia.
-Zapewne poszedłby do lasu abyśmy go szybko nie znaleźli- odzywa się Ethan, pierwszy raz od dłuższego czasu. Puszczam mu pytający wzrok, Veronica również na niego spogląda- No co? Do najmądrzejszych nie należał...
-Żebyś wiedział, że się mylisz...- mówi pod nosem, prostując się. Chris wzdycha.
-Zaczyna się...- Ponownie odpala jeepa i rusza w stronę miasteczka.
Kątem oka obserwuję Ethana, zerkam też na odbicie Very w przednim lusterku. Nerwowo rozgląda się za bratem, rudy wgapiony jest natomiast w mijane przez nas drzewa.
-Nie chcę się znowu kłócić, okej?- odzywa się gdy zbliżamy się już do miasteczka i Chris zwalnia. Teraz już każdy z nas rozgląda się za nastolatkiem, nawet on.
-To Ty zacząłeś- rzuca mu w odpowiedzi Veronica.
Tak naprawdę to ciężko nazwać jest to miejsce miasteczkiem, prawnie pewnie nawet nim nie jest.
Powoli zaczyna się ściemniać, mimo iż jest dopiero szesnasta, dlatego nie do końca widzę czym dokładnie pokryta jest ulica. Widzę jedynie, że przewija się po niej sterta jakichś kartek, ulotek czy może gazet?
-Widzicie...
-To zapewne wiatr- wtrąca Christian, nie dając mi skończyć zdania.
-No tak, pewnie tak, ale...
W tym momencie, bez żadnego uprzedzenia zatrzymuje samochód. Razem z Ethanem o mało co nie uderzamy o przednie siedzenia, bo rzecz jasna zrezygnowaliśmy z pasów bezpieczeństwa. Ethan mocno marszczy brwi.
-Co Ty robisz?- zadaje mu pytanie, ale szarooki nie odpowiada. Patrzymy się po sobie, a później przed siebie, a wtedy widzimy to co wywołało u niego taką reakcję. Ktoś stoi na samym środku ulicy- Czy to..?
-Tak mi się wydaje. Wziął ktoś pistolet?
-Czemu nas nie atakuje?- zadaje sensowne pytanie Veronica. Ma rację, jest to dziwne. Umarlak stoi do nas tyłem, w totalnym bezruchu. Jest dość wysoki, chudy i garbaty. Ma na sobie podarte ubrania, zielonkawą skórę pełną ran i przerzedzone włosy.
Przeszukuję samochód, Vera swój plecak.
-Macie?- Chris nie spuszcza wzroku z zombiaka. Nigdzie nic nie znajduję więc z nadzieją spoglądam na nadal szukającą dziewczynę. Wkrótce i ona prostuje się jednak z raczej niezadowoloną miną.
-Serio jesteśmy tak głupi i nie wzięliśmy broni?- zaczyna denerwować się Ethan, co poznaję po tonie jego głosu. Jak dotąd tylko bezczynnie siedział i ani trochę nie pomagał w szukaniu, więc nie wiem z jakiej racji to on to mówi. Patrzy na mnie wzrokiem mówiącym „To co robimy?".
-Chris, wycofaj, rozpędź się... i jedź.- To jedyne na co w tym momencie wpadam.
Niby moglibyśmy wysiąść i starać się po cichu go wyminąć, wtedy jednak do końca musielibyśmy być ostrożni aby nie zwrócić na siebie jego uwagi. Kto wie ile tu będziemy i co nas czeka? Wolałbym mieć go z głowy i skupić się na ewentualnym, innym zagrożeniu, bo z pewnością jest ich tu więcej. Jego koledzy chowają się zapewne w ciemnych zakamarkach i czekają na dobry moment aby wyłonić się i pociągnąć nas za nogę.
Brunet zaciska ręce na kierownicy i kiwa głową.
-A co jak jest ich więcej i się kryją? Nie lepiej działać po cichu?- odzywa się zielonooka ale jest już za późno. Chris dodaje gazu i bez skrupułów wjeżdża w umarlaka. Czuję go pod kołami. Dobiega nas nieprzyjemny dźwięk łamanych kości. Dodatkowo wydaje on z siebie niepokojący krzyk. Swój ostatni.
Po, Chris zatrzymuję się i siedzimy jeszcze chwilę w ciszy zanim ktokolwiek decyduje się wysiąść. On sam robi to jako pierwszy. Następnie drzwi otwieram ja.
-Napewno jest ich więcej, ale teraz o jednego mniej- odpowiadam Veronice, jeszcze zanim opuszczam auto.
Podchodzę do przejechanego ciała. Moją uwagę zwracają głównie białe oczy zarażonego. Kucam może metr od niego i zaczynam mu się przyglądać. Nie przypada to do gustu reszcie.
-A Ty co robisz?- pyta mocno zdziwiony moją ciekawością Chris, powoli oddalając się ode mnie i ciała.
-Ohyda- rzuca zielonooka, mając po chwili odruch wymiotny. Podnoszę wzrok na rudego, gdy ten staje tuż za mną. Patrzy na umarlaka z obrzydzeniem na twarzy, szybko odwraca wzrok i dołącza do Chrisa- Myślicie, że Ray gdzieś tu jest?
-Bardzo możliwe.- Wstaję i wycieram ręce o bluzę.
-Rozdzielmy się- proponuje. Nie podoba mi się ten pomysł, zwłaszcza że żadne z nas nie ma broni. Teraz jak tak o tym myślę, to ktoś powinien zostać w naszej kryjówce, pilnować jej i naszych rzeczy. To jest błąd, na który w przyszłości nie będziemy mogli sobie pozwolić. Większość zapasów żywnościowych nadal mamy na szczęście w bagażniku jeepa, ale broń... Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że spieszyło nam się tak bardzo że o niej zapomnieliśmy. Trudno, nie ma czasu się wracać. Kto wie w jakiej sytuacji znajduje się teraz Ray? Być może potrzebuje nas i to szybko. Wracając do jeepa, ktoś powinien z nim zostać. Bardzo możliwe, że ocalały taki jak my obserwuje nas teraz z któregoś z okien i czeka aż zostawimy auto samo aby nam je gwizdnąć.
-Może lepiej będzie podzielić się w pary? Ja pójdę z Ethanem- poddaję myśl, kątem oka zerkając na rudowłosego. Na moje słowa, kącik jego ust lekko podnosi się do góry.
-Tak, to chyba lepszy pomysł, a napewno bezpieczniejszy.
-I musimy się sprężać. Nie ciekawie byłoby zostać bez niczego.
-Co masz na myśli?
-Wiecie, najpierw kryjówka a teraz jeep. Zostawiamy wszystko samo... istnieje przecież coś takiego jak 'kradzież'.
-Cholera. Racja.
Rozglądam się chwilę po miasteczku, po czym ponownie odzywam się;
-No dobra, nie ma co marnować więcej czasu! Chris, zaparkuj jeepa gdzieś z boku, żeby nie stał na środku ulicy. Potem z Verą zajmijcie się księgarnią, spożywczym i pralnią. Ja z Ethanem szybko sprawdzimy kwiaciarnię, budkę Fast Food i drugiego spożywczaka i wrócimy pilnować auta. Zrozumiano? Spotykamy się tu przy jeepie!
-Tak jest!- mówią w podobnym czasie chłopaki. Christian od razu podbiega do jeepa i wsiada za kółko.
-Właśnie przypomniałeś mi czemu to Ciebie wybraliśmy na lidera- komentuje Vera, słodko się uśmiechając.- Masz w sobie to coś.
W żarcie puszcza mi oczko, tak mi się chociażby wydaje że żartuje. Odwzajemniam jej uśmiech, w tym samym czasie słysząc za plecami głośne westchnięcie Ethana. Unoszę jedną brew i odwracam się w jego stronę.
-Tobie coś się stało?
-Nic. To gdzie najpierw, kwiaciarnia?
-Jak chcesz.- Żegnam się z dziewczyną kiwnięciem głowy. Szybko dołącza do Chrisa i razem udają się w stronę marketu- Może być i kwiaciarnia.
Żwawo ale ostrożnie kierujemy się do małego kwadratowego sklepiku, zrobionego z czerwonej cegły.
-Trzymaj się blisko mnie- mówi Ethan w połowie drogi.
-Dam sobie radę.- Próbuję go wyprzedzić ale blokuje mi drogę swoją dobrze zbudowaną ręką. Odpycha mnie niemocno do tyłu po czym znowu staje przede mną. Śmieję się pod nosem i idę za nim tak jak tego chce.
Gdy znajdujemy się już przed naszym miejscem docelowym, na oścież otwiera lekko uchylone drzwi. Od razu zatykamy nosy ze względu na panujący tu smród. Naszym oczom ukazuje się sterta martwych, cuchnących ciał. Spoglądamy na siebie, wspólnie decydujemy się iść dalej, w głąb kwiaciarni. Po udanym ominięciu zwłok, dostrzegamy duże pomieszczenie pracownicze. To tutaj zapewne robione były kiedyś bukiety, wiązanki i tak dalej. Podbiegam do najbliższego okna i otwieram je na oścież. Ethan szybko dołącza do mnie i razem wdychamy świeże powietrze. Nie ma opcji, że to tutaj jest Ray. Dla pewności sprawdzam jednak łazienkę. Znajduję tam jedynie rozczarowanie i kolejne martwe ciała. Zanim opuszczamy to miejsce, nie mogę się oprzeć i zaglądam do ogrodu. Jest dość mały ale wygląda naprawdę dobrze, co byłem już w stanie zauważyć przez okno. Znajduje się w nim ogromna ilość kwiatów i innych rodzai roślin. Żadne z nich nie są zwiędłe, co jest bardziej niż podejrzane. Na samym końcu stoi stara, drewniana buda dla psa. Mam dziwne wrażenie, że coś jest w środku. Coś żywego. Wołam więc przyjaciela, powoli się do niej zbliżając.
-Ładny ogród- komentuje ciemnooki, opuszczając sklep i dołączając do mnie. Dopiero po chwili, co widzę po jego twarzy z której schodzi uśmiech, uświadamia sobie to co ja. Teraz jestem już pewien, że w środku coś się ruszyło.
Kucam na przeciwko budy i zaglądam do środka.
-P-Proszę... n-nie zabijajcie mnie...- Raptownie odsuwam się od drewniaka, gdy tylko dobiega mnie wysoki, nieznajomy głos. Tracę równowagę i ląduję tyłkiem na trawie. Podnoszę wzrok na Ethana, który z wytrzeszczonymi oczami przygląda się gadającej budzie.
Czyżby ktoś naprawdę tutaj żył, w budzie dla psa i opiekował się tym ogrodem?

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz