20. Potrójne zaskoczenie

261 34 8
                                    

8 miesięcy później...

Poczułam ból. chyba już nadszedł czas rozwiązania. Dzieci chcą zobaczyć świat.

-Au! - pisnęłam.

-Kochanie, co cię boli? - zapytał zatroskany Brent, który przez ostatnie osiem miesięcy nie odstąpił mnie nawet na krok.

-Myślę, że musimy jechać do szpitala. - powiedziałam, pokazując na pokaźnych rozmiarów brzuch. Na te słowa Kutzle zerwał się z fotela i momentalnie gotowy do drogi na rękach zaniósł mnie do samochodu. Pomimo iż mówiłam mu, że dam radę iść sama, on jednak nie postawił mnie na ziemi, dopóki nie doszedł pod same drzwi auta. Owszem ostatnio chodzenie sprawiało mi lekką trudność, ale to nie jest powód by musiał ,,nas'' dźwigać.

Szpital był dwie ulice dalej, więc dojechaliśmy do niego bardzo szybko. Brent podpierając mnie prowadził do budynku. Nagle złapał mnie skurcz, pochyliłam się z sykiem wciągając powietrze. Nie lubię bólu i to mi trochę ostatnio przeszkadza, nie jestem na niego choć trochę odporna. Zawsze jest wielki, nawet wtedy gdy ukłuje się igłą. Pomimo to byłam uśmiechnięta jak mało kiedy. Już niedługo zobaczymy nasze dzieci. Kocham je mocniej niż przypuszczałam, że będę w stanie kogokolwiek pokochać. Matczyna miłość nie zna granic i jest jak prawie nic innego na tym świecie bezinteresowna i wierna.

-Przepraszam, moja narzeczona zaczęła rodzić. Może nam ktoś pomóc? - po słowach Kutzle'a podbiegła do nas pielęgniarka i posadziła mnie na wózku.

***

Uchyliłam lekko oczy. Byłam wykończona. Bolało mnie dosłownie wszystko, pomimo iż dostałam naprawdę dużą dawkę leków przeciwbólowych. Spojrzałam na Brenta siedzącego tuż przy moim łóżku. Uśmiechnął się szeroko i zapytał czy chcę zobaczyć nasze dzieciaki. Pokiwałam lekko głową. Pokazał mi naszych dwóch synów i córeczkę. Już dawno wybraliśmy dla nich imiona, więc każde maleństwo miało na rączce bransoletkę ze swoim imieniem i nazwiskiem ojca. Imiona dla chłopców to Nikolaus i Joseph, a dziewczyna będzie nazywała się Mia.

Uśmiechnęłam się na widok moich małych skarbów. Nigdy nie przypuszczałam, że w wieku niecałych dwudziestu pięciu lat zostanę matką i to jeszcze trojaczków. W tym momencie do sali wszedł lekarz.

-Mam dla państwa dobrą i złą wiadomość. Od której zacząć?- zapytał, a uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy.

-Od dobrej. - powiedział pewnie Brent.

-Chłopcy mieli po 10 punktów w skali Apgar i są jednymi z najzdrowszych dzieci jakie urodziły się w tym szpitalu, co jest naprawdę rzadko spotykane u bliźniaków, a u trojaczków nie zdąża się prawie nigdy, a jeśli już to tylko u jednego dziecka. - powiedział uśmiechając się.

-A ta zła? - zapytałam nie wytrzymując niepewności. Wiedziałam jedynie, że chodzi o moją małą córeczkę.

-Niestety Mia nie będzie słyszeć, znaczy już nie słyszy.

Odebrało mi mowę. To bezradne, malutkie dzieciątko nigdy niczego nie usłyszy, jest głucha... Czym ona zasłużyła sobie na taki los? Gdybym tylko mogła się z nią zamienić zrobiłabym to bez wahania, tak jak chyba każda inna matka. 

***

Trzymając Mie na rekach patrzyłam jak uśmiecha się do mnie i jest taka beztroska. Miała kręcone brąz włoski i bystre duże oczy. Była podobna do ojca, a przy tym taka piękna. Wiem, że każda matka mówi tak o swoim dziecku, ale w tej małej naprawdę było coś wyjątkowego. Gdy odwróciła główkę, postanowiłam po raz enty sprawdzić jej słuch. Nadal miałam nadzieję, że to co mówił lekarz nie jest prawdą, a Mia słyszy. Zawołałam ją więc po imieniu. Ona jednak nie reagowała tak jak chłopcy, którzy niemal natychmiast odwracali swoje twarzyczki w moją stroną, patrząc wyczekująco. Ona nie zwracała uwagi na jakikolwiek dźwięk.

Jednego dnia odwiedzi nas chłopcy z zespołu, za wyjątkiem Ryana, którego ostatnio widziałam osiem miesięcy temu w szpitalu. Pomimo iż byłam z nimi na całej trasie koncertowej szerokim łukiem omijałam wszystkie miejsca w których mógł znajdować się Tedder, jak widać skutecznie.

Próbując pocieszyć mnie odnośnie sytuacji Mii Drew powiedział, że bez słuchu też da się żyć i to życie wcale nie musi być złe. Jednak rozśmieszyło mnie, gdy porównał ją do Brenta. Mówiąc ,, Tak jak na przykład jej ojciec, gra na wiolonczeli w znanym zespole, a słuchu to on za grosz nie ma. Jest głuchy jak pień. " Niby nie było to zbyt pocieszające i wiem, że chciał przy tym przygryźć stojącemu obok Kutzle'owi, ale mimo to nie mogłam przestać się śmieć.

***

Jesteśmy już w domu. Dzieciaki z zaciekawieniem rozglądają się po nieznanym im dotąd pomieszczeniu. Ten pokój zaprojektowałam z myślą o dzieciach. Na razie będą miały wspólny pokój, lecz gdy podrosną planowałam zrobić każdemu osobne pomieszczenie, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Usłyszałam dźwięk telefonu. 

-Halo. - powiedziałam nieco zaspanym głosem.

-Mój samolot już wylatuje. - usłyszałam podekscytowany głos mamy.

-Ach... Okay. Brent po Ciebie wyjedzie. - odparłam

-Jak się czujesz kochanie? Jak dzieciaki?

-Wszystko u nas dobrze. Muszę kończyć, Mia się obudziła. Niedługo się zobaczymy. - powiedziałam i zakończyłam połączenie.

Wstałam i podeszłam do różowego łóżeczka naszej córeczki. Dziewczynka patrzyła na mnie z tak słodkim i szczerym uśmieszkiem jakiego nie widziałam u żadnego innego dziecka. Wzięłam ją na ręce i lekko pobujałam, na co ona za każdym razem reagowała śmiechem. 

Wróciłam do sypialni. Brent już nie spał, siedział na łóżku patrząc na mnie. Gdy tylko przekroczyłam próg podniósł się i mnie przytulił. Wtuliłam się w niego, tak bardzo ostatnimi czasy brakowało mi jego bliskości. 

-Jane. Wiem, że może to nie najlepsze miejsce by cię o to zapytać, ale nie mogę dłużej czekać - powiedział odsuwając się lekko ode mnie. Zauważyłam czerwone pudełeczko w jego ręce. Już chyba wiem co się święci. - Jane, wyjdziesz za mnie? - zapytał klękając.

-Tak. Oczywiście, że tak. - odpowiedziałam, a mój ukochany przytulił i namiętnie mnie pocałował. Tak bardzo go kocham.

***

Mama nadal trochę nie oswoiła się z faktem, że została babcią, jednak starała się nie dać po sobie tego poznać, jak potrafiła najlepiej. Siedziała w pokoju z dzieciakami zachwycając się nimi. Było to takie zabawne. Mogłabym stać i patrzeć na nich godzinami. Szczęśliwa mama, szczęśliwe dzieci i najbardziej ze wszystkich, szczęśliwa ja.

Niedługo mają przyjechać rodzice Brenta, pomimo iż jestem z nim od już prawie dziesięciu miesięcy nigdy nie widziałam jego rodziny. W Ameryce jesteśmy w sumie od niedana i nie było jeszcze okazji ich poznać. 

Idąc do łazienki usłyszałam jak Kutzle krzyczy do słuchawki telefonu. Postanowiłam podsłuchać o co chodzi. Wiem, że to nie ładnie, ale taka już jestem i się nie zmienię.

-Nie, nie mogę teraz iść!... Tak!.... On znów to zrobi!... Nie ufam mu!... A masz pewność, że nie!?... Boję się o Jane!... Na razie! - wykrzyczał do słuchawki i rzucił swoim iphone'em. Znów chodzi o mnie, a z tego się się zdołałam domyślić, także o Ryana. Czy problemy z nim nigdy się nie skończą?

Dziękuję, za wasze opinie i gwiazdki. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. 
Czytam wiele różnych ff i staram się być na bieżąco, ale nie zawsze mi to wychodzi... Jednak wracając do tego co chciałam wam powiedzieć. Bardzo chętnie poczytam także nowe historie. Jeśli coś piszesz, a ja nie czytam twojej pracy wyślij mi do niej link lub tytuł na dm lub w komentarzu. Nie wstydźcie się! Ja nie gryzę (tylko czasami), a naprawdę chętnie przeczytam... :)

Stop&Stare (Zatrzymaj się i spójrz) ,,OneRepublic fanfiction"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz