Rozdział 3

69 4 0
                                    

02.11 9:00

Rano obudziłaś się na podłodze obok materaca, na którym wczoraj wieczorem był jeszcze chłopak, lecz teraz już go nie było. Bucky był w kuchni. Gdy zauważył, że się obudziłaś, powiedział:
- Lunatykujesz.
- A ty chrapiesz.
- Nie prawda! - zaprzeczył.
- Oj prawda, prawda - postawiłaś na swoim.

Po krótkim namyśle oznajmił:
- Zrobiłem ci kisiel.
- O wow, czyżbyś coś kupił?
- Przekonałaś mnie.
- Miło.
Podszedł do ciebie i podał ci kubek z kisielem.
- A ty co zjesz? - zapytałaś.
- Chleb.
- Z przed miesiąca?
- A co mi zaszkodzi?
- Nie wiem, jest nie dobry.
- E tam.
Podszedł do kuchni, wziął ten chleb i ugryzł kawałek. Był tak twardy i niedobry, że od razu wypluł go do kosza.
- Fuu! - wykrzyknął z obrzydzeniem.
Dostałaś napadu śmiechu. Tak dopadła cię głupawka, że zaksztusiłaś się swoim kisielem.
- Ej no, nie śmiej się ze mnie - powiedział przez śmiech, ponieważ sam poprawił sobie humor.
- Nie mogę! Ty też się śmiejesz.
Bucky patrząc się na ciebie zrozumiał, że brakowało mu kogoś do towarzystwa i że był tak sztywny i egoistyczny przez całe życie.

Parę chwil później, gdy już prawie się spakowaliście, nagle usłyszeliście jakiś dziwny hałas.
- Na podłogę! - chłopak wykrzyknął i oboje szybko padliście na ziemię, a ktoś z drugiej strony ściany zaczął do was strzelać.
Gdy na chwilę ucichło, Bucky szybko podbiegł do ciebie, wzieliście plecaki i wdaliście się w ucieczkę.

Gdy wybiegliście z zakręconych uliczek, budynek wybuchł. Odwróciłaś się, a twoje oczy zrobiły się szklane.
- Nie patrz się za siebie! Uciekaj! - Bucky wziął cię za rękę i znowu wbiegliście w jakieś uliczki.
- Szybciej! Gonią nas!
- Ale kto?!
Brunet nic nie odpowiedział, więc nadal biegiem podążałaś za nim. Wybiegliście z ulicy pustych budynków i znaleźliście się na wielkim polu, gdzie stał helikopter.
- Wsiadaj! Zapnij pasy!
Wsiedliście do pojazdu i odlecieliście, a strzały uderzały w maszynę dopóki nie wznieśliście się na tyle wysoko. Zdziwiło cię, dlaczego wsiadł w czyjś helikopter, bo przecież nie byłby tak bogaty, co nawet można było zauważyć po jego miejscu zamieszkania, ale nie miałaś czasu się nad tym zastanawiać.
- Co tu się do cholery dzieje?! - krzyknęłaś, gdy hałas już ucichł.
- Mówiłem ci, żebyś była na wszystko gotowa.
- O, przyszedł pan poważny!
- Beze mnie byś już nie żyła!
- Narażasz mnie!
- Uratowałem Cię!
- No ciekawe jak! Zostawiłam tam ciocię i przyjaciela! Nie mam już nikogo!
- Nic im nie jest!
- Skąd wiesz?!
- Nie ich szukają!
- Nie mogę w to uwierzyć! - Spróbowałaś zakończyć to z wzdechnięciem, lecz chłopak po chwili zablokował cię pytaniem:
- Co ja ci zrobiłem?!
- A raczej czego nie zrobiłeś?! Życie mi zepsułeś i jak widać jeszcze ci się to nie znudziło!
- Tyłek ci ratuję! Jakbym nie przyszedł po ciebie wczoraj, już byś nie żyła i twoja rodzina też! To nie była moja wina!
Może on ma rację? Ale jestem głupia! Już nie chciałaś się z nim kłócić, bo wiedziałaś, że miał rację. Wzięłaś swoje tabletki i wkurzona oparłaś się o szybę. Mężczyzna chciał przeprosić, lecz nie był w stanie. Po prostu nie mógł, nie był do tego zdolny. Po chwili zasnęłaś.

Obudziłaś się, gdy Bucky akurat wylądował. Byliście w środku lasu, w okręgu bez drzew; idealne miejsce żeby wylądować helikopterem.
- Gdzie jesteśmy?
Brunet nie odpowiedział.
- Obraziłeś się?
Chłopak nadal nie udzielał odpowiedzi, tylko wyszedł z helikoptera i zaczął iść w stronę drzew. Aha, ok? Obraził się czy co? Czemu mnie zostawił? Może powinnam zostać w środku? Ciekawość cię zżerała i nie chciałaś zostać sama, więc wysiadłaś i zaczęłaś iść za nim. Gdy go dogoniłaś oburzona zaczęłaś:
- Co ty robisz? Zapomniałeś o mnie? Jestem niewidzialna?
Brunet zatrzymał się, więc ty też.
- Co jest? - zapytałaś.
Bucky szybko odwrócił się do ciebie, złapał twoje ramiona i z łzami w oczach powiedział:
- Oni idą.
- Co z tobą?! Czemu jesteś taki dziwny?
Chłopak zostawił twoje ramiona i zrobił parę kroków do przodu, lecz ty zostałaś w tym samym miejscu i zaczął krzyczeć:
- Coś ty zrobiła?!
- B-Bucky? Coś nie tak? - zająkałaś się i powoli w twoich oczach też zaczęły zbierać się łzy.
- To twoja wina! Czemu nie możemy być normalni? - Podszedł do ciebie i ponownie położył swoje dłonie na twoich ramionach. - Mała, bezbronna szesnastolatka i żołnież... Czego chcą? Wojny? Nie, spokoju. Wyjedziemy stąd, nikt nas nie zatrzyma.
- Żołnież? Bucky o czym ty mówisz? A co z moją rodziną? Z ojcem? Przecież mieliśmy...
- Nic nie mieliśmy - przerwał. - Ja też nie mam rodziny, Abby. Proszę zostań ze mną. Potrzebuję cię.
- O co chodzi? - mówiłaś już prawie płacząc. - Nie, nie...
- Chodź za mną - powiedział chłopak, już normalnym głosem i zaczął iść w głąb lasu.
Otarłaś łzy i poszłaś za brunetem.

Plan B - Barnes ||  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz