Rozwieszenie prania zeszło na dalszy plan. Odkorkowałam wino i teraz piję już drugi kieliszek. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje. Od razu powiedziałam Ninie, że to pewnie sprawka Bartka, którego pewnie ruszyło sumienie. A później dodałam, że i tak nie mogę jechać. Nie mogę z powodu choroby mamy. Jak to by wyglądało? Wyrodna córka wyjeżdża na wakacje, zamiast być przy matce w tak trudnych chwilach?
Nina oczywiście uważa inaczej.
- Pojedziesz, prawda? Powiedz, że pojedziesz!
- Nie mogę. Zrozum. To nie takie łatwe. Muszę być teraz przy rodzinie, choć tak bardzo jestem teraz na nich zła. No i muszę zacząć się pakować.
- Przeprowadzka ci nie ucieknie. Jak wrócisz z wycieczki, to będziesz miała jeszcze kilka dni. Mogę się postarać o jeszcze kilka dni wolnego, przyjadę i ci pomogę.
- Aż tak bardzo okręciłaś sobie tego Robercika wokół palca?
Spogląda na mnie i mam wrażenie, że jej policzki pokryły się lekkim rumieńcem.
- Nie zmieniaj tematu.
- Dobra, zastanowię się, zadowolona? Prześpię się z tym, pomyślę i pogadamy o tym jutro ok? Ale pod jednym warunkiem?
- Jakim?
- Opowiesz mi teraz wszystko o tym, co łączy cię z szefem i jego żoną.
Przez jej buzię przelatuje grymas niezadowolenia, co dowodzi tylko tego, że jest tak źle i nie ma ochoty się do tego przyznawać. Ale ja nie odpuszczę i ona o tym bardzo dobrze wie.
- No... To... - zaczyna, ale ma trudności z kontynuowaniem.
- Śmiało. Nie będę cię oceniać - mówię, ale źle to zabrzmiało. - Nic mnie już Nina nie zdziwi. Mów.
Ściskam jej dłoń dla zachęty. Już ma zacząć mówić, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi.
- Pizza - woła z wyczuwalną ulgą w głosie. - Dostanie ochrzan za spóźnienie, oby tylko pizza nie była zimna.
Przyjaciółka znika w korytarzu i już po chwili dobiegają mnie, jej karcące słowa. Nawet się nie wychylam, nie chce patrzeć na biednego dostawcę. Należy mu się, ale i tak mi go żal. Pudełko z pizzą prawie nie mieści się w futrynie drzwi od sypialni. Nina musi je lekko przechylić, po czym kładzie pudełko na łóżko. Otwiera je i od razu rzuca się na największy kawałek pizzy.
- Ale jestem głodna!
Daje jej zjeść spokojnie, ale gdy tylko kończy pochłaniać drugi kawałek, wracam do tematu. Nina jęczy, ale po chwili zaczyna mówić:
- To zaczęło się już podczas tego spotkania z absolwentami uczelni. Robert był z nich najmłodszy i od razu między nami zaskoczyła jakaś nić porozumienia. Powiedziałabym nawet iskra, ale nie dawaliśmy tego po sobie poznać. Spotkaliśmy się na kawie, zaproponował mi staż, kawa się przeciągnęła, nawet bardzo. Odprowadził mnie do mieszkania i...
- Nie mów, że już wtedy do czegoś między wami doszło? - pytam z pełną buzią. W przeciwności do przyjaciółki jem swój kawałek bardzo powoli.
- Prawie, ale nie przerywaj mi, ok?
- Od samego początku zauważyłam, że nosił obrączkę. Taki młody, przystojny, choć z lekkim brzuszkiem, dlatego nazywam go pączusiem. Wiesz, że GPS na palcu nigdy nie stanowił dla mnie przeszkody, ale w tym przypadku było inaczej. Odczuwałam opory, gdyż niepotrzebnie weszłam na stronę jego firmy. W zakładce "O nas" było zdjęcie jego z żoną, która jest współzałożycielką firmy. Zajmuje się papierkową robotą. No i nie wiem, coś mnie tknęło.
CZYTASZ
"Współlokator mimo woli"
RomanceONA - żyjąca na pełnych obrotach, impulsywna, rodowita Tarnowianka, która nigdy nie wyjechała dalej niż 50 km, choć pracuje w biurze podróży. ON - cichy i gburowaty trzydziestoparolatek. Czy zyskuje przy bliższym poznaniu? Przyjechał właśnie do ob...