"Król lew" bądź co bądź, jest chyba jak do tej pory najbardziej (obok "Krainy Lodu") rozpoznawalnym filmem Disneya. Nic więc dziwnego, że wytwórnia nie poprzestała tylko na jednej części, lecz postanowiła dokręcić kolejne dwie.
(Na "Króla lwa " i "Króla lwa 2" jeszcze przyjdzie czas, ale cierpliwości ;))
Dzisiaj zajmiemy się środkowo-ostatnią częścią serii, po której...
... nie spodziewałam się, że będzie tak przyjemna.
Przeglądając jednak internet możemy natknąć się na skrajnie różne opinie. Spora ilość widowni stwierdziła (co poniekąd rozumiem), że jest to gwałt na ich ulubionej animacji, którą doprowadzono do zupełnej kompromitacji. Natomiast ja, skupiając się na tym filmie jako na dziele samym w sobie, jestem w stanie stwierdzić, że jest po prostu inny, w piękny, (nie pierwszy i nie ostatni raz) autoironiczny sposób obrazujący pewne schematy oryginału.
Głównymi bohaterami są tym razem uwielbiani przez całą rodzinę! Timon i Pumba, którzy zgodnie z odwieczną zasadą kto ma pilot ten ma władzę, postanawiają przypomnieć sobie swoje szczenięce lata, od czasu ich pierwszego spotkania, do rozstania z Simbą.
Historia zaczyna się od genezy postaci Timona. Niezrozumiany przez społeczeństwo, odstający od reszty, żyjący w konflikcie z porządkiem świata...(Model poety wieszcza)... wyprowadza się z rodzinnego systemu tuneli w celu spełnienia swojego American dream. Po drodze poznaje Pumbę - pierwotnie kumplując się z nim tylko ze względu na łatwy dostęp do broni biologicznej, później nawiązując bardzo głęboką i owocną relację.
Z braku lepszych zajęć, emigranci od siedmiu boleści wyruszają w pełną zaskakująco zgranych zbiegów okoliczności podróż, by odnaleźć swój raj na ziemi, w który jak się okaże wprowadzi się jeszcze jeden jegomość...
Simba, którego losy zdążyły się już poprzeplatać wcześniej z Timonem i Pumbą, jako jeden z wielu nie uchronił się przed karykaturą i w zależności od etapu rozwoju zachowuje się w stereotypowy dla swojej grupy wiekowej sposób. Jako dzieciak jest albo wystraszony i zasmucony, albo psoci i przechodzi swój okres buntu.
Tak na marginesie, nie wiem czy tylko ja to zauważyłam, ale jak wynika z filmu został on wychowany przez dwóch facetów...
... co stanowi naprawdę mieszankę wybuchową, zwłaszcza iż wszyscy zachowują się wyrośnięte dzieciaki i czasami nie wiem kto kogo powinien wychowywać.
Jak to z nimi bywa (bez obrazy dla panów) razem wpadają na mniej bądź bardziej infantylne pomysły, jednak życie nie zawsze bywa takie kolorowe. Jak to i w prawdziwym życiu, nie mogło się obyć bez wszelakich dramatów rodzinnych czy też kwestii amorów, jakie pojawią się później pomiędzy Simbą, a Nalą. Pierwotnie wyśmiewcze potraktowanie wielu poważnych spraw, wraz z rozwojem fabuły staje się znacznie dojrzalsze, chociaż nie oczekujmy w tej kwestii gruszek na wierzbie. Timon i Pumba są w stanie pokazać na co ich stać i, że dla wyższego dobra mogą wiele poświęcić (w specyficzny dla nich sposób).
Nawet jeśli nie do końca wiem, kto wpadł na pomysł nakręcenia czegoś takiego, to brawa mu za to. Jak na (z pewnością) niskobudżetowy midquel, mający na celu jedynie zerżnąć z ludzi ostatnie grosze, został naprawdę dobrze wykonany. Animacja wygląda solidnie, głównie dzięki kopiowaniu licznych scen z pierwszej części i ich drobnej edycji, co umożliwia nam poznanie tej historii w krzywym zwierciadle z nieco innej perspektywy. Muzyka raczej też nie wnosi tu nic oryginalnego, aczkolwiek nie mam wobec niej większych zarzutów.
Jednocześnie za jej minus jak i za plus, można uznać tutaj ogromną liczbę mniej bądź bardziej ambitnych żartów, pod których warstwą niestety ginie cała fabuła. Historia, która została tutaj przedstawiona, nie jest bowiem zbyt porywająca. Klasyczna budowa opowieści bywa nużąca i przewidywalna, lecz poza kilkoma momentami wydajemy się tego nie zauważać. Liczne wstawki z sali kinowej rodem z "Nowych szat króla", wprowadzają kolosalną dawkę komizmu (popłakałam się przy scenie z karaoke), zwracając uwagę, że jest to bardzo swobodna i niezobowiązująca produkcja, którą bez problemu można sobie puścić przy obieraniu ziemniaków.
Osobiście chciałabym z całego serduszka podziękować mojemu znajomemu za to, że poniekąd zmusił mnie do obejrzenia tego dzieła, bo naprawdę było warto. Tak jak już wcześniej wspomniałam, niekoniecznie każdy musi być jego wielkim fanem, aczkolwiek i tak odbieram wrażenie, że udało się go wykonać poniekąd z naprawdę wielkim smakiem. Z mojej strony oceniam go na 7/10 i również zachęcam do seansu.
Następny rozdział będzie świątecznym specjałem :D
CZYTASZ
Disney według Echi
RastgeleOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...