ᴡɪᴇᴄᴢᴏ́ʀ ᴡɪɢɪʟɪᴊɴʏ

1K 81 38
                                    

Erwin Knuckles jak co roku w święta wychodził na ulice miasta Los Santos i patrzył przez okna domów jak wszyscy się wspaniale dogadują, oglądał te piękne czułe rodzinne atmosfery, których brak jemu. 

Mężczyzna zawsze chciał poczuć tą wigilijną aurę - nie miał z kim. Brak rodziny strasznie go doskwierał, w rzeczywistości ten uśmiech, który pokazuje każdemu napotkanemu przechodniowi to zwykła maska. W środku Erwin umiera z samotności. 

Stwierdzicie - Hej, ale przecież zakszot to jego rodzina!

Otóż siwowłosy pokłócił się z nimi na dobre jakieś trzy miesiące wstecz. Od tamtego momentu nawet ich nie widział, w zasadzie pewnie nawet nie chcą go znać. Knuckles stracił swoją jedyną rodzinę przez swoje durne zachowanie. Jak to on uważał - to jego wina. 

W pewnym momencie przechodził obok domu jego dawnego brata, Carbonary. Ustał na chwilę i patrzył na to jak Nikollo i Ivo śmieją się do upadłego, a obok nich dwójka rodziców siedzących wtuleni w siebie. Wszystko to wyglądało jak marzenie, którego Erwin nigdy nie spełni.

Poszedł w stronę pobliskiego parku, ulice były wyjątkowo puste, spokój i cisza. No tak - wszyscy spędzają czas z bliskimi. Mężczyzna chwycił w dłoń paczkę Marlboro i wyciągnął jednego papierosa, usiadł na ławce następnie się zaciągając. 

Pastor musiał dzisiaj jeszcze odprawić obiecaną pasterkę. Westchnął tylko na samą myśl robienia czegokolwiek. Aktualnie podniósł się i ruszył w stronę apartamentów z zamiarem zamknięcia się w mieszkaniu i pójścia spać w tak okropny dla niego wieczór. 

Idąc ciemnymi uliczkami natknął się na lód tym samym upadł i obił sobie rękę. 

- No świetnie...

W tym momencie chciał już tylko znaleźć się w swoim ukochanym łóżku. Po długiej drodze piechotą, dotarł wreszcie na upragnione apartamentowce, pojechał windą na swoje piętra i udał się do mieszkania. Ściągnął kurtkę, buty, czapkę i wszedł do swojego pokoju natychmiast rzucając się na mięciutkie łóżeczko. 

Po niedługiej chwili odpłynął w krainę Morfeusza. 

TIME SKIP

Erwin przebudził się lekko, bo usłyszał niepokojące szelesty w mieszkaniu. To pewnie wiatr  - pomyślał. Nie zwrócił na to szczególnej uwagi i starał się usnąć ponownie. 

Nagle i niespodziewanie do pomieszczenia wbiegło parę osób.

- Łapy podnosisz! 

Złotooki chwycił pistolet, który zawsze trzyma pod poduszką na wszelki wypadek, szybko wstał i wycelował w jednego z napastników. Jego łóżko stało od strony drzwi, a siwowłosy kompletnie o tym zapominając nie ubezpieczył pleców, co było ogromnym błędem. Został brutalnie powalony na ziemię, jego ręce zostały mocno wykręcone w tył i zakute w kajdanki, a na głowę założono mu worek. 

Szarpał się strasznie, chciał się wyrwać, ale jego przeciwnik był o wiele silniejszy. 

- Zostawcie mnie! - Wydarł się na całe gardło mając nadzieje, że ktoś z budynku go usłyszy. 

- Weź go uśpij - odezwał się basowy głos. 

- Nie! - w jego ramię została wbita igła z najpewniej środkiem usypiającym - Kurwa..

Erwin dalej się miotał i szarpał, ale z czasem jego siły słabły, a sam po chwili padł nieprzytomny.

Pov. ???

- Dobra, skoro on se śpi to go zawijamy i jedziemy na Burgera - powiedziałem.

Dwójka mężczyzn podniosła Erwina i wyniosła z budynku, usadzili go na tyle Nissana GTR.

Zasiadłem za kierownicą, odpaliłem auto i z głośnym rykiem opon ruszyłem w stronę Restauracji. 

_______________

Erwin zaczął się przebudzać, na głowie dalej miał założony worek, a jego ręce są mocno przywiązane do jakiegoś krzesła. Mężczyzna starał się wyrwać, ale szło mu to nieudolnie. 

- Kurwy, jest tu ktoś?! - krzyknął.

Nagle z jego głowy worek został ściągnięty, a on sam siedział zszokowany widokiem przed nim. 

Mianowicie mimo, że był przywiązany to zasiadał przy stole pełnym ludzi, ludzi których znał - zakszot jak i połowa LSPD. 

- wesołych świąt, braciszku! - zaśmiał się Carbonara. 

Chwila... To oni nie byli na niego źli?

Capela odwiązał przyjaciela od krzesła.

- Kto mnie porwał? - zapytał natychmiastowo.

 Wszyscy wskazali na osobę dowodzącą całym porwaniem, czyli na Gregorego Montanę.

Erwin wstał i podszedł do policjanta następnie wymierzając mu mocny cios w twarz. Montana jęknął po czym chciał oddać uderzenie, jednak Knuckles sprawnie zablokował jego ruch.

- Jesteś przewidywalny, Grzesiu.

- Ale nie przewidziałeś porwania - uśmiechnął się dumnie, a po chwili znowu został uderzony w twarz, tym razem lekko.

- Erwin, bo zaraz cię serio zakuję i zawiozę na komendę pod zarzutem napaści na funkcjonariusza publicznego. - starszy złapał jego podbródek unosząc go do góry.

- A spierdalaj - złotooki pokazał mu język. 

- Jak z dziećmi - odparł śmiejąc się Capela. 

Wszyscy zasiedli do stołu, a wszelkie niedoskonałości w ich relacja odeszły w niepamięć. W tej chwili przestępcy jak i policjanci obchodzili razem wigilię bez jakichkolwiek złych emocji. Erwin poczuł wreszcie tą magię świąt, poczuł ciepło rodzinne. 

Przez kolejne godziny śmiali się ze sobą i rozmawiali na różne tematy. Knuckles wstał, a wszystkie pary oczu zostały skierowane w jego stronę.

- Dziękuje, że urządziliście tak piękną wigilię, dużo to dla mnie znaczy, bo pierwszy raz od lat poczułem tą magię świąt, rodzinną atmosferę, po prostu dziękuję. - oznajmił uradowany. - A i Grzechu miej oczy szeroko otwarte następnym razem, bo to ty możesz zostać porwany. - dodał.

Montana wyciągnął tazer i strzelił w pastora.

- Uważaj na słowa, księdzu! 

Mimo porażenia zaczął się śmiać, a razem z nim reszta.

to był jego najlepszy wieczór wigilijny.


_________________________________

NO DOBRY WIECZÓR! WJEŻDŻAM TAK O Z SHOTEM B)

sorry, że taki troche chujowy, ale chciałam coś dodać na wigilie co i tak mi nie wyszło XD miałam po prostu taki dziwny pomysł. 

Więc, ten.. do nastepnego czy coś tam hehe 


🎉 Zakończyłeś czytanie ᴡɪᴇᴄᴢᴏ́ʀ ᴡɪɢɪʟɪᴊɴʏ | 5ᴄɪᴛʏ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛ 🎉
ᴡɪᴇᴄᴢᴏ́ʀ ᴡɪɢɪʟɪᴊɴʏ | 5ᴄɪᴛʏ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz