Harry czuł, jakby dosłownie miała pęknąć mu czaszka. Ból przepływał między skroniami, ostry i tępy na zmianę, w zależności od tego jak blisko zapadnięcia w sen był. Kiedy pierwszy raz otworzył oczy rano, jasne światło wyrwało mu głuchy jęk z gardła.
Nie zrobił nic pożytecznego przez cały dzień – do popołudnia zwlókł się z łóżka tylko po to, by znaleźć wodę. Ron przyjął podobną taktykę, ale zamiast zaciągnąć swoje zasłony, wcisnął głowę pod kołdrę i tak już został. Neville w którymś momencie zniknął bez słowa, albo nie chcąc im przeszkadzać w cierpieniu, albo uznając, że to zbyt żałosny widok. Dean i Seamus z kolei w ogóle nie odpowiedzieli, kiedy zwrócił się do nich pierwszy raz. Tak samo drugi i trzeci, więc się poddał, a kiedy już podniósł się z materaca, to przy okazji sprawdził, czy w ogóle żyją – i przekonał się, że wcale nie ma ich w dormitorium. Musieli nie wrócić z Pokoju Życzeń.
Powinien być zaniepokojony, ale kiedy miał wrażenie, że ktoś uderza mu młotkiem w głowę, to niezupełnie był w stanie się tym przejąć. Tak naprawdę cały wczorajszy wieczór rozmywał się w czarną pustkę żenująco wcześnie. Ostatnim, co pamiętał na pewno, była gra w pokera.
Dawno nie dotykał alkoholu. Piwo kremowe z Malfoyem się nie liczyło. Nigdy też nie pił aż tak wiele i – leżąc na wznak, modląc się o ulgę – przyrzekł sam sobie, że więcej tego nie powtórzy.
Nie wiedział, jak radzi sobie Hermiona, ale przypuszczał, że o wiele lepiej niż oni dwaj. Bez wątpienia bardziej hamowała się z ilością whisky. Przekonał się o tym, kiedy wieczorem zapukała cicho do dormitorium i wyciągnęła do Wielkiej Sali na kolację.
Ból zelżał przynajmniej na tyle, by Harry mógł się przebrać i zejść po schodach, ale przeczuwał, że i tak nic nie przełknie. Do normalnego stanu najpewniej wróci dopiero jutro.
Wyjątkowo niemal nie zwracał uwagi na całe otoczenie. Nie miał na to siły. Zerknął jedynie na Cedrica – ten natychmiast odwrócił wzrok. Zerknął na Cho – nie patrzyła w jego stronę. Zerknął na Malfoya – Malfoya nie było. Tak samo Zabiniego czy Notta, jedynie Parkinson siedziała wśród Francuzów, opierając podbródek na dłoni.
Potter sączył herbatę, omijał wzrokiem jedzenie. Żołądek właściwie czegoś się dopominał, ale wcale nie był pewien, czy nie zwymiotuje tego chwilę później.
Kiedy już Draco pojawił się w progu Wielkiej Sali, to nie był sam. Wszedł do środka ramię w ramię z Wiktorem Krumem, mówił do niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wyglądał względnie dobrze – nie bardziej blady niż zwykle, krok miał pewny i równy. Harry zmrużył oczy; Draco zawsze wydawał mu się pierwszym do zabawy na całego. I co kombinował razem z Krumem?
Myślał o tym, kiedy już wrócili do Pokoju Wspólnego, ale myślał o tym jak przez mgłę. Pusto wpatrywał się w płonący kominek, zaciągał się zapachem płonącego drewna i stojącej blisko choinki. Ron i Hermiona wcisnęli się razem na jedną kanapę, Weasley pił kolejną herbatę. Dziewczyna przygotowała mu jakąś z rumiankiem.
Harry obserwował ich i miał wrażenie, że powinien o czymś pamiętać. Albo coś zrobić. Trybiki w jego głowie zgrzytały, myśl uciekała.
Ale nie opuszczało go przekonanie, że mogła być ważna.
I nie potrafił machnąć na to ręką.
***
Pomysł rozmowy z Cho nie pojawił się dopiero w piątek; niejasny tego zarys widniał w jego umyśle już od jakiegoś czasu, może nawet od kiedy tylko widział jej zakłopotanie w Wielkiej Sali, gdy Cedric niespodziewanie stanął w jego obronie. Do tej pory nie zdołał do końca rozstrzygnąć, jak powinien odebrać jej reakcję. Ogółem mówiąc nie był najlepszy w odczytywaniu zachowania dziewczyn, a co dopiero Chang.
CZYTASZ
Hibiskus i tarta dyniowa
Fanfiction„Niewielkie, lśniące płatki wirowały na wietrze, na ziemi zdążyła powstać cienka warstwa puchu. Wargi rozciągnął mu bezwiedny uśmiech - błonia niknęły w ciemności i drobinach bieli i było pięknie. Było cudownie; szkło w ręce paliło zimnem, mróz kąsa...