Dziewiąty

93 6 0
                                    

Alice


Właśnie witamy lato wraz z indianami Bella Coola. Odkąd sięgam pamięcią zawsze pierwszego dnia danej pory roku w miasteczku odbywał się festiwal, na którym pokazywane były pradawne obrzędy, pikniki i stoiska ze sztuką ludową. Dodatkowo wieczorami organizowano gry i zabawy dla dzieci oraz nieco później tańce zakrapiane czymś mocniejszym. Jak zwykle zjechało dużo turystów i mieszkańców okolicznych miejscowości, którzy nie tylko należą do plemienia, ale także interesują się ich zanikającą kulturą.

Przechadzam się między stoiskami i obserwuję ludzi. Uwielbiam to. Uwielbiam patrzeć jak ludzie się cieszą, śmieją, rozmawiają, witają się dawno nie widzianymi znajomymi. To właśnie esencja tej miejscowości.

Bradley jak zwykle wystawił ogromny namiot, w którym serwuje swoje słynne burgery, piwo i drinki. Jego żona Margo ma stoisko obok. Jest krawcową i uwielbia robótki ręczne. Szydełkuje, wyszywa a nawet plecie piękne kosze ze słomy i wikliny. Mam kilka w swoim gabinecie. Dostałam je w prezencie, gdy otwierałam gabinet. Max i Will za chwilę zaczynają pokazy pierwszej pomocy dla najmłodszych a potem przeprowadzą również kurs dla starszych dzieciaków. Jest też nauka strzelania z łuku, łowienie ryb na czas i wiele innych rozrywek cieszących o małych i dużych.

Brian wyjechał na kilka dni by odwiedzić rodzinę. Pisał wczoraj, że jeśli da rade to wróci jutro. Mam zrobić dla niego grafik dyżurów na następny miesiąc, bo nigdzie się na razie nie wybiera. Świętował z nami pierwszy dzień wiosny i postanowił, że dzień lata spędził w Vancouver.

Nathan odwiedził mnie z całą rodziną w ubiegłym miesiącu i niespodziewanie zastał mnie na grillowaniu w towarzystwie całej drużyny i oczywiście Briana. Był wściekły, gdy dowiedział się, że nowy członek naszej ekipy to właśnie TEN Brian. Wpadł w szał i prawie się pobili. Max wypytywała mnie o co poszło, ale nie chciała jej wciągać w nieistniejące już problemy. Poprosiłam Nata o rozmowę i w końcu powiedziałam o molestowaniu. Nie mógł w to uwierzyć i chyba nie wierzył, ale Brian potwierdził i opowiedział mu co spotkało jego siostrę. Poprosiłam, żeby nie mówił nic rodzicom. Ta wiadomość nie jest im potrzebna do szczęścia. To był ciężki czas dla nas wszystkich, ale też bardzo oczyszczający. Od tamtej pory oddycham pełna piersią i chodzę z podniesioną głową. Widzę, że wszystkim w końcu ulżyło. Nie kłócimy się, nie patrzymy na siebie wilkiem i nie zrzucam na Briana dodatkowych obowiązków robiąc mu na złość. Gdy czuję się wręcz rozjechana przez rzeczywistość, on wie od razu, że coś jest nie tak i proponuje drinka u Brada. Od razu czuję się lepiej.

Papierkowa robota zarówno w przychodni jak i stacji idzie mi co raz lepiej. Zwłaszcza, że pomagają wszyscy. Nie martwię się zamówieniami, brakami i przeglądami. Chłopcy dbają o wszystko.
Mając dziś dzień wolny mam ochotę zaszaleć, choć powiem szczerze wybrałam do tego nieodpowiedni strój. Sukienka i buty na dość wysokiej platformie odpadają, gdy człowiek ma zamiar troszkę wypić. Na szczęście mój gabinet z wygodną sofą jest niedaleko.

Spacerując dochodzę do placu przy zatoce, na którym ustawiony jest jeden z najstarszych totemów indian Nuxalk. Oglądając rzeźbę, zastanawiam się jakby to było, nigdy tutaj nie trafić. Nigdy nie poznać tych ludzi, ich kultury. Dziadek był pół krwi. Mógł wyjechać, ale został, bo czuł przywiązanie do tego miejsca. Gdy zmarła babcia, byłam bardzo mała i dla wszystkich tutaj, podobno było szokiem słyszeć, że miła raka. Była przyjezdna, obca, ale przyjęta z uznaniem i miłością. Z resztą, podobno przez całe życie odwdzięczała się tym samym.
Tutaj nikt z miejscowych nie choruje poważnie. Zdażają się urazy nabyte w czasie pracy, czy polowań, ale nie ma chorób, na które umierają indianie. Odchodzą naturalnie z wiekiem i to jest piękne.
Siadam na ławce z widokiem na zatokę i zaczynam się zastanawiać jak będzie wyglądać moje dalsze życie. Mam trzydzieści dwa lata i jeszcze wiele przede mną. To, co miałam stracić straciłam w najstraszliwszy sposób. Teraz powinno być tylko lepiej.

- Hej, przyjaciółko!- słyszę za sobą głos i uśmiecham się. Odwracam głowę i widzę Briana, jego tatę- Johna, kobietę w średnim wieku i śliczną nastolatkę.

- Dzień dobry i cześć.- witam się z wszystkimi wstając z ławki. Tata B. wychodzi do przodu i niespodziewanie zamyka mnie w serdecznym uścisku.

- Cieszę się, że Cię widzę Al i dziękuję za to, że się nim zajęłaś. Bez Ciebie nie miał bym już syna.- szepcze mi do ucha mężczyzna.

W moich oczach od razu pojawiają się łzy. Odrywamy się od siebie i wtedy John przedstawia mi resztę rodziny. Żonę Cecilię i córkę Janet. Brian stoi dumnie z boku i uśmiecha się. Kiedy jednak słyszy czyjeś nawoływanie, spina się i markotnieje. To ewidentnie kobiecy głos. Rozglądam się dookoła i w pewnym momencie dostrzegam chudą blondynę w zbyt wysokich szpilkach i w zbyt krótkiej mini. Zmierza wprost do nas uśmiechając się sztucznie swoimi napompowanymi ustami. Tato Briana coś do mnie mówi, ale nic do mnie nie dociera. Potem sam zawiesza głos i obserwuje kobietę. Czekam na rozwinięcie sytuacji i aż mnie skręca w żołądku.
Kobieta podchodzi do Briana, rzuca czule: "Tutaj jesteś kotku" i przytula się jak do swojej maskotki, nie zwracając uwagi na innych ludzi. B. próbuje ją od siebie odessać, ale franca dobrze się trzyma.
Nie mam ochoty patrzeć na to wszystko i to w obecności jego rodziny. Nie wiem dlaczego, ale czuję się upokorzona i zła całą sytuacją. I jest mi żal rodziny Brien'a.

- Dziękuję państwu za spotkanie. Bawcie się dobrze, ja muszę iść sprawdzić co z kursem pierwszej pomocy. Spotkamy się później. Dowidzenia.- odwracam się na pięcie z zamiarem odejścia, nie czekając na reakcję jego rodziny.

- Alice...- słyszę za sobą głos przyjaciela, ale nie reaguję. Czuję za to uścisk ciepłej dłoni na nadgarstku.

- Mogę iść z Tobą?- słyszę głos Janet. To jej dłoń czuję na swojej.

Waham się przez chwilę. Odwracając głowę spostrzegłam wyraz twarzy Briana. Ewidentnie nie był zadowolony ze spotkania. Pytanie tylko czy z mojego powodu czy jej i jakiś nie mam ochoty się to tym przekonywać. Utrzymanie dystansu będzie najlepszym wyjściem.

- Tak Janet. Jeśli tylko chcesz, to zapraszam.- uśmiecham się i ciągnę ją za dłoń w kierunku naszego namiotu, byle jak najszybciej odejść z tego miejsca.

Prawda jest taka, że pragnę stąd uciec jak najdalej i nie patrzeć na tą dwójkę.

- Kotku...- szepczę pod nosem, a w ustach czuję niesmak.

- Fuj!- słyszę obok siebie i spoglądam na Janet. Jej mina mówi wszystko. Nadal przez ramię obserwuje swojego brata i jego "partnerkę".

- Fuj, to za mało powiedziane.- mówię do młodej i wybuchamy śmiechem. Jen jest urocza.

- Mój brat to idiota.- mówi z przekonaniem.- Mając Ciebie, zadaje się z takimi... łeee.

Patrząc na dziewczynę, widzę autentyczne obrzydzenie na jej twarzy. Mam ochotę ją wypytać, co to za jedna, ale powstrzymuje się. Przecież nie powinno mnie to nic obchodzić. Jednak czuję się dziwnie i niekomfortowo.

Zamknięci w friendzoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz