- Jak mi odmawiasz? Jayce! - Caitlyn zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona, wpatrując się w swojego przyjaciela, który spoglądał na nią jak na wariatkę. Jego bursztynowe oczy raz po raz połyskiwały lazurowym blaskiem, jak gdyby zakorzeniły się w nich już na stałe kryształy hextechu.
Wyglądał na zmęczonego.
Mimo tych wiecznie palących się do działania tęczówek, po jego ciele, jego gestach widać było ogromne wycieńczenie psychiczne, jak i fizyczne. Jego mięśnie były nadzwyczaj wyraziste, ale poruszał się trochę jak zombie, miał bordowe wory pod oczami, a na brodzie widniał kilkudniowy zarost. Wyglądał dojrzalej niż parę tygodni wcześniej, kiedy ostatni raz widzieli się z Caitlyn. Ich oboje pochłonęły obowiązki, których nie mogli sobie odpuścić. Każde z nich pełniło ważną rolę w społeczeństwie i nie mogło zawieźć. Tym bardziej, że oboje naiwnie wierzyli w lepszy świat.- To bardzo głupie, doskonale o tym wiesz. - Powiedział w końcu, mocniej napinając mięśnie ramion. Oparł się wygodniej o swoje biurko i spojrzał na nią bardziej poważnie.
Caitlyn zmrużyła oczy.
- Pracowanie bez wiedzy przełożonych też nie było niesamowicie mądrym pomysłem nie sądzisz? A jednak zrobiłeś to i teraz siedzisz sobie w radzie popijając codziennie wesoło herbatkę, wiedząc, że niemal wszystkich radnych trzymasz w garści, bo masz niewyobrażalnie dużą wiedzę. - Caitlyn podeszła do Jayca, który już nie patrzył w jej stronę, tylko gdzieś w bok, udając niesamowicie duże zainteresowanie mahoniowo-stalowym blatem biurka.
Ciemnowłosa położyła mu dłoń na ramieniu, drugą unosząc jego podróbek w swoją stronę. Parzyli na siebie przez dłuższą chwilę, aż Jayce odsunął jej rękę i westchnął przeciągle.- Porozmawiam z reszta na ten... - Nie dokończył dopowiedzieć ostatnich słów, bo Caitlyn rzuciła mu się na szyję, obdarowywując jego kwadratową szczękę wieloma delikatnymi pocałunkami. Chłopak zachichotał cicho i objął swoją przyjaciółkę, obracając się z nią parę razy.
Oboje po chwili zanosili się szczerym, głośnym śmiechem.***
Caitlyn przechadzała się po ulicach Piltover z dobrym humorem. Odwiedzenie Jayca w sprawie Vi i sama rozmowa z nim, poprawiła jej bardzo samopoczucie. Zapomniała już, jak to jest mieć kogoś, na kogo zawsze możesz liczyć w wypadku pobicia, czy zwykłego wyżalenia się i oczekiwania pomocy. Nie sądziła, że mimo tak licznych przerw w ich relacji, dalej będą się tak świetnie dogadywać w każdym temacie. Coraz bardziej zaczynała sobie cenić bruneta jako przyjaciela.
Ciemnowłosa mogłaby skupić się na kontemplacji utaczającej ją architektury i przyrody, gdyby nie głośny huk, który rozległ się parędziesiąt metrów za nią. Odwróciła się natychmiast wyciągając swoją popisową broń.
Ludzie wokół niej krzycząc i wrzeszcząc rozpierzchli się na boki. Wszyscy z przerażaniem wymalowanym na pobladłych twarzach. Caitlyn poprawiła odznakę na mundurze i przysunęła bliżej siebie broń, w każdej chwili gotowa wystrzelić. Zaczęła iść wolno na przód rozglądając się za rannymi, ale nie zauważyła nikogo, a także nic podejrzanego nie słyszała.
Jasnooka zaczęła powoli wchodzić dym i kurz, który powoli opadał po niedawnej eksplozji. Jej oczy delikatnie załzawiły od drobinek w powietrzu, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi, jak najbardziej było to możliwe. Miała teraz inne priorytety, którymi było bezpieczeństwo innych ludzi, a także złapanie potencjalnego sprawcy wybuchu. Caitlyn wzięła głęboki oddech i szła dalej. Jej buty chrzęszczały nieprzyjemnie głośno wśród głuchej ciszy. Starała się iść jak najciszej, by usłyszeć wołanie o pomoc bądź przeładowywanie broni, której lufa mogła być wycelowana tuż między jej oczy.
Gdy Caitlyn przeszła kolejne kilkanaście metrów, zaczęła deptać butami po tych większych odłamach budynku. Nie rozpoznawała go i nie wiedziała, czy był to dom, czy może jakaś piekarnia, czy cokolwiek innego. Powoli zaczęła się wspinać na szczyt gruzu, by uzyskać lepszą widoczność. Jej buty co jakiś czas ześlizgiwały się ze ścian, co wcale nie napawało ją zachwytem. Większość odłamków było ostro zakończonych, więc upadek mógł się równać naprawdę sporej krzywdzie.
W końcu jednak dziewczyna dotarła na szczyt gruzu i rozejrzała się.
Kurz dalej był dość gęsty, ale rozrzedzał się i opadał. Było już nawet słychać wycie syren 'policyjnych' oddali. Ciemnowłosa rozejrzała się jeszcze kilka razy, jednak nie dostrzegła niczego podejrzanego. Mruknęła coś cicho pod nosem i zbierała się do zejścia, gdy po prawej stronie mignął jej cień.
Zadziwiająco szybki, który mógł być jedynie anomalią wywołaną przez jej mózg. Jednak jej intuicja niemal krzyczała, że to nie żadna fatamorgana, a zbliżające się niebezpieczeństwo. Caitlyn wyjęła z powrotem broń, którą zdążyła schować w czasie wspinaczki. Rozejrzała się ponownie.
Cień znów pojawił się ułamek sekundy, aż w końcu stał się stały i w zastraszającej prędkości przemieszczał się w stronę klifu. Jasnooka bez chwili wahania ruszyła za nim w pościg.
Modląc się w duchu, zeskoczyła jak najdalej potrafiła na resztki gruzu pod sobą. Na swoje szczęście, żadna z jej kostek nie ucierpiała.
Ruszyła pędem, starając się omijać wszelkie większe fragmenty ścian, który zagradzały jej drogę. Biegła, ile sił w nogach, co jakiś czas, strzelając w cień. I jak rzadko zdarzało jej się chybić, tak teraz robiła to niemal ciągle. Prawdopodobnie przez ciągły bieg, kurz i dziwny sposób przemieszczania się potencjalnego sprawcy.
W końcu zaczęło brakować jej sił, ale widziała, że tuż tuż znajduje się klif. Jej przeciwnik nie miał już szans. Była o tym przekonana.
Dopóki nie zobaczyła, jak ten skacze prosto w przepaść.****
Hej, fajne nie? :)
CZYTASZ
zaułki || vi x caitlyn || Arcane
FanfictionCzasem nasze ścieżki krzyżują się z tymi należących do innych ludzi. Często bywa tak, że te połączenia dróg są głupie, nierozważne czy niebezpieczne. W normalnych okolicznościach, Caitlyn nigdy nie chciałaby mieć nic wspólnego z istotą Vi. Jednak...