Królestwo Hunar — Kamienny Zamek
Król Simon jak zwykle w porze odpoczynku stał w jednym z okien w swojej komnacie i myślami był gdzieś daleko. Zmierzchało. Deszcz, który lał się od rana z nieba, spływał teraz z dachów jego królestwa, niknąc w spragnionej go ziemi, a słońce nieśmiało próbowało przebić się przez chmury, chcąc zajrzeć w to miejsce jeszcze, chociaż na krótką chwilę nim zgaśnie zatopione za horyzontem. Chmury były jednak zbyt gęste, aby mu na to pozwolić i tysiące odcieni szarości spowiło ziemię.
— Najjaśniejszy panie? — zapytał cicho głos za plecami Króla, który zastanawiał się właśnie nad kolejnym uderzeniem we wroga i miał podjąć decyzję, czy stanie się to na wiosnę, czy jeszcze w tę zimę.
— Tak Connorze? — odpowiedział mu, ale się do niego nie odwrócił.
Doradca stał chwilę w milczeniu.
— Czy już coś postanowiłeś? Mam przekazać jakieś informacje generałom? Mają szykować armię? — dopytywał ostrożnie.
Connor był jego osobistym doradcą, od kiedy Król Simon utracił ojca na polu bitwy. Był mądry, wykształcony i rozsądny, ale była w nim jakaś cząstka, cieniutka struna, której brzmienie zawsze go irytowało, toteż doradca nie był powiernikiem jego myśli i tym samym zadawał niekończące się pytania. Nie potrafił wpasować się między wiersze. Za to świetnie potrafił to Konrad, dowódca przybocznej armii. Młodzieniec nieco starszy od Króla, równie mądry i wykształcony co Connor, ale mniej rozsądny. Cechowała go z racji młodego wieku nadmierna porywczość do wojaczki, dlatego Król, chcąc nie chcąc musiał znosić dopytywania Connora.
— Armia ma być gotowa zawsze — zakwestionował.
— Oczywiście panie, jest jak najbardziej, jednak...
— Nie wiem — przerwał mu Król ostro.
Doradca znieruchomiał.
— Czy wasza wysokość raczy wyrazić się jaśniej? — znów zaczął dopytywać.
Znów te pytania — zirytował się Król w myśli. — Może powinienem skrócić go o głowę? — przyszło mu do głowy, ale szybko odrzucił ten pomysł. Wszakże rządził twardą ręką z woli ojca, ale nie był swoim ojcem. On zgładził siedmiu swoich doradców. To za jego panowania powstało wśród ludu powiedzenie, gdy kogoś nie darzyło się sympatią, życzono mu, aby został doradcą Króla Caleba, bo ścinał ich niczym wrogów na polu bitwy.
— Nie wiem, czy to ma sens — odpowiedział znów zagadkowo Król.
Doradca znieruchomiał.
— Ależ panie...
— Po prostu ogarnęło mnie zwątpienie — znów mu przerwał. — Słyszałem, że do służby w armii powołujemy dzieci. Czy to prawda?
— Ależ królu, skąd takie przypuszczenia? — dopytywał drżącym głosem doradca.
Jego ton zdradzał Królowi, że to o czym plotkowały służące przy kominku, to prawda.
— Ile lat ma najmłodszy rekrut? — dopytywał dociekliwie.
Doradca zamilkł. Król słyszał za plecami jego niespokojny oddech i nie musiał się oglądać za siebie, żeby wiedzieć, jaki ma wyraz twarzy. Zmieszany.
— Musiałbym sprawdzić — wyjąkał ostatecznie.
Doprawdy zetnę mu głowę — szydził Król w myślach.
— Zatem sprawdź i wróć do mnie — upomniał go szorstko.
— Tak panie, oczywiście, zrobię to, czym prędzej — odparł doradca wciąż drżącym głosem i już miał się wycofać z komnaty, gdy znów przystanął. — Konrad mówił dziś popołudniu, że w lesie zadomowił się na powrót szaman, który wyratował cię z porażenia piorunem. Wiem, że chciałeś wiedzieć, gdyby pojawił się w okolicy.
Król otworzył oczy szerzej i odwrócił się na pięcie. Wlepił swoje brązowe oczy w przygarbioną postać mężczyzny w średnim wieku, odzianego w długą szatę w kolorze purpury i z łysiną na czubku głowy.
— Dopiero teraz mi to mówisz? — wrzasnął na niego. — Każ osiodłać konia, chcę go odwiedzić jak najszybciej.
— Panie zmierzcha, czy to aby na pewno dobra decyzja? — zapytał doradca z trwogą i nieśmiało podniósł na niego oczy, ale szybko je opuścił, gdy napotkał zmarszczone brwi Króla. — Może zaczeka wasza wysokość do rana?
Król westchnął zirytowany.
— Lubię cię Connor, naprawdę, darzę cię szacunkiem za to, jakim jesteś człowiekiem i podziwiam za mądrość, ale czasem mi się wydaje, że nie zachowujesz się jak doradca, a jak sam Król!
Doradca skulił się w sobie jeszcze bardziej. Ten jego lęk napawał czasem Króla odrazą.
— Przemawia przeze mnie jedynie troska panie — próbował się wytłumaczyć. — Nie śmiałbym...
— Zatem nie śmiej nigdy więcej i każ osiodłać konia! Znajdź Konrada! Ma być gotowy, nim słońce zajdzie. Będę na dziedzińcu za piętnaście minut! — rozkazał mu Król.
Doradca tylko pokiwał głową z oczyma wciąż wbitymi w ziemię.
— Oczywiście panie — przytaknął mu tym razem bez zająknięcia i wycofał się do wyjścia.
Istotnie doradca, o ile może nie był domyślny, to działał bardzo sprawnie. Piętnaście minut wystarczyło, by koń był osiodłany, a Konrad na nogach, trzeźwy i w pełni przygotowany.
— Dokąd jedziemy panie? — zwrócił się do niego, swoim ochrypłym zapewne od przerwanego snu głosem.
Król wiedział, że Konrad lubi dwie rzeczy. Alkohol i sen. Jego szczęście, że tego wieczoru wybrał sen zamiast trunku i był zdolny do jazdy. Jego jasnoniebieskie opuchnięte nieco oczy wbite były w Króla, a jasne jak piasek włosy rozwiewał chłodny wiatr, który niepokoił karego konia i ten przestępował z kopyta na kopyto niespokojnie, jakby czuł niebezpieczeństwo.
— Do lasu Konradzie — odpowiedział mu Król, wspinając się na swojego kruczoczarnego rumaka.
Usadowił się dobrze w siodle, poprawił futrzany płaszcz na plecach, który skrywał skórzane odzienie i stopy w strzemionach, a potem pogonił konia do bramy. W powietrzu uniósł się pospieszny tętent końskich kopyt odbijany od bruku i tuż za bramą zamilkł w trawie. Konrad ruszył za Królem czym prędzej, a gdy udało mu się zrównać z nim na błoniach, pędzili już cwałem.
— Panie, a po cóż do lasu o tej porze? Dlaczego ci tak spieszno? — krzyknął.
— Muszę się spotkać z Pustelnikiem — odkrzyknął do niego Król.
Chwilę później byli już niedaleko ściany lasu. Wzgórza tonące w mroku się przybliżyły i tworzyły falisty grzebień, wznosząc się wysoko i nastając na nich złowrogo. Mrok zgęstniał, a chmury na niebie pociemniały. Słońce zasłonięte przez nie musiało już schować się za horyzont.
Konrad znów nadgonił drogi i oboje parę minut później zatrzymali konie na skraju lasu. Zapadł zmrok, a gęstwina go spotęgowała.
— Panie, ale dlaczego to takie pilne? — zapytał znów, dysząc ciężko, jakby to on był biegnącym koniem.
— Nie chcę, żeby znów zniknął — odparł Król. — Obiecał mi coś lata temu i chcę go o to zapytać, zanim znów zniknie na długie miesiące — wyjaśnił.
Dla Konrada miał cierpliwość, bo on go rozumiał, choć chyba nie tym razem, bo wciąż patrzył na niego pytająco.
Przed nimi otwierał się ciemny las i kręta wiodąca do jego wnętrza leśna dróżka.
— Panie, pojadę przodem.
Król się uśmiechnął.
— Nic z tego Konradzie. Tych na tyłach zjadają wilki — zażartował i znów pogonił konia.
Konrad zaśmiał się ciepło i ruszył tuż za nim.
— Boisz się panie wilków? — zakpił.
CZYTASZ
Królewskie pragnienia
Ficção GeralMłody król, poprzysięgając zemstę za śmierć ojca, zostaje naznaczony przez niebiosa klątwą. Na polu bityw razi go piorun i od tej chwili nosi na ciele nieestetyczne znamię, ale też odczuwa pociąg do tej samej płci. W myśl niebios, ma się on do końca...