Czekałem na Adama pod księgarnią i zaczynałem się już lekko niepokoić, bo chłopak spóźniał się dobre pół godziny. Miałem już po niego iść kiedy wyszedł zza rogu trzymając się za brzuch. Wypadłem z samochodu jak oparzony i dopadłem do chłopaka w kilku susach. Kiedy go objąłem spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem i wsparł się na moim ramieniu.
-Jedziemy do mnie - zdecydowałem, ale wtedy Adam mnie zatrzymał.
-Chcę wrócić do siebie...
-U mnie...
-Proszę...
Wiedziałem, że to zły pomysł, ale w danej chwili nie chciałem się z nim sprzeczać. Pojedziemy najpierw do niego, a potem spakuję kilka jego rzeczy i zabiorę go do rodziców. Przynajmniej wiem, że będzie miał dobrą opiekę, bo z tego co wczoraj mówił mieszka sam.
Podjechaliśmy pod jedną z nielicznych kamienic jakie można było spotkać w naszym mieście i weszliśmy na ostatnie piętro. Nie powiem, żeby to miejsce mi się od razu spodobało. Musiało być dość tanie skoro Adam je wybrał, bo nie sądzę by praca na ¾ etatu dawała mu duże zarobki pozwalające na wynajęcie czegoś porządnego. Gorzej było gdy przekroczyłem próg mieszkania... Odrapane ściany, skrzeczące deski, wysłużony materac, zamiast szafy dwa, gołe wieszaki... najlepsze były dwie szyby zaklejone pleksą i elektryczny grzejnik na środku... niczego. W „mieszkaniu" było zimno i czuło się w powietrzu wilgoć. Chłopak nawet porządnego stołu nie miał, a drzwi w kuchennych szafkach wołały o pomstę do nieba ledwie wisząc na zawiasach.
-Gdzie masz torbę? Albo walizkę?
-Po co?
-Nie będziesz tu mieszkał.
-Charles, to moje mieszkanie...
-Kupiłeś tą ruderę? - chyba posunąłem się za daleko, bo chłopak zawstydzony zagryzł wargę i odwrócił wzrok.
-Wynajmuję.
-Świetnie. Daj mi numer do właściciela. Wyprowadzasz się stąd.
-Nie wyprowadzam się stąd. Nie mam dokąd pójść, więc tu zostaję - odpowiedział spokojnie, choć nadal na mnie nie patrzył.
-Powiedziałem daj mi numer do właściciela - użyłem tonu jakim rozmawiałem z co oporniejszymi klientami i to chyba poskutkowało. -Grzeczny chłopiec...
Już miałem pogłaskać go po głowie, ale wtedy popatrzył na mnie tak... tak... sam nie wiem, ale w jego spojrzeniu było tyle bólu i nadziei, że serce pękało. Szybko zabrałem rękę i wystukałem numer do właściciela tej rudery.
-Halo?! - odezwał się jakiś przepity i przepalony głos.
-Dzwonię w sprawie lokatora spod numeru 4 lokal 22.
-Co znów zrobił? - warknął typ. -Znów zalał lokatorów pięto niżej? Że też ta ciota nie potrafi rury nawet dokręcić! Niech wezwie hydraulika i sam za niego zapłaci!
-Nie chodzi o zalanie mieszkania...
-To co? Znów mu ogrzewanie nie działa? Jakby był taki obrotny to by sobie szybko przygruchał jakiegoś gacha co by mu porządnie dupę przeruchał i ogrzał w nocy...
Powoli zaczynało się we mnie gotować i cieszyłem się, że tym nie stoi na wprost mnie, bo tak świerzbiły mnie ręce, że mógłbym obić mu mordę. Rodzona matka by go nie poznała.
-Zmierzam do tego, że właśnie dzwoni jego gach, jak był pan uprzejmy mnie nazwać, by poinformować szanownego właściciela, że się wyprowadza w trybie natychmiastowym z uwagi na warunki mieszkaniowe jakie mu pan zapewnił. Oczekujemy również zwrotu kaucji oraz kosztów wynajmu za ostatnie da miesiące.
CZYTASZ
Świąteczne randki
RomansaDwa lata temu Charles przeżył ogromny zawód miłosny i rozstał się ze swoim długoletnim partnerem po tym jak nakrył go na zdradzie. Dziś, jak co roku na początku grudnia, przyjechał do rodzinnego miasteczka na święta i po kłótni ze swoją rodzicielką...