Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jak bardzo mi się nie chciało zarówno oglądać tego filmu, jak i go tutaj opisywać. To wcale nie dlatego, że jest z nim coś nie tak, ale w sumie to owszem - jest tak okropnie popularny, że aż za. Razem z "Krainą Lodu" jest to bezsprzecznie najważniejszy i najsłynniejszy obraz Disneya wszech czasów.
Ile się nasłuchałam śpiewów, analiz, ciekawostek, to moje. Dzisiaj jednak przybywam na ten oto padół rozpaczy, by jeszcze raz zmierzyć się z tym arcydziełem i nieco go przeanalizować.
A trzeba przyznać - jest nad czym się zgłębić, zatem bez zbędnego przedłużania, przejdźmy do konkretów.
Akcja filmu toczy się w sumie nie wiadomo kiedy, ale na dłuższą metę nie ma to większego znaczenia. Głównym bohaterem tej opowieści (rzekomo opartej na "Hamlecie" Szekspira) jest lwi książę Simba, będący synem swojego ojca i swojej matki.
Mufasa - bo tak nazywa się tatuś - bardzo mocno przykłada się do wychowania swojego następcy, w duchu wzniosłych ideałów dążenia do harmonii i zrozumienia sensu przemijania. Jednocześnie ogranicza go pewnymi zakazami po to, by jego podlotek nie zrobił sobie ziazia, ale jak to w życiu bywa - dzieciak "wie lepiej". Prowadzi to do wielu nieprzyjemnych sytuacji z których i tak musi ratować go tatuś, a młody potem robi swoje. Do czasu.
W Królestwie żyje sobie również brat Mufasy - Skaza, który twierdzi, że został on niesprawiedliwie pozbawiony tronu i za wszelką cenę próbuje zutylizować obecnego monarchę, by sięgnąć po władzę.
Pewnego dnia plan tego odrzutka dochodzi do skutku, a jego bratanek pchany wyrzutami sumienia udaje się na autowygnanie, gdzie poznaje Timona i Pumbę oraz wiedzie beztroski żywot.
A ci panowie to są dopiero gagatki. Jestem przekonana, że to najsłynniejsze sidekicki , których charyzmę próbowano wiele razy później kopiować, raczej bez powodzenia. Są strasznie nieogarnięci, ale przy tym potrafią być zabawni i nieirytujący.
Niemniej to nie tylko sympatyczni bohaterowie, lecz zwłaszcza przesłanie jest bardzo ważną zaletą tej produkcji.
Wielokrotnie spotykałam się ze w sumie ciekawą analizą, przyrównującą Mufasę do Boga, Simbę do człowieka, a Skazę do diabła. Pozwala ona pięknie ukazać naszą całkowitą słabość, gdyż opieramy się tylko i wyłącznie na własnych siłach, a także podstępność zła, próbującą zdusić pragnienie jednostki do stworzenia czegoś dobrego w zarodku.
Rozwój postaci Simby też jest przedstawiony w wybitny sposób. Przez film trwający około półtorej godziny, jesteśmy w stanie bezbłędnie prześledzić jego dorastanie, rozterki związane z jego przeznaczeniem, a także wyrzutami sumienia. Muszę się przyznać, że jego portret psychologiczny jest chyba najlepszy ze wszystkich bohaterów w kanonie animacji Disneya. Widać jego wewnętrzną walkę o słuszne wybory i bezradność wobec wydarzeń rozgrywających się wokół niego.
Oprócz niezwykle pouczającej opowieści, jeszcze jedna rzecz ujęła widzów za serce, a jest nią oczywiście muzyka, za którą odpowiada trzech weteranów branży - Hans Zimmer, Elton John i Tim Rice.
Przy takim trio nie ma się co dziwić, że osiągnięto taki efekt. Udało im się stworzyć coś ponadczasowego, co nie zniknie z popkultury przez długie lata, o ile w ogóle. Każda z tutejszych piosenek wyróżnia się swoim oryginalnym brzmieniem, jednocześnie pozostając w spójnej całości z resztą. Przez swoją popularność są one bardziej, bądź mniej memiarskie i doczekały się bardziej bądź mniej udanych coverów...
Pięknie wyszła również animacja. Tak strasznie mi przykro, że już nie stosuje się dwuwymiaru... Występujący tutaj oczywiście zdążył się delikatnie zestarzeć, aczkolwiek nadal wygląda świetnie.
Co się zaś tyczy wersji "aktorskiej" z 2019 to w sumie... Jeszcze nigdy nie byłam na gorszym seansie. I to nie dlatego, że ten film jest zły, ale momentami szanowne kino w moim mieście, już owszem.
Nieistotna historia
Jakoś tak się dzieje, że praktycznie nigdy premiery lokalne nie pokrywają się z premierami krajowymi w naszym kinie, ale tutaj było inaczej. Okazało się, że na 19 lipca (dlaczego ja to pamiętam xD?), Miejski Ośrodek Kultury itd. zorganizował jakieś wydarzenie dla dzieci i dosłownie horda z nich przybyła na seans, na który poszłam z siostrą.
Ekscytowali się tym tak jakby nie widzieli oryginału i spojlerowali sobie nawzajem co zaraz będzie. Oprócz tego ich pęcherze wielkości orzeszków ziemnych nie wytrzymywały napięcia i co pięć minut któryś z nich musiał iść siku, otwierając przy tym drzwi na ościerz.
A jak płakali! Jak się śmiali!
Ja się naprawdę dziwię jakim cudem z sali wyszło tyle osób ile weszło, bo ledwo się powstrzymywałam...
Koniec nieistotnej historii
... i dlatego się nie wypowiem o tym filmie bo nie wiem o czym.
Nawet jeśli "Król Lew" nie należy do moich najulubieńszych, to zapewniam was, że niezwykle szanuję ten film. Boli mnie to, że jest tak strasznie spłycony przez popkulturę, gdyż ma naprawdę głęboki przekaz i nie powinno się go upraszczać do wzruszających scen. Gdybym urodziła się trochę wcześniej, pewnie nie miałabym o nim zniszczonej opinii, ale cóż - muszę już z tym żyć. Z mojej strony na jego koncie ląduje zatem mocne 9/10, gdyż jest to autentycznie coś na co warto zwrócić uwagę.
CZYTASZ
Disney według Echi
AlteleOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...