Rozdział XXXVIII

555 25 1
                                    

Jak co ranek siedziałam w wielkiej sali. Był weekend więc nie wszyscy wstali tak wcześnie na śniadanie. Ja od chwili gdy wymknęłam się z jego pokoju, niewiele spałam, nie mogłam też zbyt wiele przełknąć. Nie chciałam roztrząsać tego, co między nami zaszło, jednak myśli same prowadziły mnie do minionej nocy.

Dotyk jego skóry, ciche odgłosy, które wydawał, kiedy mnie dotykał, wszystko to powracało w moich myślach. Próbowałam z tym walczyć, chcąc zapomnieć o tym, jak trudno mi było powstrzymać mój własny głos, kiedy jego dłonie błądziły po moim ciele. Wiedziałam, że nie zdołałam ukryć przed nim, iż nigdy wcześniej nie robiłam tych rzeczy. Wszystko tak bardzo mnie przytłaczało, dlatego za wszelką cenę próbowałam odpędzić od siebie wspomnienia, spychając je w tył głowy. Był moim wrogiem, a ja obnażyłam przed nim swoje prawdziwe uczucia. Bałam się naszego spotkania, tego, że gdy stanę przed nim poczuje się tak bezbronnie.

   - Wszystko w porządku? - Obejrzałam się za siebie i ujrzałam Noah. - Miejsce obok ciebie jest wolne?

   - Tak, możesz usiąść. - Powiedziałam i odwróciłam wzrok od chłopaka.

   - Wiem, że to ty odprowadziłaś Freda do naszego pokoju. - Oznajmił, gdy usiadł obok mnie.

   - Skąd? - Zapytałam, obawiając się tego, że chłopak mógł zobaczyć znacznie więcej.

   - Cam, widział jak go wyprowadzałaś z sali. - Wydusił i złapał się zakłopotany za kark. - Wiem, że nie macie za dobrych relacji, ale gdybym wiedział wcześniej to z pewnością bym ci pomógł.

   - Dzięki, jak zauważyłeś dałam radę sama. - Powiedziałam krótko, nie chcąc drożyć tematu.

   - Fred ostatnio nie jest sobą. - Wyznał i pokręcił głową. - Od czasu kiedy ona zaginęła zupełnie przepadł. Choć sądzę, że wczorajsza wiadomość wstrząsnęła nim zupełnie, zresztą sama widziałaś.

   - Jaka wiadomość? - Zapytałam, czując jak w mojej głowie pojawiają się najgorsze scenariusze. - Chodzi o Lorę?

   - Nie słyszałaś? - Wyznał zaskoczony.

   - Ale o czym? - Wydusiłam, czując jak moje serce przyspiesza.

   - Podobno kilku aurorów odnalazło w zakazanym lesie obóz, w którym przetrzymywali jeńców, między innymi była tam też Lora. Próbowali ich odbić, jednak coś poszło nie tak. Niewiadomo czy wszyscy tam przeżyli, a obozowisko zniknęło. - Jego głos był zupełnie poważny. - Myślałem, że o tym wiesz.

   - Nikt mi o tym nie powiedział. - Poczułam jakby coś ciężkiego ściskało mój żołądek.

   - Słuchaj nic nie wiadomo być może ona wciąż żyje. - Dodał szybko, a na jego twarzy pojawiło się zmartwienie. - Może znów im się uda odnaleźć obozowisko i tym razem ją stamtąd zabiorą.

Podniosłam się raptownie i poczułam jak moje nogi się chwieją. Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, dlatego odeszłam bez słowa kierując się do wyjścia z sali. Poczułam jakby zabrakło dla mnie powietrza, dusiłam się. Zatrzymałam się przy jednym z okien, opierając się o chłodną ścianę. Minęło już tyle czasu odkąd Lora zniknęła, a myśl o tym, że mogłabym przeze mnie zginąć sprawiała, że do oczu napływały mi łzy. Byłam zupełnie przerażona.

Chciałam, dowiedzieć się czegoś więcej, dlatego postanowiłam, udać się do Dumbledora. Dotarłszy pod gabinet dyrektora, natknęłam się na jednego z prefektów, który oznajmił, iż profesor wyjechać w pilnej sprawie, związanej z panną różową i nikt nie wie kiedy wróci. Zrezygnowana wróciłam do swojego dormitorium. Przez długi czas rozmyślałam nad wszystkim co powiedział mi Noah. Nie wiele wiedziałam, jednakowoż jednego byłam pewna, jeśli moja przyjaciółka wciąż żyła potrzebowała natychmiastowej pomocy. Aurorzy może i byli doskonale przeszkoleni, a ich akcję były skrupulatnie opracowane, jednak to ja posiadałam coś co osoby odpowiedzialne za porwanie Lory pragnęły.

Chwyciłam za swoją torbę i wyrzuciłam na swoje łóżko całą jej zawartość. Przejrzałam to co z niej wyleciało, począwszy od odłożenia podręczników na biurko. Do pustej torby wpakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, które wcześniej pomniejszyłam aby wszystko się w niej zmieściło. Nigdy wcześniej nie planowałam takiej podróży, jednak na tak samotną wyprawę do zakazanego lasu, z pewnością warto było zabrać wiele istnych rzeczy.

Kiedy już prawie skończyłam, natknęłam się na coś ostrego między moimi ubraniami w szafie. Łapiąc za rękojeść i wyciągnęłam sztylet, który wręczył mi Hagrid. Przyjrzałam się niewielkiej broni, po czym zawinęłam ostrzę w cienki szal i wsadziłam do torby. Byłam już prawie gotowa i brakowało mi już tylko jednego. Wyciągnęłam z szafy szkatułkę, w której trzymałam biżuterię, a następnie chwyciłam za srebrny łańcuszek na mojej szyi, odpinając go. Ułożyłam medalion na łóżku i wyciągnęłam ze szkatułki szafirowy naszyjnik , który położyłam tuż obok. Nigdy nie uważałam się za geniusza transmutacji, ale musiałam spróbować. Trzymając w dłoni różdżkę wypowiedziałam zaklęcie zamieniając kształt medalionu oraz szafirowego naszyjnika. Jedno przybrało kształt drugiego. Na pierwszy rzut oka zaklęcie wydawało się być bez zarzutu, jednak wiedziałam, że mimo iż medalion zmienił swój wygląd wciąż emitował silną magię. Ukryłam go więc w bawełnianym woreczku i wsadziłam do szkatułki, którą następnie ukryłam za ubraniami w szafie. Podmieniony naszyjnik zapięłam na szyi. Chwyciłam już tylko za płaszcz oraz torbę, po czym wyszłam z pokoju.

Chcąc nie rzucać się w oczy, ostrożnie podeszłam do schodów i udałam się na parter. Gdy dotarłam na ich szczyt skręciłam na główny korytarz, z którego prowadziła prosta droga do wyjścia wiodącego na błonie. Starałam się iść spokojnie, nie zwracać na siebie uwagi. I było tak do czasu, gdy zbliżając się do wrót zamku i obejrzałam się za siebie, aby upewnić się, że nikt za mną nie idzie. Wtedy też poczułam na sobie czyiś wzrok. I nie myliłam się. W oddali dostrzegła Draco. Stał przyglądając się mi uważnie, tak jakby czekał na mój ruch. Nie potrafiłam przestać się w niego wpatrywać, to było silniejsze ode mnie.

Poczułam jak wspomnienia minionej nocy powracają. Bałam się tego spotkania, a to co poczułam sprawiło, że zadrżałam. Nie była to nienawiść, nie do niego. Byłam zła, ale na siebie, za to, że pozwoliłam mu wedrzeć się do mojego serca. Kiedy dostrzegłam, że on sam miał dość czekania i ruszył w moją stronę, pchnęłam znajdujące się przede mną drzwi i uciekłam.

Wybiegłam na zewnątrz, a chłodny wiatr owiał moją rozpaloną skórę. Biegłam w stronę zakazanego lasu, nie oglądając się już za siebie. Nie mogłam się zatrzymać, nie teraz. Wiedziałam doskonale, że stchórzyłam, uciekając przed nim i własnymi uczuciami. Teraz jednak liczył się ktoś inny. Musiałam pomóc przyjaciółce, bo gdziekolwiek teraz była, znalazła się tam przeze mnie. Byłam jej to winna i jeśli istniała szansa na to, że mogę ją uratować, nie wahałam się.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz