Rozdział XXXIX

532 24 2
                                    

Drzewa, które mnie otaczały przeistoczyły się w labirynt. Mijały godziny, a ja brnęłam do przodu, próbując odszukać choćby jednego śladu, świadczącego o czyjeś obecności. Nie było już odwrotu, nie kiedy odważyłam się na tą samotną podróż. Pamiętałam dobrze ostrzeżenie wypowiedziane przez Dumbledora, wiedziałam, że się narażam, jednak to trwało już zbyt długo. Nie chciałam już więcej bezczynnie czekać, aż znów usłyszę od kogoś, że próbowali lub byli blisko. Musiałam sama spróbować, nawet jeśli kosztowałoby by mnie to własne życie. Wiedziałam doskonalę jak wiele ryzykuje, zapuszczając się tak daleko w las. Nie mniej jednak wolałam spędzić kolejną noc w lesie, niż obwiniać się, że nie spróbowałam jej odnaleźć.

Sunęłam między drzewami, nasłuchując uważnie otoczenia. Od dawna nie słyszałam niczego niepokojącego, co nie znaczyło, że nie byłam tam sama. Gdzieś z tyłu mojej głowy wciąż miałam to, iż wciąż jestem obserwowana. Las ten był rozległy i niezbadany. Zamieszkiwały go najróżniejsze stwory, o których świat niewiele wiedział. Musiałam liczyć na szczęście, że żadna z tych istot nie postanowi się mną pożywić lub zabić dla czystej przyjemności.

Do zachodu słońca zostało jeszcze kilka godzin. Czym głębiej jednak wchodziłam w las tym stawał się od mroczniejszy, wszystko spowodowane było gęsto porośniętymi drzewami. Zmęczenie ciągłym chodzeniem powoli dawało o siebie znać. Rozejrzałam się wokoło i dostrzegłam niewielką polanę, na której rosło potężne drzewo, a jego olbrzymi korzeń wystawał z ziemi. Podeszłam do niego i przysiadłam na nim ostrożnie. Nie należał do najwygodniejszych, jednak nie mogłam narzekać, bo prócz tego miałam tylko wilgotną, leśną ściółkę. Robiłam się powoli głodna, dlatego sięgnęłam do torby po jedyną stawę jaką posiadałam, jabłko. Na samą myśl o jego soczystym miąższu, zaburczało mi w brzuchu. Zbliżyłam owoc do ust i ugryzłam kęs, delektując się nim.

Wtem z krzaków po drugiej stronie polany dobiegł mnie szelest. Oddech zamarł w mojej piersi. Przykucnęłam, skryta za korzeniem i przyglądałam się uważnie miejscu z którego wydobył się szelest. Ścisnęłam w dłoni rękojeść różdżki i wtedy ujrzałam niewielkie stworzenie, które wyszło niepewnie z krzaków. Było małe, a wyglądem przypominało norkę, z tym, że to było znacznie puchate, a jego sierść była srebrzysta. Nie widziało mnie, jednak zdołałam dostrzec, że wyczuwało, obwąchując powietrzę. Po chwili uciekło spłoszone czymś z głębi lasu. Wiedziałam, że nie tylko ono mnie wyczuwało. Wystałam i wyciągnęłam sztylet z torby, wkładając go za pasek od spodni. Czułam się w ten sposób odrobinę bezpieczniejsza.

Gdziekolwiek teraz zmierzałam, nie miałam zamiaru ruszać się bez dodatkowej broni. Doskonale zdawałam sobie sprawy z tego, że na niewiele może mi się ona zdać, ponieważ nie do końca wiedziałam jak jej użyć, jednak zawszę czułam się bezpieczniejsza.

Powoli zapadała zmrok. Nogi bolały mnie od pokonywania tak odległej drogi. Powietrzę zdawało się być chłodniejsze, mimo iż nie czułam wiatru. Posuwałam się do przodu, co chwila potykając się o jakieś krzewy. Było znacznie ciemniej i mimo iż mój wzrok przyzwyczaił się do panującego mroku, moje ludzie oczy zdołały dostrzec jedynie kontury większych przedmiotów. Nie chciałam użyć, żadnego z zaklęć, dzięki którym mogłam oświetlić swoją drogę ponieważ to tylko zdradziłoby jeszcze bardziej moją obecność. Odczuwałam strach, słysząc jedynie szmer mojego płytkiego oddechu. Noc powoli się zbliżała, wiedziałam, że muszę jakoś jakoś ją przetrwać, dlatego pomyślałam o wdrapaniu się na jedno z drzew i przeczekanie do świtu.

Po zdającej się trwać całą wieczność wędrówce, ujrzałam kontur drzewa, na które postanowiłam się wspiąć. Było to trudniejsze niż myślałam, ale po kilku próbach w końcu udało się mi wdrapać na jeden z wyższych konarów. Dla bezpieczeństwa do gałęzi przywiązałam się szalem, w którym było wcześniej zawinięte ostrze sztyletu. Byłam coraz bardziej zmęczona, a w około panowała przeraźliwa cisza. Fakt iż ostatniej nocy niewiele spałam zupełnie mi nie pomagał. Nie czułam się w pełni bezpieczna, w końcu wciąż tkwiłam w głębi zakazanego lasu, moje ciało jednak potrzebowało odpoczynku, a moje powieki opadały pod własnym ciężarem.

Sama nie byłam pewna na jak długo spałam, lecz krzyk z głębi lasu wybudził mnie niespodziewanie. W pierwszej chwili zupełnie nie byłam świadoma tego gdzie jestem. Czułam ból w każdej części mojego ciała, gałąź na której przysnęłam decydowanie nie należała do najwygodniejszych. Kiedy znów zaczęłam przysypiać, do moich uszu ponownie dotarł głośny dźwięk. Był to krzyk, donośny, przeraźliwy krzyk. Chłodny dreszcz przeszedł po moich plecach. Starałam się to zignorować, jednak, krzyk kilka krotnie powracał. 

Cokolwiek to było sprawiło, że noc w zakazanym lesie stała się jeszcze bardziej mroczniejsza. W głowie pojawiała się wątpliwości, czy to co zrobiłam było słuszną decyzją. Postąpiłam zbyt pochopnie, a przecież ostrzegano mnie, że może się to skończyć źle. Po krótkiej chwili jednak wzięłam się w garść. Bałam się to prawda, ale nie było już odwrotu. Nim zdołam uspokoić oddech dobiegł mnie ponownie dźwięk czyjegoś głosu.

   - Pomocy! - Był znacznie wyraźniejszy niż ten poprzedni. - Niech ktoś mi pomożę!

Dotarło do mnie po chwili, że znam ten głos. Sprawiło to, że otrzeźwiło mnie niczym kubeł zimnej wody wylany na głowę. Ten głos, ochrypnięty i pełen cierpienia oraz bólu, a jednak tak znajomy. Gdy ponownie powrócił, zrozumiałam do kogo on należy. Lora, to z pewnością był jej głos.

Pośpiesznie odwiązałam zawinięty ciasno szal i w kilku szybkich ruchach zeskoczyłam z drzewa na ziemię. Było przeraźliwie ciemno, a mój wzrok ledwie dostrzegał kontury otaczających mnie drzew i krzewów. Biegłam ile sił w nogach, potykając się co chwilę o najróżniejsze przeszkody. Mimo iż z pewnością nabiłam sobie nie jednego siniaka brnęłam do przodu. Wiedziałam, że to może być ona, byłam prawie pewna, że to moja przyjaciółka. Już nic nie mogło mnie powstrzymać, strach odsunęłam na bok, pozwalając adrenalinie nad sobą panować.

Zatrzymałam się na chwilę łapiąc powietrzę. Głos ucichł, a ja nie potrafiłam zlokalizować skąd dokładnie dobiegł. Oparłam się o pobliskie drzewo, wciąż obserwując uważnie otoczenie. Było cicho zbyt, cicho. Po niedługim czasie, gdy nabrałam siły usłyszałam szelest. Odwróciłam się w jego stronę i szybko schowałam za drzewo. Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę, trzymając ją w gotowości. Po chwili jednak głos znów powrócił.

   - Niech ktoś mi pomoże! - Dźwięk każdego z wypowiedzianych słów przeplatał szloch. - Ratunku!

Odwróciłam się. Była gdzieś za mną. To z pewnością była ona. Nie czekając biegłam ile sił w nogach na przód. Od tak dawna nie słyszałam jej głosu. Czułam jak drżały mi nogi. Mogłam jej pomóc, byłam tak blisko. Przeraźliwy krzyk ponownie rozniósł się echem, leczy tym razem byłam znacznie bliżej. Przyspieszyłam, chcąc dotrzeć do niej jak najszybciej. Kiedy myślałam, że jestem już blisko, czerwień rozbłysła w około, rozświetlając wszystko co mnie otaczało, w tej samej chwili usłyszałam za sobą szelest, a potem już tylko tępy ból i nic innego.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz