.

61 4 39
                                    


Zanim Niall wyjechał na studia i wyprowadził się z domu, był pewien dwóch rzeczy. Po pierwsze, nigdy nie założy rodziny, a po drugie nigdy, ale to nigdy nie polubi Gwiazdki. Nie wziął tylko pod uwagę, że pewna czarnowłosa dziewczyna o miodowym spojrzeniu całkowicie odmieni jego życie. Ale od początku.

Święta w rodzinie Nialla nie były czymś, na co specjalnie czekał. W zasadzie nawet jako dziecko nie odczuwał takiej radości jak jego rówieśnicy. Kiedy wszyscy cieszyli się z nadchodzących prezentów, on wiedział, że to będzie kolejny rok, kiedy dostanie parę skarpet i może trochę cukierków, a zaraz potem usłyszy od ojca ,,ciesz się, że w ogóle coś dostałeś, może gdybyś był grzeczny, to dostałbyś prawdziwy prezent".

Ale Niall był grzeczny. Z nikim się nie bił, w przedszkolu, a później w szkole, zawsze słuchał się nauczycieli, zjadał wszystko, co dostał na talerzu, nawet gdy tego nie lubił i przestawał płakać, gdy ojciec na niego krzyczał, bo gdy tylko uronił choć jedną łzę, krzyczał jeszcze bardziej. Mimo że wyeliminował ze swojego zachowania wszystko, co mogło denerwować starszego Horana, to nigdy nie było wystarczające, zawsze znalazł się nowy powód, żeby na niego nakrzyczeć. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że jego mama nigdy nic z tym nie zrobiła. Fakt, przytulała go i pocieszała, a czasem w święta ukradkiem dawała mu prezent u niego w pokoju, ale nigdy nie przeciwstawiła się mężowi. Jedyne co powtarzała do syna to "on już tak ma" i to miało mu wystarczyć za wyjaśnienie wszystkich pytań, jakie go nurtowały.

Więc skoro taka była codzienność, to dlaczego Gwiazdka miałaby wyglądać inaczej?

Chociaż nie, była jednak rzecz, która się zmieniała w święta. Przy rodzinie pan Horan udawał, że są szczęśliwą rodziną. Był wesoły, uśmiechnięty, co jakiś czas żartował i zwracał się ciepło do syna. Na samo wspomnienie tamtych dni, Niallowi zbierało się na wymioty. Pieprzona farsa, szopka, odgrywana co roku, tylko po to, żeby na koniec dnia usłyszał, że nie jest wart nawet dobrego prezentu. Ale tak też było wyłącznie do czasu. Im chłopak był starszy, tym Jared coraz bardziej spuszczał nogę z hamulca i potem już nawet obecność rodziny mu nie przeszkadzała w traktowaniu syna tak, jak na co dzień. W pewnym momencie młody brunet był wręcz przekonany, że cała rodzina, nawet ze strony mamy, wie, dlaczego ojciec tak nienawidzi swojego młodszego syna. Wszyscy, prócz samego Nialla, dla którego do dnia dzisiejszego jest to zagadka, której nie rozwiązał. Dlatego po pewnym czasie, nawet wizyty krewnych przestały go cieszyć, bo nie przynosiły nic dobrego.

- Mamo, czy ja zrobiłem coś złego, że tata mnie nie kocha? - spytał pewnego razu, wtulony w kobietę, szukając w niej swojego jedynego sojusznika i bezpiecznego schronienia, w tej nierównej walce.

- Nic złego nie zrobiłeś synku, wiesz, że on tak ma. Ale cię kocha - próbowała go pocieszyć, ale to kłamstwo przestało już dawno działać.

- Nieprawda! - krzyknął, wyrywając się z objęć kobiety i podnosząc się na równe nogi - Ciągle mnie tylko kłamiesz, oszukujesz, pozwalasz mu na wszystko! On mnie nie kocha, kocha tylko Chrisa, tak samo jak ty! - po tych słowach nie czekał na żadną reakcję, tylko odwrócił się i pobiegł do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi z całą siłą, jaka mieściła się w jego małym ciele.

Jego starszy brat zawsze przez rodziców stawiany był na pierwszym miejscu. To o nim zawsze mówili w samych miłych słowach. W Niallu kotłowało się w tamtym momencie wiele emocji. Od smutku, przez złość i rozgoryczenie, do ogromnej niechęci do własnej rodziny, a przede wszystkim do samego siebie. Ciężko sobie wyobrazić, że te wszystkie uczucia, musiały się zmieścić w ciele jedenastoletniego chłopca.

Nigdzie jednak w tym wszystkim nie było miejsca na radość. Już wtedy wiedział, że gdy wyjedzie z domu, to nigdy więcej do niego nie wróci. Mimo prawdziwej determinacji, niestety, jak się później okazało, tego planu nie udało mu się spełnić. Na studiach wciąż od czasu do czasu jeździł do domu, jednak było to sporadyczne i okrawało się do kilku razy w ciągu roku, czasem nawet tylko dwóch. Kontakt ograniczył do minimum i w sumie to też mu dawało pewnego rodzaju spokój.

Świąteczny senOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz