I

712 78 16
                                    

Trochę świąteczny one shot, z Grzesiem w roli głównej. Postacie różnią się od tych, które można oglądać. Sytuacje przedstawione poniżej nie miały miejsca. 

Mam nadzieję, że może komuś, chociaż trochę, spodoba się to co napisałam. 

Życzę wszystkim Wam wesołych, spokojnych i zdrowych świąt. 

~*~

wieczór, 23.12, Los Santos 

Drzwi zamknęły się z trzaśnięciem. Przemarznięty mężczyzna ze zdenerwowaniem zdjął mokrą od sypiącego śniegu czapkę. Ściągnął buty i kurtkę. Wszedł do kuchni od razu biorąc się za przygotowanie ciepłej herbaty. Znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że tegoroczne święta będą białe. Na dworze była okropna śnieżyca, ku radości osób, których było niewielu. Większość osób była zirytowana i poddenerwowana, taka ilość śniegu bardzo utrudnia jazdę po drogach a co za tym idzie dotarcie do miejsca pracy, sklepu czy zwyczajnie tam gdzie ktoś chce. W tej części osób znajdował się Gregory Montanha. Od lat nie lubił zimy. Nie lubił świąt. Kojarzyły mu się z pijaństwem, krzykami i ucieczką z domu. Nie miał łatwego dzieciństwa, życia. W jego życiu nigdy nie było mu dane przeżyć prawdziwych, ciepłych świąt w gronie bliskich. Tegoroczne święta, tak jak i poprzednie, miał zamiar spędzić w pracy. Był funkcjonariuszem policji, kiedyś szefem, jednak te czasy minęły. Obecny szef był zapalonym fanem świąt, co momentami okropnie irytowało Gregory'ego. Wszechobecne dekoracje świąteczne, których było, według niego, zdecydowanie za dużo, kolędy lecące z radia— to była komenda do cholery czy co? Jednak nie odzywał się, nie komentował i nie narzekał — większość policjantów, tak jak sam szef, cieszyła się na zbliżające święta i kolędy a także dekoracje umilały, na ile mogły, czas oczekiwania na świętowanie. Chociaż Montanha musiał przyznać, że mimo wszystko lubił światełka świąteczne. Byle nie w przesadnej ilości, kolorowe światełka, które migając rozświetlały najbliższe im otoczenie, tworzyły przyjemną atmosferę do odpoczynku i odprężenia. Gregory zaparzył herbatę i udał się wziąć szybki prysznic. Po powrocie z łazienki wziął kubek herbaty, usiadł na kanapie w salonie i włączył spokojną muzykę. Nie miał ochoty na oglądanie niczego, był zmęczony po pracy. Przesłuchania, zatrzymania drogowe i ta cholerna papierkowa robota. Kiedy rozłożony siedział na kanapie, patrząc na śnieżyce za oknem, zadzwonił jego telefon. Złożyło się tak, że był na blacie kuchennym a Gregory'emu za cholerę nie chciało się wstawać, zwłaszcza w momencie, gdy tak wygodnie się ułożył. Miał nadzieję, że ktokolwiek do niego dzwoni, da sobie spokój po pierwszym nieodebranym telefonie. Jednak, gdy telefon  zabrzmiał po raz czwarty, z zmęczoną miną postanowił wstać odebrać. Jedno spojrzenie na wyświetlacz wystarczyło, żeby głośno westchnął i przewrócił oczami. Erwin Knuckles postanowił truć mu tyłek i najwidoczniej nie miał zamiaru odpuścić. 

— Czego chcesz, Knuckles? — zapytał  Montanha po odebraniu.

— Co tak niegrzecznie, Grzesiu? — w telefonie rozbrzmiał zadowolony głos Erwina —Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? Nie mogę po prostu zadzwonić do swojego przyjaciela spytać jak się ma? 

— Mów czego chcesz a nie pieprzysz bez sensu. — Gregory nie miał ochoty na żadne rozmowy. Był zmęczony, chciał spokoju i ciszy a Erwin był zdecydowanie ich przeciwieństwem. 

— Gregory co się dzieje? Czyżby w Twoim świecie zabrakło wężowatych syków? — parsknął śmiechem Erwin, ale zaraz dodał głośniej — ŻARTUJE, MONTANHA, NIE DENERWUJ SIĘ. 

— Nieśmieszny był ten żart, siwy. Powtórzę się ostatni raz, mów co chcesz. 

— Jaki ty spięty. Wigilia jutro, święta za rogiem a ty naburmuszony. Choinka ubrana? Ten Twój makowiec zrobiony? 

Under the mistletoe // Gregory MontanhaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz