Króleswto Hunar — Skalista Przełęcz
Jax siedział w siodle, ubrany po zęby w zbroję i skórzane ubranie, a w ręku dzierżył szpadę. Z wolna posuwali się w dół przez szary płaskowyż, a dźwięk rogu rozbrzmiewał co rusz i wypełniał ciszę otuchą i podsycał odwagę.
Po prawej w szeregach pieszych Jax wciąż widział Chaza, który trząsł się jak osika z zimna i pewnie ze strachu. Ledwo potrafił utrzymać tarczę i szpadę. Simona nigdzie nie dostrzegał, choć wciąż poszukiwał go wzrokiem.
— Gdzie jesteś Simon? — mruczał pod nosem zirytowany.
Rzeka w swoim kamiennej rynnie to przybliżała się, to oddalała po jego lewej stronie, a jej brzegi porastała zmarznięta, zeszłoroczna paproć. Jax słyszał kiedyś, gdy był młodszy, że woda w tej rzece jest gorzka i z metalicznym posmakiem niczym krew, bo stoczono tu zbyt wiele bitew i zbyt wielu ludzi poniosło tu śmierć i jeśli człowiek napije się jej, to umrze natychmiast, ale dziś w obliczu bitwy wydawało mu się to bajką. Odwrócił wzrok od koryta rzeki i spojrzał w górę.
Noc zeszła z gór, ale dzień jeszcze nie nastał. Brzask ledwo co widać było na widnokręgu. Mgła spowiła szczyty, jakby odcięła im wierzchołki, a śnieg zaczął zalegać grubo pod końskimi kopytami. Para unosiła się z ust i pysków. Mróz siekł niepomiernie. Świt rozlewał się coraz szybciej na wschodniej części nieba i wychylał się coraz bardziej zza skalistych, ostrych jak brzytwa szczytów i nim przekroczyli granicę Skalistej Przełęczy, runął na nich grad strzał i kamieni.
— To zasadzka! — krzyknął zwiadowca.
Wojsko ruszyło do przodu na znak ojca Jaxa.
— Do boju żołnierze! — zaryczał niczym lew.
Bitwa rozgorzała wściekła i zachłanna. Wtedy Jax stracił z oczu Chaza. Wszyscy zatonęli w pośniegowym błocie, a brzęk szpad i toporów oraz ludzki skowyt i rżenie koni wypełnił w niedługim czasie Przełęcz po brzegi i wzniósł go pod niebiosa. Na wschodzie piechota nacierała na nieprzyjaciela mocno i z determinacją, jednak nie radzili sobie tak dobrze, jak konni. Ruszyli więc im z pomocą. Natarli na skupisko wojsk nieprzyjaciela i rozgromili je, ale wtedy zza skał wyłonił się nowy pułk. Jax szybko objął wzrokiem zastępy żołnierzy i zdał sobie sprawę, że wróg miał nad nimi trzykrotną przewagę.
Skrzyżował szpadę z kilkunastoma przeciwnikami. Zmuszony był ostatecznie zeskoczyć z konia. Powalił kolejnych kilkunastu wrogów na ziemię, a powietrze przeszył przeraźliwy świst.
— Na niebiosa, przytaszczyli ze sobą katapulty! — wrzasnął jeden z żołnierzy.
Jax spojrzał w górę. Ogromny, oblany smołą płonący kamień właśnie przecinał niebo i leciał w jego stronę. Uchylił się i odskoczył na bok, ale w ostatniej sekundzie zobaczył na trajektorii płonącego głazu Chaza, siłującego się z jakimś olbrzymem w zbroi.
— Chaz! Uciekaj! — zdążył tylko krzyknąć i rzucić się w jego stronę.
Szarpnął przyjaciela za ramię i poczuł, jak upadają oboje w zimne błoto.
Nastała ciemność.
Kiedy się ocknął, miał głucho przez chwilę w uszach. Leżał na plecach tuż obok Chaza. Nad nimi unosiła się gęsta smuga białego dymu. Oblany smołą głaz, zatonął w błocie niedaleko nich i zgasł, stąd dym. Jax zerwał się na równe nogi. Obejrzał na przyjaciela. Leżał w bezruchu. Lewa część jego ciała była pogruchotana, jakby głaz najpierw przygniótł jego, zanim zatoną w błocie.
— Chaz! — wykrzyknął do niego i ujął jego brudną twarz w obie dłonie. — Chaz!
Ten otworzył oczy i popatrzył na niego błagalnie.
— Powiedz mojemu ojcu, że walczyłem dzielnie — poprosił, a z jego ust wyciekła stróżka krwi.
— Chaz, sam mu powiesz — mówił do niego drżącym głosem Jax.
Chaz uśmiechnął się i zamknął oczy.
— Dobrze Jax, tak zrobię. Ty wiesz najlepiej, wierzę ci przyjacielu — tchnął i zasnął na zawsze.
Jax pochylił się nad nim i przytulił głowę chłopaka do siebie.
— Chaz! — zapłakał. — Powiem twojemu ojcu, że walczyłeś jak górski lew — obiecał.
Kiedy tak płakał, wrzawa wokoło nagle ustała, a za plecami usłyszał szczęk szpad.
— Pójdziesz z nami chłopcze — nakazał mu niski męski głos.
Wróg pokonał ich w niespełna jedno rano i ujął żyjących w niewolę. Między nimi był też jego ojciec. Żołnierze szybko się domyślili, kim jest. Wyłowili go z tłumu pojmanych i zamknęli go z ojcem na wozie niczym prosięta. Ojciec nie odezwał się do niego ani słowem. Jax wiedział, że jest rozwścieczony. Nie było z nim co rozmawiać. Zawieźli ich obu do obozowiska, a potem tym samym transportem przez kilka dni bez jedzenia i picia do Zamku wykutego w Skale. Zamajaczył na horyzoncie chyba piątego dnia jazdy bez ustanku. Jax ich nie liczył, zamroczony mrozem i smutkiem z powodu Chaza, nie myślał trzeźwo, ale jakoś tyle by się zdało. Mury wysokie na kilkaset metrów szarzyły się i nikły w porannej mgle i w zimowym poranku niczym marmur, a kopuły wież wyciągnięte pod niebo, oblane srebrnym brzaskiem rozpraszały zimową mgłę wokoło nich, jakby emanowały ciepłem. Jax patrzył na nie z podziwem.
To nie była Baszta, w której mieszkał z ojcem.
To się nazywa Król — pomyślał o wrogu i skrzywił się sam na siebie, za takie spostrzeżenie. Nienawidził go szczerze, ale widok był zapierajacy dech w piersi i musiał oddać temu miejscu sprawiedliwość.
Wtedy słońce wychyliło się znad widnokręgu i mgła rozpierzchła, a pierwsza wiązka promieni dosięgnęła szarych murów. Natychmiast zbielały i zarumieniły się od porannej zorzy. Istotnie zamek był wykuty z marmuru.
Jax zamrugał oczami i otworzył je szerzej. Była to doprawdy potężna warownia. Nie do zdobycia nawet przez największą z armii świata. Jax patrzył na zamek z coraz większym podziwem. Nigdy nie widział czegoś równie wielkiego i pięknego. Zastanawiał się, jakim cudem ojciec chciał zdobyć to miejsce kiedykolwiek.
Zamku strzegły cztery kamienne galerie i były tak potężne, że zdawały się nie być zbudowane przez ludzi. Wyglądały jakby wykute w kośćcu ziemi przez niebiosa. Gdy się zbliżyli, z blanków wystrzeliły w górę na kilkadziesiąt metrów, białe chorągwie z czerwonym tygrysem na znak zwycięstwa i pomimo wczesnej pory, gdy przejechali przez bramę wykutą z grubego żelaza na dziedziniec wybrukowany kamieniami w kształcie migdałów, ludzie zaczęli wiwatować na cześć Króla Simona. Jax nie zwracał uwagi na obelgi rzucane w jego i ojca stronę. Wpatrywał się w bruk i zastanawiał, gdzie teraz był JEGO Simon, ale im dłużej patrzył na ziemię, tym zdawał sobie sprawę, że znał te kamienie i był pewny, że widział je już gdzieś, kiedyś, ale nie umiał znaleźć czasu i miejsca, w którym je widział.
Wojsko chwilę później zgoniło jego i ojca z wozu i wspomnienia pierzchły całkowicie.
— Spuściliśmy wam baty, wy psy — krzyczeli złowrogo ludzie.
Jax wbił oczy w migdałowy bruk, zawstydzony ich upokorzeniami, jakich nie szczędzili ani jemu, ani ojcu nawet żołnierze i pognali przez dziedziniec do lochów. Tam przywitał ich brud, smród, szczęk stalowych krat i brzęczenie łańcuchów oraz ludzki, niewyobrażalny skowyt więźniów, płaczących z bólu i błagających o łaskę. Jax namacał w kieszeni sakiewkę z ziołami, którą zabrał ze sobą, ale chwilę później zakuto go w ciężkie kajdany i przymocowano do ściany i już nie mógł ich dosięgnąć.
Może to i dobrze — powiedział sam do siebie w myślach. — Nie będzie musiał oglądać mnie w takim stanie, w dodatku pokonanego jak słabeusza — pomyślał o Simonie i zamknął oczy ze świadomością, że wszystko, co dotychczas miał z nim na zawsze przepadło, a skowyt więźniów, nawet gdyby udało mu się zażyć zioła, nie pozwoliłby mu zasnąć.
Nazajutrz, usłyszał szczęk zapadki zamka.
— Wstawać, będziecie dziś osądzeni i straceni, jak mniemam — powiedział niski, męski głos, a chwilę potem Jax poczuł, jak silne ramię ciągnie go w górę.
To był koniec.Och... co to teraz będzie?
Do następnego!
Monika :)
CZYTASZ
Królewskie pragnienia
General FictionMłody król, poprzysięgając zemstę za śmierć ojca, zostaje naznaczony przez niebiosa klątwą. Na polu bityw razi go piorun i od tej chwili nosi na ciele nieestetyczne znamię, ale też odczuwa pociąg do tej samej płci. W myśl niebios, ma się on do końca...