Początek

23 3 5
                                    


"Kiedy wszystko dobrze się układa, zastanawiam się, gdzie jest haczyk. Nic nie może być aż tak piękne..." 

Wybacz, mamo. Uczyłaś mnie, że z obcymi się nie rozmawia, ale to wyższa konieczność. Chcę, żeby wszyscy poznali moją historię zanim zniknę z tego świata na zawsze. Piszę to siedząc przy tym drewnianym, nieco złotym biurku zrobionym przez tatę. Nadal tak intensywnie pachnie dębem. Pachnie wspomnienia. Pamiętam, jak bardzo cieszyłam się, kiedy dowiedziałam się, że jest wykonane własnoręcznie przez niego. To jedyne co mi po nim pozostało. Wprawdzie do tej pory mam jeszcze w głowie jego dłonie poruszające się z taką lekkością i delikatnością, jak łabędzie piórko na tafli wody. Ten ciepły dotyk ukajał wszystkie bóle i złości, które ogarniały moje serce.  Ale co mi z tych wspomnień? To jedyne piękne myśli, które prędzej, czy później ulotnią się z mojej głowy.
Brzydki dzisiaj dzień. Duże krople deszczu uderzają dynamicznie o to kruche szkło w oknie. Wiatr szaleje, a liście rozwiewają się po chodnikach, podwórkach i drogach. Złota jesień.. Cały czas żyłam nadzieją, że chociaż w tym roku nie będzie aż tak zimno i ponuro. Nie znoszę września, odechciewa się żyć. 
Chciałabym się teraz przytulić do taty, usłyszeć od niego, że wszystko przezwyciężę i przyszłość będzie inna niż teraźniejszość. Chciałabym, żeby nadal tu był, przyszedł, usiadł i szczerze ze mną porozmawiał. Jego uśmiech zawsze dodawał mi otuchy i wiary w lepsze jutro. Tak bardzo za nim tęsknię. Może nie powinnam? Sama już nie wiem. Życie ze świadomością, że nigdy go już nie zobaczę jeszcze bardziej mnie smuci i dołuje. To takie niesprawiedliwe. Straciłyśmy go w najmniej oczekiwanym momencie. Jako córka żołnierza liczyłam się z tym, że kiedyś jego śmierć nastąpi, ale nadal nie mogę się z tym pogodzić. Łzy znowu płyną po moich policzkach. Myślę, że próbują konkurować z deszczem. 
Ah, znowu pogrążyłam się w myślach. Zacznijmy od samego początku. Jestem Dorothy i chciałabym opowiedzieć Wam historię małej dziewczynki, która musi zmierzyć się z zmianami, na które nie była przygotowana. 

Po dwóch miesiącach odpoczynku i samowolki muszę wrócić do tego nędznego liceum, do tych wszystkich ludzi, którzy znowu będą zadawać nędzne pytania o samopoczucie. Jakoś nie mogę się zebrać sama w sobie. Zawsze powrót do szkoły wzbudzał we mnie tyle radości.  A teraz jedyne o czym marzę, kiedy już tam jestem, to dom i ciepłe łóżko. Odliczam do końca zajęć, żeby tylko móc odciąć się od wszystkich. Czy to nie smutne? Tak bardzo nie umiem już funkcjonować z innymi osobami, że od nich uciekam. Chociaż sama nie wiem, czy to ucieczka od nich, czy unikanie odpowiedzi na te pytania, które zadaje mi co druga osoba. Czuliście kiedyś coś takiego? Ogarniała Was kiedyś taka niechęć do miłego "jak się masz?". Od śmierci mojego ukochanego taty i najlepszego przyjaciela w jednym, kiedy już byłam zmuszona odpowiadać, zawsze kłamałam. Powtarzałam sobie w głowie, że jeśli powiem, że wszystko dobrze, uniknę kolejnych "dlaczego? co się dzieję?". 
Moja szkoła to jedna z lepszych w mieście, pełna synków lekarzy i córeczek prawników. Zdarzą się też osoby, które są po prostu inteligentne, dlatego pozycja ich rodziców nie ma żadnego znaczenia i są tu, bo na to zapracowali. Jestem jedną z tych osób.
W domu nigdy nam się nie przelewało. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Ojciec był żołnierzem, a mama pracuje w piekarni. Odkładali grosz do gorsza, żeby uskładać coś na czarną godzinę, a potem taka godzina nadchodziła i zostawaliśmy bez pieniędzy. Teraz, kiedy taty nie ma, musimy sobie radzić we dwie. Bóg zapłać szefowi mamy, tylko dzięki niemu mamy co jeść. W piekarni pod koniec dnia zawsze zostanie trochę chleba, czy słodkich bułeczek, które może zabrać do domu. Ja w te wakacje zaczęłam dorywczą pracę w pobliskiej kawiarni. Może wydaje się Wam, że to prosta i bezstresowa praca, ale wystarczy dwóch chujów, zwanych klientami i cały dzień lega w gruzach. 

Jakiś czas temu miałam wieczorną zmianę. Dzień, jak co dzień. Pełno starszych ludzi, grupek znajomych, czy samotników, którzy zawsze wybierają stolik w kącie, zamawiają czarną kawę z mlekiem, a później chlipią ją przez 3 godziny jednocześnie cały czas kartkując książkę, którą tym razem ze sobą przynieśli i poprawiając okulary lecące im na nos. Było wtedy tak pięknie i spokojnie, ale w głębi duszy czułam, że to zbyt idealne. I nie myliłam się, pod koniec zmiany drzwi kawiarni otworzyły się dość gwałtownie, chociaż czekajcie, nie wiem, czy można to tak określić. One otworzyły się z takim impetem, że trzask zwalił z ściany obraz z ziarnami kawy zawieszony tam parę dni temu przez szefową. Chwilę później w progu stanął wysoki mężczyzna, ubrany w długi do kostek, brązowy płaszcz. Miał kantkowane spodnie w podobnym kolorze i biały golf. Sprawiał pozory bardzo eleganckiego. Maniery mówiły jednak same za siebie. Bez słowa podszedł do stolika i zajął miejsce. 
- Dzień dobry, Panu. Co podać? 
- Kawę. Czarną. Rusz się, spieszę się, nie mam całego dnia na ślęczenie w tej zatęchłej kawiarence.  
Tak bardzo chciałam mu odszczekać. Nie dość, że przez niego ten ciężki obraz znalazł się na podłodze i pod koniec zmiany musiałam się z nim męczyć i go taszczyć po drabinie, żeby wisiał na ścianie, tak jak należy, to nie potrafił nawet zaoszczędzić sobie takich komentarzy. Jednak, żeby nie wylecieć na zbity pysk z roboty, musiałam trzymać język za zębami. 
- Proszę, taka kawa, jak sobie Pan życzył. Podać coś jeszcze? 
- Rachunek, chce stąd w końcu wyjść. Ile można czekać?
A ja się pytam, jak można być takim człowiekiem? No litości. Przyniosłam nieszczęsny rachunek o wartości trzech dolarów i czekałam na kolejny złośliwy komentarz, ale tym razem obyło się bez niego. Z reguły czekam, aż klient opłaci zamówienie, ale tym razem musiałam szybko sprzątnąć stolik przy oknie, żeby przygotować miejsce dla nowych klientów. Nie zajęło mi to zbyt wiele czasu, a tamten w tym momencie zdążył strącić menu powieszone na drzwiach wejściowych i drugi raz trzasnąć drzwiami. Ku mojemu zdziwieniu, bądź nie, miły klient nie zostawił pieniędzy za kupioną kawę. Trzy dolce w plecy, miło prawda? Niech go szlag. 

Wróciłam do domu i byłam tak zła, że sama nie wiedziałam, jak mam odreagować. Mamy nie było, bo miała nocną zmianę, więc nie miałam nawet z kim porozmawiać. 

Ah, a tak na marginesie, nie lubię być sama, kiedy jest ciemno. Przeraża mnie każdy najmniejszy, przypadkowy dźwięk. Układam od razu piętnaście scenariuszy i boję się wyjść z pokoju, żeby ktoś czasem nie poderżnął mi gardła. Co z tego, że jestem pozamykana na wszystkie spusty, zło wejdzie nawet bez klucza. Boże, to nawet brzmi niedorzecznie.

Padałam z nóg, więc szybko zasnęłam. 
Z reguły mam bardzo lekki sen i prosto mnie obudzić, tej nocy spałam jednak jak kamień. Obudziłam się dopiero nad ranem, aż dziwne, że nie zaspałam do szkoły (po raz kolejny w tamtym tygodniu). Zeszłam na dół, a w korytarzu spotkałam mamę, która właśnie wróciła z piekarni. 
-  Jak miałam kończyć zmianę, przyszedł jakiś młodzieniec i poprosił, żebym koniecznie przekazała Ci tą kopertę i przeprosiła za jego zachowanie. Mam zięcia, czemu nic nie mówiłaś?
- O czym Ty mówisz mamo? 
- Jak to o czym? Mówię Ci przecież, że dał mi kopertę. Włożyłam do torebki, leży w kuchni na blacie. Sama zobacz.


To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 27, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Podaruj mi miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz